Выбрать главу

– Odjechali jasnym fiatem – przerwał Kaczanowski. – Po co mi to opowiadasz? Czytałem w dziennikach.

– Właśnie – przytaknął Niemiroch. – Mozę także znalazłeś w gazetach wzmiankę, że nad Wisłą znaleziono w Lasku Bielańskim ciało jakiegoś mężczyzny?

– Spadł z nasypu i skręcił sobie kark. Miałem o tym raport komendy dzielnicowej.

– Wiesz zatem, że zabitego zidentyfikowano jako Kazimierza Strzelczyka, kierownika prywatnego warsztatu samochodowego przy Marymonckiej. Otóż wczoraj do Komendy Głównej MO zgłosił się inżynier Czesław Paszkowski i opowiedział interesującą historyjkę:

„W sierpniu – pułkownik czytał protokół wyjęty z akt sprawy – oddałem do warsztatu samochodowego Józefa Jankowskiego swój samochód marki fiat koloru jasnego do naprawy po kraksie. Umówiłem się z Jankowskim, którego od dawna znam, że wobec mojego wyjazdu na urlop wóz odbiorę dopiero we wrześniu, po powrocie do Warszawy. Uważałem, że tak będzie lepiej, ponieważ nie mam garażu i samochód stoi przed domem. Przed dwoma dniami samochód odebrałem. Wtedy dowiedziałem się o tragicznej śmierci Kazimierza Strzelczyka, którego również znałem. Czytałem także doniesienia prasowe o napadzie na bank w Łowiczu. Samochód był w dobrym stanie i z remontu jestem zadowolony. Kiedy jednak za kierownicą chciała usiąść moja żona, nie udało się jej przesunąć siedzenia. Zacząłem jej pomagać. Ruchome siedzenie przesuwa się zwykle bardzo lekko, ale tym razem, mimo podniesienia dźwigni, stawiało opór. Chciałem sprawdzić, dlaczego mechanizm raptem się zaciął, i kiedy sięgnąłem ręką pod fotel, wymacałem tam jakieś zawiniątko. Z trudem udało mi się je stamtąd wyciągnąć. Był to płaszcz granatowy, w tym samym kolorze czapka ze znaczkiem błyskawicy i skórzana torba na pasku, jaką noszą pracownicy elektrowni. W torbie były narzędzia. Nie ruszałem ich. Znalezione w moim samochodzie przedmioty skojarzyłem sobie z podawanym w prasie opisem jednego z bandytów, który w Łowiczu wyłączył światło i telefony. Mój samochód jest także jasnego koloru. Postanowiłem natychmiast zawiadomić milicję, a nie wiedząc, kto prowadzi dochodzenie, zwróciłem się do Komendy Głównej MO”… – Niemiroch odłożył trzymaną w ręku kartkę papieru.

– Bystry facet – pochwalił major. – Ani słowa, spisał się gracko.

– Wracam właśnie z KG MO. W naradzie uczestniczyli przedstawiciele Komendy Wojewódzkiej i ci z Łowicza. Postanowiono, że dochodzenie przejmiemy my, bo nie ulega teraz wątpliwości, iż sprawców należy szukać w Warszawie. Komenda Główna zdążyła już zbadać narzędzia znajdujące się w torbie. Znaleziono na nich odciski palców Kazimierza Strzelczyka. Mamy pewność, że brał udział w napadzie. Pracownicy warsztatu potwierdzili, że tego dnia rankiem wyjechał fiatem inżyniera Paszkowskiego na próbną jazdę, z której wrócił dopiero pd przeszło dwóch godzinach.

– To Komenda Główna nie mogła już do końca poprowadzić dochodzenia?

– Przekonałem ich – pułkownik uśmiechnął się tryumfalnie – że najlepszym w Polsce człowiekiem do rozwiązania tej zagadki jesteś właśnie ty, Januszku.

– Obawiam się, że nie dożyjesz późnej starości. Każdy sąd mnie uniewinni.

– Masz sprawę – Niemiroch podał przyjacielowi ciężką teczkę. – Przestudiuj ją uważnie i bierz się z zapałem do roboty. Tych nożowników oddaj, komu chcesz. Mamy zapewnioną pomoc KG MO i naturalnie tych z województwa.

– Jakich ludzi dostanę do pomocy? Nie przypuszczam, żeby ktoś był ci stale potrzebny. Sam sobie doskonale poradzisz. Wiesz przecież, że mamy trudności kadrowe. Gdybyś potrzebował ludzi do jakichś akcji, zawsze coś ci wykombinuję. Życzę szczęścia.

– Ale mnie urządziłeś!

– Nie udawaj, nie udawaj, Januszku. Znam cię dobrze.

W gruncie rzeczy cieszysz się z tego. Gdybym tak na przykład sprawę oddał Litwinowiczowi, dopiero byś miał mi za złe.

Janusz Kaczanowski wrócił do swojego pokoju, ani jednym słówkiem nie poinformowawszy przedtem ciekawej jak zwykle panny Krysi, dlaczego „stary” narobił takiego alarmu w związku z jego osobą. Zasiadł przy biurku i zaczął systematycznie czytać, kartkę po kartce, wszystkie znajdujące się w teczce dokumenty. Oficer milicji w duchu przyznawał rację przyjacielowi. Wprawdzie narzekał, ale na pewno tego dochodzenia tak łatwo nie oddałby nikomu innemu. Po kilku godzinach znowu znalazł się w gabinecie zwierzchnika.

– No cóż? Przestudiowałeś akta? Jakie wnioski? – zapytał pułkownik Niemiroch.

– I ja nie wątpię, że Kazimierz Strzelczyk był członkiem bandy. Najprawdopodobniej jej przywódcą. Świadczy o tym, że wykonał najważniejsze zadanie: unieruchomił sygnalizację alarmową, a później zorganizował szybką ucieczkę z miejsca przestępstwa. Co do jego śmierci, chociaż medycyna wyklucza morderstwo, sądzę, że między wspólnikami doszło do bójki, w czasie której obsunęła się skarpa i to spowodowało nieszczęśliwy wypadek. Mamy wprawdzie jednego członka bandy, ale nieżywego i on nam nic nie powie. Musimy szukać trzech pozostałych i pieniędzy.

– Przypuszczasz?

– Tak. Sądzę, że bandyci pokłócili się o podział łupu. W czasie ucieczki przestępcy wysiedli po drodze, a pieniądze zabrał ze sobą kierowca fiata. Duża, zniszczona waliza, a przy tym solidnie ciężka, banknoty mają swoją wagę, zbyt by się rzucała w oczy, aby ryzykować niesienie jej w ręku. Nie zapominaj, że tam były cztery miliony złotych. Ogromna pokusa dla Strzelczyka, żeby przywłaszczyć sobie całą sumę, a przynajmniej znaczną jej część.

– A więc jakie wnioski?

– Przede wszystkim szukam pieniędzy. Strzelczyk mu – siał je gdzieś dobrze schować. Nawet jeżeli się mylę i wspólnicy podzielili się uczciwie, na kierownika warsztatu przypadło przeszło milion złotych. Przynajmniej te sumę ukrył, i to na pewno nie w swoim mieszkaniu. Na to był za sprytny. Chyba że ma tam jakiś przemyślny schowek Musimy zrobić gruntowną rewizję warsztatu Józefa Jankowskiego i odwiedzić kawalerkę naszego drogiego Kazia. Trzeba przesłuchać pracowników warsztatu. Może wśród nich kryje się jakiś wspólnik bandyty, chociaż nie wydaje mi się to prawdopodobne.

– Kiedy chcesz przystąpić do akcji?

– Najlepiej byłoby wczoraj. A jeśli chodzi o dzień dzisiejszy, to natychmiast. Obawiam się, że i tak jest za późno.

– Dlaczego?

– Nie wiem, czy pułkownik tak dokładnie jak ja przestudiował akta sprawy. Tam sa zeznania, że zginęły klucze, jakie Strzelczyk zawsze nosił przy sobie. W ogóle przy zabitym nie znaleziono niczego. To najlepszy dowód, że koledzy przygotowywali się do poszukiwania pieniędzy. Wyprzedzają nas o parę dni. Miejmy nadzieję, że niczego nie znaleźli. Wolę polegać na sprycie przywódcy bandy. – Protokół otwarcia mieszkania na Solcu stwierdza wyraźnie, że było ono w stanie nie naruszonym – pułkownik także popisał się znajomością dokumentów.

– A kto i w jakich okolicznościach to stwierdził

porucznik i dwóch wywiadowców z dzielnicy, którzy nie znając prawdziwej roli Strzelczyka zadowolili się znalezieniem ubrań zmarłego w szafie i paru książeczek PKO w biurku. Kto szukał milionów, doskonale rozumiał, że należy być ostrożnym i nie wolno łaszczyć się na drobiazgi. Postarał się też, żeby nie zostawić po sobie żadnych śladów.

Tym razem w rewizji mieszkania Kazimierza Strzelczyka brali udział najlepsi fachowcy z Komendy Stołecznej. Żaden szczegół nie uszedł ich uwagi. Technicy daktyloskopii zebrali sporo odcisków. Były to jednak ślady palców zmarłego i sądząc z wielkości odciski palców kobiecych. Mężczyźni nie bywali widocznie w tym lokalu, a jeśli byli ci, których major poszukiwał, operowali w rękawiczkach. Przejrzano starannie wszelkie listy i dokumenty oraz zapiski i notatki zmarłego, znalezione w biurku i w kieszeniach ubrań. Kaczanowski nie znalazł w tych papierach najmniejszej nawet wzmianki, która mogłaby się odnosić do wydarzeń w Łowiczu. Oczywiście nie odnaleziono walizki z pieniędzmi ani żadnych innych kwot prócz tych, które były już znane milicji z pierwszych, dość pobieżnych oględzin kawalerki.