– Dobrze, dobrze.
W pęku kluczy znalezionych przy zabitym były również pasujące do drzwi kantorku, który znajdował się na lewo od wejścia, w budynku mieszkalnym. W tym pokoju stało biurko, a na nim porządnie ułożone papiery wozów znajdujących się w naprawie. Na każdym dokumencie rejestracyjnym leżały kluczyki. Ścianę z tyłu za biurkiem zajmował aż po sufit regał, wypełniony najrozmaitszymi częściami samochodowymi. Były wśród nich i najpotrzebniejsze przy remontach i rzadsze „okazy” trudne do kupienia w sklepach. Leżały tu nawet paski klinowe do fiatów – rarytas, którego w punktach sprzedaży „Motozbytu” nie ogląda się przynajmniej od trzech lat.
Pod jedną ścianą tego niewielkiego pomieszczenia stała „amerykanka”, rozłożona i porządnie posłana… Tutaj sypiał Strzelczyk, zastępując zarówno właściciela warsztatu, jak i nocnego dozorcę.
Biurko nie było zamknięte na klucz. W jego szufladkach znajdowały się książki handlowe firmy, jej korespondencja i inne papiery. Najwięcej było rachunków zakupu części samochodowych. Poszukiwanych pieniędzy tu nie znaleziono, jak również i w dokładnie obejrzanej „amerykance”.
Z kantorku drzwi prowadziły do dalszych pokoi. Były jednak zamknięte. Wszelkie próby dobrania odpowiedniego klucza z kółka nie powiodły się. Także inne drzwi do mieszkania właściciela, które wychodziły bezpośrednio na małą sionkę, nie dały się otworzyć. Przed niepożądanymi gośćmi zabezpieczono je aż dwoma zamkami „yale” i dużą zasuwą.
– Te drzwi można sforsować jedynie na siłę – ocenił Doberski. – Sprawdzę najpierw samochody na podwórzu, a później zastanowimy się, co robić.
W samochodach walizki nie było. Nie było w nich w ogóle niczego. Zamknięto je chyba dlatego, żeby ktoś niepowołany nie szperał w ich wnętrzu. Ostatecznie przeskoczenie przez siatkę nie stanowiło większej przeszkody dla złodziejaszka, który mógłby w nocy dobrać się do aut postawionych pod gołym niebem. Dlatego przezornie zabrano z nich i schowano w warsztacie wszystko, co mogło się znajdować w bagażnikach lub wewnątrz wozów. Widocznie Jankowski miał już smutne doświadczenia i musiał właścicielom samochodów odkupywać pozostawione w wozach drobiazgi.
Trzej wspólnicy odbyli krótką naradę.
– Drzwi zewnętrznych nie da się otworzyć – wyjaśnił Doberski. – Chyba, że je wyważymy. Natomiast, drzwi, które prowadzą z kantorka do pokoi mieszkalnych są zamknięte na zwykły zamek. Tu nie widzę większych trudności.
– A kluczy nie ma w kantorku? – zapytał Tadeusz.
– Nie. Zwracałem na to specjalną uwagę. Żadnych kluczy poza tymi do samochodów nie znalazłem. Również w mieszkaniu Kazika ich nie było.
– Może Kazik nie wchodził w ogóle do mieszkania Jankowskiego, bo on nie zostawił mu kluczy? Kiedyś byłem w tym kantorku, ale wtedy nie widziałem „amerykanki”.
– Na pewno tam nie stała – poświadczył Zygmunt.
– Klucz to niewielki przedmiot – rozumował Tadeusz Majewski – i można byłoby go szukać w warsztacie przez kilka dni i w końcu nie znaleźć. Przyznaję zresztą, że szukałem walizki, a nie klucza. Jankowski był nie tylko pracodawcą Strzelczyka, ale jego dawnym szkolnym kolegą i przyjacielem. Miał do niego całkowite zaufanie. Nie wyobrażam sobie, żeby w takiej sytuacji nie zostawił mu tego klucza do drzwi z kantorku do mieszkania. Brak klucza na kółku jest właśnie argumentem, że walizka została schowana w mieszkaniu prywatnym właściciela warsztatu.
– Tadek ma rację – przyświadczył Lipień. – Jeżeli ja gdzieś wyjeżdżam na dłużej, a nie ma w tym czasie reszty domowników, zostawiam klucz sąsiadom, chociaż ich prawie nie znam. Oni zresztą robią to samo. W naszej kamienicy tak się przyjęło. Jakiś facet wyjechał na miesięczny urlop, nie zostawił kluczy ani adresu, a tym czasem pękła rura. Nie dość, że mu całe mieszkanie zalało, ale administracja musiała wyłączyć aż do jego powrotu ciepłą wodę na wszystkich piętrach.
– W takim razie – powiedział Andrzej – zaraz dorobię jakiś wytrych i spróbujemy się dostać do mieszkania Jankowskiego.
– Tylko ostrożnie – ostrzegał Zygmunt. – Trzeba się tak zachowywać, aby właściciel po powrocie nie spostrzegł, że ktoś gospodarował w jego lokalu.
– Dziecko jestem i tego nie rozumiem – rozzłościł się Doberski. – Ty, Zygmunt, zawsze chcesz wszystkich uczyć.
– Bo odczuwam skutki twojego postępowania.
– Spokój! – Tadeusz Majewski podniósł głos. – Niech Zygmunt pilnuje tutaj, a my we dwóch wejdziemy do mieszkania.
Doberski wybrał z leżących na warsztatowym stole parę metalowych prętów różnej grubości i przy pomocy młotka zagiął i sklepał jeden koniec każdego z nich. W ten sposób powstała mała seria wytrychów. Z tymi narzędziami dwaj włamywacze udali się do kantorku i bez większego trudu drugim czy trzecim wytrychem otworzyli drzwi do pomieszczeń prywatnych właściciela warsztatu.
– Nie zapalajmy światła.
– Dlaczego? – powiedział Andrzej. – Jest już wpół do trzeciej w nocy. Milicja wie, że w warsztacie pracują, a inni nie zwracają na to uwagi. Zresztą przez te zasłony niewiele blasku przenika na zewnątrz. Uważam, że śmiało możemy palić boczne światła. Górnych na suficie bym nie ruszał – to mówiąc odnalazł stojącą na małym stoliku lampę i zapalił ją.
Mieszkanie Jankowskiego składało się z trzech pokoi, obszernej kuchni i łazienki. Budowane było z myślą o jak największej wygodzie użytkowników. Sam właściciel budował je dla siebie i nie musiał zbytnio się liczyć z kosztami. W każdym pokoju były szafy w ścianach. Jedno wewnętrzne pomieszczenie bez okna spełniało funkcję
ubieralni. Kuchnię obudowano szafkami i wyglądała jak jakieś laboratorium chemiczne.
Jednakże od razu – można się było zorientować, że w tym lokalu od paru tygodni nikt nie mieszkał. Na stolach i na posadzce zebrało się sporo kurzu. Pomimo zamkniętych okien, pył z ulicy przenikał do wewnątrz.
Obydwaj włamywacze z zachowaniem pełnej ostrożności szybko i sprawnie rewidowali pokój po pokoju. Zbadano szafy, szuflady, zaglądano do tapczanów. Cztery miliony nawet w banknotach po tysiąc i po pięćset złotych, to nie drobiazg, który można niepostrzeżenie gdzieś ukryć. A jednak tych pieniędzy i tutaj nie było.
Zygmunt Lipień, ciągle siedzący koło rozbitej wołgi, nie zapytał towarzyszy niedoli o wynik ich poszukiwań. Z kantorku wyszli dwaj mężczyźni o mocno zafrasowanych minach:
– Gdzie on mógł zapeklować tę walizę? – martwił się Majewski.
– Znajdziemy ją – Andrzej próbował pocieszyć kolegów.
– A piwnice pod domem zbadaliście? – zapytał Zygmunt.
– Piwnice?
– Widziałem w sionce schody prowadzące na dół. A te okienka świadczą, że dom jest podpiwniczony.
– Psiakrew! – żachnął się Doberski. – Rzeczywiście zapomniałem o piwnicach. Idziemy.
Po półgodzinie wrócili do warsztatu w równie złych humorach.
– Nie ma – krótko stwierdził Tadeusz. – Obejrzeliście wszystko?
– Co tylko się dało. Tam jest kocioł centralnego ogrzewania, skład na koks i dwie piwnice. W obu rozmaite graty. Głównie części karoserii samochodowych. Próbowaliśmy, może walizka została zakopana w ziemi, ale cementowa podłoga nie ma żadnych śladów świeżego betonowania.
Zapadło głuche milczenie. Przerwał je Zygmunt Lipień: – Za dwadzieścia szósta – zauważył. – Mamy tak długo siedzieć, aż przyjdą pracownicy warsztatu i nas nakryją?
– Trzeba się wynosić. I tak już nie mamy tu nic do roboty – potwierdził Tadeusz.
Doberski pogasił światła, pozamykał warsztat i kantorek, a także zatrzasnął bramę wjazdową i umieścił kłódkę na jej normalnym miejscu. Przed odejściem jeszcze raz obejrzał uważnie całą posiadłość.