Adwokat podszedł do sędziego i rzucił mu na stół oświadczenia.
– A to było zręczne – szepnął z przejęciem sąsiad. – No, no, co na to prokurator?
Prokurator zerwał się i łamiącym się ze słusznego oburzenia głosem zakrzyknął:
– To oczywiste przekupstwo! I ja to udowodnię! Nie wolno zamykać procesu! To sprawa wielkiej wagi społecznej!
Adwokat odwrócił się do krzyczącego oskarżyciela i powtórzył szyderczo:
– „Oczywiste przekupstwo”! Ajaj, jaki Katon się tu znalazł. Toż taniej byłoby pana przekupić, panie oskarżyciel. Wszyscy wiedzą, że taksę masz pan niewysoką. Mam tu przy okazji i pański kwitek. Gdzież on się podział? A, jest! – Wyciągnął z teczki jeszcze jakiś świstek i podsunął pod nos sędziemu. – Za jedne półtora tysiąca szanowny pan prokurator zmienił środek zapobiegawczy oszustowi matrymonialnemu Brutianowi, a on wziął i zbiegł.
Prokurator złapał się za serce i osunął na krzesło. W sali podniósł się gwar, a reporterzy, dotychczas wyraźnie znudzeni, otrząsnęli się i jęli szybko bazgrać w notesach.
Sędzia zadzwonił dzwonkiem, niedowierzająco patrząc na kompromitujący dokument, a niesympatyczny adwokat zrobił jakiś niezręczny ruch i z jego niewyczerpanej teczki posypało się na stół kilka fotografii.
Co na nich było, Anisij nie mógł dostrzec, ale sędzia nagle zbladł jak kreda i wbił w fotografie rozszerzone ze zgrozy oczy.
– Ja stokrotnie przepraszam – powiedział obrońca, nie kwapił się jednak, by zebrać zdjęcia ze stołu. – To do naszej dzisiejszej sprawy nie ma nic wspólnego. To się dotyczy innej sprawy, o demoralizację nieletnich chłopców.
Anisij odniósł wrażenie, że słowa „dzisiejszej” i „innej” adwokat w dziwny sposób podkreślił, chociaż mogło mu się tylko tak zdawać – prawnik miał bardzo szczególną wymowę.
– Tak cóż, umarzamy sprawę? – spytał adwokat, patrząc sędziemu prosto w oczy i powoli zbierając fotografie. – Z braku popełnienia przestępstwa, nieprawdaż?
I w ciągu minuty sprawę uznano za zamkniętą.
Anisij stał na schodach i w strasznym zdenerwowaniu czekał, aż adwokat wyprowadzi uniewinnioną.
Oto są: Mimoczka uśmiecha się na prawo i lewo, już nie wygląda na nieszczęśliwą i godną litości. Przygarbiony adwokat prowadzi ją pod ramię, a drugą ręką, z teczką, opędza się od reporterów.
– Aj, ja proszę mnie nie męczyć! – wykrzyknął gniewnie, podsadzając swą towarzyszkę do powozu.
Anisij chciał podejść do Mimoczki, ale przepchnął się przed niego sąsiad z sali sądowej, który z takim zainteresowaniem komentował przebieg procesu.
– Daleko pan zajdzie, kolego – zwrócił się do nosatego wybawcy Mimoczki, protekcjonalnie poklepał go po ramieniu i odszedł, głośno stukając laską.
– Kto to był? – zapytał Anisij woźnego.
– Jak to kto, łaskawco? – odrzekł ten z wielkim szacunkiem. – Sam pan Fiodor Nikiforowicz Plewako.
W tym momencie Mimi, ulokowana już na wyściełanym siedzeniu, obejrzała się i przesłała Anisijowi całusa. Obejrzał się też adwokat. Surowo popatrzył na wystrojonego w biały mundur młodego urzędnika z odstającymi uszami i nagle, o zgrozo! – wykrzywił się i wywalił szeroki, jaskrawoczerwony jęzor.
Powóz, nabierając szybkości, zaterkotał po kocich łbach.
– Stać! Stać! – krzyknął Anisij i rzucił się w pogoń, ale czyż się takiego dogoni?
A zresztą, po co?
Boris Akunin