Выбрать главу

Do obowiązków radcy dworu należało być okiem i uchem gubernatora we wszystkich sekretnych sprawach, trafiających w gestię żandarmerii i policji. Dlatego właśnie co rano od generała Baranowa i z Dyrekcji Żandarmerii napływały do Erasta Pietrowicza niezbędne informacje – zazwyczaj do siedziby gubernatora na Twerską, ale bywało, że i do domu, ponieważ radca dworu miał swobodne godziny pracy i jeśli nie chciał, to w ogóle nie szedł do urzędu.

Za taką to wybitną personę uchodził pan Fandorin, a mimo to był bezpośredni, bez cienia wyższości. Dwa razy Anisij przynosił mu przesyłki na Twerską i całkowicie go podbiły maniery tak wpływowej osobistości: nie poniży maluczkiego, odzywa się uprzejmie, zawsze prosi siadać i zwraca się per pan.

A poza tym ciekawie zobaczyć z bliska człowieka, o którym krążą po Moskwie słuchy zaiste fantastyczne. Od razu wiadomo, że to ktoś nietuzinkowy. Twarz piękna, gładka, młoda, a krucze włosy mocno na skroniach szpakowate. Głos spokojny, cichy, pan Fandorin leciutko się jąka, ale każde jego słowo ma sens i widać, że nie zwykł dwa razy powtarzać tego samego. Wielki człowiek, nic dodać, nic ująć.

W domu u radcy dworu Tulipanow jeszcze nigdy nie był, toteż minąwszy ażurową bramę zwieńczoną żeliwną koroną, z lekko zamierającym sercem zbliżył się do wytwornej parterowej oficyny. Taki niezwykły człowiek mieszka zapewne również jakoś niezwyczajnie.

Nacisnął guzik elektrycznego dzwonka, z góry układając sobie pierwsze zdanie: „Kurier Tulipanow z Dyrekcji Żandarmerii z dokumentami dla jego jaśniewielmożności”. Spostrzegłszy się w ostatniej chwili, wcisnął pod kaszkiet nieposłuszne ucho.

Rzeźbione dębowe drzwi otwarły się szeroko. Na progu stanął niziutki, korpulentny Azjata – z wąskimi oczkami, pyzatą twarzą i jeżykiem szorstkich, czarnych włosów. Ubrany był w zieloną liberię z galonami i nie wiadomo czemu słomiane sandały. Spojrzał z niezadowoleniem na gościa i zapytał:

– Cego?

Skądś z głębi domu dobiegł dźwięczny kobiecy głos:

– Masa! Ile razy mam ci powtarzać! Nie „cego”, ale „czym mogę służyć”!

Azjata gniewnie łypnął za siebie i z niechęcią burknął do Anisija:

– Cym mogę słuzyć?

– Kurier Tulipanow z Dyrekcji Żandarmerii z dokumentami do jego jaśniewielmożności – wyrecytował pospiesznie Anisij.

– Rusaj sie, chodź – zaprosił sługa i usunął się na bok, wpuszczając gościa.

Tulipanow znalazł się w obszernym przedpokoju, rozejrzał ciekawie i w pierwszej chwili doznał rozczarowania: nie było wypchanego niedźwiedzia ze srebrną tacą na karty wizytowe, a co to za pańskie mieszkanie bez wypchanego misia? Czy może urzędnikowi do specjalnych poruczeń nikt nie składa wizyt?

Zresztą, mimo że brakowało niedźwiedzia, przedpokój był urządzony przepięknie, a w kącie, w oszklonej szafie, stała jakaś cudaczna zbroja: cała z metalowych płytek, z wymyślnym monogramem na napierśniku i z rogatym niby żuk hełmem.

Z drzwi, prowadzących do dalszych pokoi, dokąd kurierowi oczywiście wstęp był wzbroniony, wyjrzała wyjątkowej piękności dama w czerwonym jedwabnym peniuarze do samej ziemi. Bujne ciemne włosy damy ułożone były w kunsztowną fryzurę, smukła szyja obnażona, biała, upierścienione ręce skrzyżowane na wysokich piersiach. Dama z rozczarowaniem popatrzyła na Anisija ogromnymi czarnymi oczami, leciutko zmarszczyła klasyczny nos i zawołała:

– Erast, ktoś do ciebie! Z urzędu!

Anisij zdziwił się nie wiedzieć czemu, że radca dworu jest żonaty, chociaż tak naprawdę nie było nic dziwnego w tym, że taki człowiek ma prześliczną małżonkę, o królewskiej postawie i wyniosłym spojrzeniu.

Madame Fandorina arystokratycznie, nie otwierając ust, ziewnęła i znikła za drzwiami, a po minucie do przedpokoju wyszedł sam pan Fandorin.

On także był w szlafroku, ale nie czerwonym, tylko czarnym, z chwastami i jedwabnym pasem.

– Witam, panie T-tulipanow – przemówił radca dworu, przesuwając w palcach zielony nefrytowy różaniec, i Anisij aż zesłabł z zadowolenia. Zupełnie nie przypuszczał, że Erast Pietrowicz go pamięta, a tym bardziej z nazwiska. Mało to różnej hałastry przynosi mu przesyłki? A tu proszę!

– Co tam pan ma? Proszę mi to dać. I proszę do salonu, niech pan spocznie. Masa, weź od p-pana Tulipanowa szynel.

Bojaźliwie wszedłszy do salonu, Anisij nie śmiał nawet zerknąć na boki, skromnie siadł na brzeżku obitego adamaszkiem krzesła i dopiero po jakimś czasie jął się ostrożnie rozglądać.

Pokój był bardzo interesujący: całe ściany obwieszone barwnymi japońskimi sztychami, które, o czym Anisij wiedział, były teraz ogromnie modne. Zauważył też jakieś zwoje z hieroglifami i – na podstawce z laki – dwie krzywe szable, jedną dłuższą, drugą krótszą.

Radca dworu szeleścił papierami, od czasu do czasu pisząc coś złotym ołówkiem. Jego małżonka, nie zwracając uwagi na mężczyzn, stała u okna i ze znudzoną miną patrzyła na ogród.

– Kochanie – odezwała się po francusku – dlaczego nigdzie nie bywamy? To się robi nie do zniesienia. Chcę pójść do teatru, chcę pójść na bal.

– Sama przecież mówiłaś, Addi, że to nie wypada – odparł Fandorin, odrywając się od papierów. – Możemy się natknąć na twoich znajomych z Petersburga i będzie niezręczna sytuacja. Chociaż mnie jest właściwie wszystko jedno.

Spojrzał na Tulipanowa i ten spłonął rumieńcem. No cóż on winien, że, chociaż tylko piąte przez dziesiąte, ale rozumie po francusku!

Okazało się, że piękna pani wcale nie jest madame Fandoriną.

– Ach, wybacz, Addi – powiedział Erast Pietrowicz po rosyjsku. – Nie przedstawiłem ci pana Tulipanowa; służy w Dyrekcji Żandarmerii. A to jest hrabina Ariadna Arkadjewna Opraksina, moja d-dobra znajoma.

Anisij odniósł wrażenie, że radca dworu zawahał się nieco, jakby nie bardzo wiedział, jak przedstawić piękną panią. A może tylko tak mu się zdawało, przez to jąkanie.

– O Boże – westchnęła męczeńsko hrabina Addi i pospiesznie opuściła pokój.

I prawie od razu dał się słyszeć jej głos:

– Masa, w tej chwili zabierz łapy od mojej Natalii! Marsz do siebie, bezwstydnico! Nie, to wprost nie do wytrzymania!

Erast Pietrowicz też westchnął i powrócił do czytania papierów.

W tej chwili rozległ się dzwonek, przytłumiony szmer głosów w przedpokoju i do salonu jak piłka wtoczył się znany już Anisijowi Azjata.

Zagdakał w jakimś barbarzyńskim narzeczu, ale Fandorin gestem kazał mu zamilknąć.

– Masa, mówiłem ci: przy gościach zwracaj się do mnie nie po japońsku, ale po rosyjsku.

Anisij, awansowany do rangi gościa, wyprostował się, a na sługę popatrzył z zaciekawieniem: coś takiego, żywy Japończyk.

– Od Wiedisew-san – krótko oznajmił Masa.

– Od Wiediszczewa? Froła G-grigorjewicza?

Anisij dobrze wiedział, kto to taki Froł Grigorjewicz Wiediszczew. Znana postać o przydomku „Szara Eminencja”. Od maleńkości służył u księcia Dołgorukiego, najpierw jako chłopiec na posyłki, potem ordynans, potem lokaj, a przez ostatnie dwadzieścia lat jako kamerdyner – odkąd Władimir Andriejewicz wziął stary gród w swoje twarde, chwytne ręce. Cóż, kamerdyner to niby drobna płotka, ale było wiadomo, że nie poradziwszy się wiernego Froła, mądry i ostrożny Dołgoruki nie podejmuje żadnych ważnych decyzji. Jeśli chcesz się dostać do jaśnie oświeconego z jakąś ważną prośbą – wystarczy, że przypodobasz się Wiediszczewowi, a możesz uważać, że połowa roboty za tobą.