– Co się z tobą dzieje, Zygmunt? – zatroszczyła się koleżanka siedząca przy sąsiednim biurku. – Jak ty wyglądasz? Chory jesteś?
– Nie. Przemęczony.
– No wiesz! Przecież dopiero dwa tygodnie, jak wróciłeś z urlopu.
– Właśnie te wczasy źle mi zrobiły. Zmiana klimatu… Zresztą czy ja wiem? Stale bolała mnie głowa – Lipień kłamał jak najęty. – Miewałem zawroty głowy. Raz omal nie zemdlałem.
– Idź do lekarza. Koniecznie. Zdrowia nie można lekceważyć – radziła poczciwa kobieta i zmieniając temat zapytała: – Przeglądałeś dzisiejszą prasę? Jest tam coś o tych bandytach z Łowicza? Złapali może następnych?
To było naprawdę nie do wytrzymania. Lipień chwytał jakieś papiery leżące na biurku i wychodził z nimi na korytarz pod pozorem, że musi coś załatwić w sąsiednim pokoju. Ale i to nie na wiele się zdało. Tam też zawsze znalazł się ktoś, kto mu natychmiast zadawał pytanie:
– Panie Zygmuncie, pan jest zwykle tak dobrze poinformowany, jest coś nowego?
Nie pomagała odpowiedź:
– Nie dalej jak wczoraj spotkałem kolegę z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Gotów jest się zakładać, że Europejska Konferencja Bezpieczeństwa dojdzie do skutku najpóźniej jesienią przyszłego roku. Nie bez kozery prezydent Nixon tak długo i tak serdecznie rozmawiał w Waszyngtonie z ministrem Gromyką. Anglia także właściwie już wyraziła swoją zgodę na tę konferencję Obecni wybuchnęli śmiechem, a ktoś dodał:
– Filut z kolegi. Udaje, że nie rozumie, o co nam chodzi. Dopadli już tych bandziorów z Łowicza?
Ile to trzeba nerwów, aby spokojnie odpowiedzieć:
– Jeszcze nie, ale podobno są na ich tropie. Będą ich mieli lada dzień.
A potem trzeba spokojnie wysłuchać:
– Ja bym takich dla przykładu publicznie powiesił na rynku w Łowiczu.
Ale dnie mijały, ludzie coraz mniej mówili o zuchwałym skoku na bank. Prasa przestała o tym pisać nawet na ostatnich stronach dzienników. Nowe wydarzenia zajęły umysły ludzkie. Zygmunt powoli odzyskiwał utraconą równowagę. Strach wolno, wolno, krok za krokiem cofał się. Wrócił spokojny sen.
Jednocześnie jednak wracało pytanie: gdzie są cztery miliony złotych? Lipień nie wątpił, że to samo pytanie stawiają sobie dwaj pozostali członkowie napadu. Może nadal prowadzą poszukiwania pieniędzy? A jeżeli je znajdą, czy zechcą się nimi podzielić z Zygmuntem?
Wprawdzie wszyscy się zobowiązali, już po śmierci Strzelczyka, że odnaleziony skarb zostanie podzielony na trzy równe części, ale to było jeszcze wtedy, kiedy cała trójka miała nadzieję na szybkie wykrycie schowka z cenną walizą. Później rozeszli się w gniewie i z pretensjami do Andrzeja Doberskiego. Jeżeli tamta dwójka doszła do ukrytych milionów, Lipień był pewien, że nic mu nigdy o nich nie powiedzą. Przecież do sądu nie pójdzie ani na milicji skargi przeciwko nim nie złoży.
Zresztą w głębi duszy Zygmunt wcale nie był przekonany, że jeśli to on rozszyfruje sekret zmarłego, czy także będzie tak wspaniałomyślny, aby do stołu biesiadnego zaprosić pozostałych uczestników napadu i każdemu z nich wręczyć elegancko zapakowaną paczuszkę z milionem i prawie czterystu tysiącami złotych.
– Jak się tak poważnie zastanowić – rozumował Lipień – cóż to jest cztery miliony. Wcale nie taka wielka suma. Willa w Zakopanem kosztowałaby co najmniej półtora miliona złotych. Naturalnie wygodna willa, a nie jakiś tam budyneczek na kurzych łapkach. Do tego ładny samochód. Nie żeby zaraz mercedes. Wystarczy volvo czy taunus. Meble do mieszkania. To razem przeszło dwa miliony. Pozostałą sumę trzeba by podzielić na dwie części. Jedną wpłacić do PKO, może też kupić trochę złota i dolarów, a resztę zainwestować w jakiś interes. Najlepiej w pralnię chemiczną. To się nie rzuca w oczy, przynosi stały, pewny dochód i nawet gdyby sąsiedzi zaglądali do garnków, pozwala wydawać więcej, niż się oficjalnie zarabia. Tak, najlepsza będzie pralnia, specjalność: czyszczenie trocinami białych kożuchów. Jeszcze długo będą modne.
Ale żeby zrealizować te marzenia, trzeba przede wszystkim zdobyć walizę z łupem z Łowicza. Działać ostrożnie, ale szybko. Na pewno poszukują jej i Doberski, i Majewski, a także, Lipień nie lekceważył bynajmniej milicji, przedstawiciele MO. Trzeba więc zwyciężać w tym wyścigu i jednocześnie nie dać się złapać.
– Gdzie ja bym schował walizkę? – Zygmunt Lipień postanowił wczuć się w postać i sposób rozumowania Kazimierza Strzelczyka. – Wracam samochodem do Warszawy. Waliza jest w bagażniku. Nie mam zbyt wiele czasu, bo muszę wrócić do warsztatu. Jadę zatem prosto do miejsca pracy. Swojego skarbu nie ruszam. Niech spokojnie spoczywa w tyle fiata.
Zygmunt był przekonany, że przywódca bandy tak właśnie postąpił.
Ale co dalej? W warsztacie pracują do późnego wieczora. Trzeba poczekać, aż wszyscy pójdą do domu. Wreszcie zostaje sam. Milicja już wie o jasnym fiacie. Wprawdzie takich wozów jest w Warszawie dużo, ale lotne patrole MO mogą jeździć po mieście, zatrzymywać auta tego koloru, legitymować kierowców i zaglądać do bagażnika. W tej sytuacji użycie fiata do wywiezienia walizy poza teren warsztatu samochodowego jest niebezpieczne. Trzeba do tego celu użyć innego samochodu. Zygmunt pamiętał, że kiedy tamtej nocy przeprowadzali rewizję warsztatu, na podwórzu stało siedem łub osiem samochodów. Jedne z widocznymi skutkami różnychj kraks, inne pozornie całe. Może wśród nich był i jakiś wóz na chodzie? Albo choćby ta wołga z tabliczką. CD? Pokancerowana, ale jeździć nią można było. A milicja bez ważnego powodu nie zatrzyma takiego wozu. Tym bardziej, że dla niej najbardziej podejrzane są jasne fiaty. Tak, na pewno wziąłbym czarną wołgę.
Dokąd pojechać, aby ukryć swój skarb?
– Pojechałbym do z góry upatrzonego miejsca – Zygmunt nadal starał się wczuć w sposób rozumowania i postępowania Kazimierza Strzelczyka – Przygotowując akcję, zaplanowałbym w najmniejszych szczegółach także i moje późniejsze kroki. A więc schowek na walizkę musiał być przygotowany wcześniej. Oczywiście nie we własnym mieszkaniu. Jednakże ten Andrzej, jeżeli naprawdę myślał, że znajdzie miliony na Solcu, jest ciężkim frajerem i nigdy nie rozwikła sekretu. Także nie schowałbym pieniędzy gdzieś na odludziu, bo wbrew pozorom tam człowiek najbardziej rzuca się w oczy. Zwłaszcza człowiek wysiadający z nieco rozbitej wołgi i dźwigający ciężką walizę. O jej wadze Zygmunt najlepiej wiedział, bo właśnie to on doniósł ją w Łowiczu do samochodu…
A więc Lipieniowi nasuwa się jedynie słuszna konkluzja. Skarb został ukryty gdzieś w śródmieściu. I to w niezbyt małym domu. Tam lokatorzy wszystko o sobie wiedzą. Później, kiedy już prasa podała szczegóły napadu na bank, mogliby mieć jakieś skojarzenia.
Takiej walizy również nie można zostawić znajomym czy przyjaciołom. Od razu by się domyślili, co w niej jest. A rzadko która przyjaźń wytrzyma ciężar czterech milionów złotych, przy jednoczesnej perspektywie pokaźnego wyroku za pomoc w przestępstwie. Najlepiej byłoby ukryć walizę u kogoś, kto nawet się nie domyśla, jaki skarb znajduje się w zasięgu jego ręki, i nawet przypadkiem nie może go odkryć.
Idealną kryjówką dla walizy byłoby, na przykład, mieszkanie Jankowskiego. Jest za granicą, a klucze zostawił przyjacielowi. O tym prócz niego nikt nie wie. Waliza może tam stać spokojnie i wszystkie policje świata nigdy jej nie znajdą. Ale z mieszkania Jankowskiego Kazimierz nie mógł skorzystać. Było ono za blisko miejsca pracy przywódcy bandy. Wiadomo, że w razie jakiejś wsypy milicja będzie szukać cennego pakunku najpierw w trzech miejscach: w mieszkaniu przy ulicy Solec, w warsztacie i w mieszkaniu nieobecnego właściciela warsztatu, który tak bardzo ufał swojemu kierownikowi. Zresztą Strzelczyk w czasie nieobecności Jankowskiego nawet nocował w jednym z pokojów tego mieszkania.