– To straszne.
Zygmunt znowu sięgnął po butelkę i rozlał resztę jej zawartości.
– Miła pani Jago, wypijmy strzemiennego i do dzieła.
– Boję się.
– Ależ dziecinko, nie ma czego. Nie narażałbym pani na jakieś niebezpieczeństwo – to mówiąc Zygmunt znowu ucałował rączki pięknej pani.
– Pan jest taki męski, taki odważny, a ja jestem słabą kobietą…
– Idziemy! – Lipień podniósł się z fotela. – Za pięć minut będziemy z powrotem. Ze mną nie ma się pani czego obawiać. Niech pani narzuci coś ciepłego na siebie. W piwnicy może być chłodno – to mówiąc mężczyzna sięgnął po swój ciemny płaszcz.
– Chyba sweterek wystarczy – oceniła pani Jadwiga.
Zjechali windą na parter. Następnie schodami zeszli do sutereny. Drzwi do piwnic były otwarte, Tuż przy drzwiach znajdował się kontakt elektryczny Po jego naciśnięciu na korytarzu zapaliła się jedna słaba żarówka.
– Ciemno nam będzie – stwierdziła Jadwiga.
– Nic nie szkodzi. Mam latarkę elektryczną. Przygotowałem się na różne ewentualności. Gdzie są drzwi do tego boksu? Bo już zapomniałem.
– W głębi. Trzecie od końca, po lewej stronie – wyjaśniła kobieta.
Podeszli do drzwi zamkniętych na kłódkę. Zygmunt obejrzał ją dokładnie. Otworzyć ją mógł płaski kluczyk. Na pewno jeden z tych dwóch, które niezidentyfikowane pozostały na kółku, wyjętym przez Doberskiego z kieszeni zmarłego.
– Zaraz sobie z nią poradzimy – Lipień uspokajał panią Jadwigę, nie kryjącą teraz swojego niepokoju.
Wyjął z kieszeni latarkę elektryczną i puścił snop światła wewnątrz boksu. Tam, pomiędzy czterema nogami stołu, postawionego blatem na podłodze, leżał jakiś mężczyzna. Był odwrócony plecami do drzwi. Ręce rozrzucił szeroko. Głowa zwisała mu ze stołu opierając się czołem o ziemię. Twarzy nie było widać, ale Zygmunt lipień nie musiał jej oglądać. Doskonale wiedział, kim jest ten człowiek. Strużka zakrzepłej, czarnej krwi ściekała po plecach płaszcza i niknęła gdzieś w szufladach stołu.
– O Boże! – krzyknęła towarzyszka Lipienia.
– Ciszej! – syknął mężczyzna zatykając usta Jadwigi – - Ciszej. Uciekajmy!
Nie czekał na Jadwigę. Zgasił latarkę i biegiem rzucił się do wyjścia. Kiedy przerażona i na wpół żywa ze strachu kobieta znalazła się na parterze, po jej niedawnym gościu nie pozostało śladu.
Wybiegła za nim na ulicę, ale ujrzała jedynie sylwetkę w ciemnym płaszczu znikającą za – rogiem. Pościg nie miał żadnego sensu. Wróciła do domu. Pojechała windą na górę. Całą noc jak zbawienia oczekiwała świtu. Przewracając się z boku na bok, nie zmrużyła oka.
Przed szóstą wstała i ubrała się. Spojrzała na zegarek. Było jeszcze za wcześnie. Spróbowała coś zjeść. Nie mogła przełknąć ani kęsa. Żeby zabić czas, sprzątała ze stołu, gdzie ciągle stały dwie filiżanki po kawie, dwa kieliszki i pusta butelka po koniaku. Umyła naczynia, butelkę wyrzuciła do zsypu…
Minuty wlokły się jak wieczność. Wreszcie wskazówki zegarka ustawiły się na wpół do ósmej. Ubrała się, wyszła z domu i pojechała na ulicę Nowotki. Przed Pałacem Mostowskich znowu zerknęła na zegarek. Brakowało dziesięciu minut do ósmej. Te dziesięć minut przespacerowała po ulicy, nadal nie mogąc opanować zdenerwowania, chociaż dzień rozproszył nocne widziadła.
Punktualnie o ósmej weszła do gmachu.
– Chciałabym rozmawiać z oficerem, który prowadzi śledztwo w sprawie napadu na bank w Łowiczu. Chcę złożyć bardzo ważne zeznanie.
Dyżurny podoficer nie stawiał zbędnych pytań. Widok bladej, trzęsącej się kobiety wystarczał mu za wszelkie informacje. Podniósł słuchawkę telefoniczną i wykręcił numer wewnętrzny.
ROZDZIAŁ VIII
– Obywatelu majorze – meldował podoficer – zgłosiła się pewna obywatelka i mówi, że ma ważne wiadomości w sprawie napadu na bank.
– Nazwisko tej kobiety? – Janusz Kaczanowski jeszcze nie zdążył zdjąć płaszcza, kiedy w jego pokoju rozdzwonił się telefon.
– Jadwiga Rodzińska – informował dyżurny i dodał całkiem niesłużbowo: – Jest bardzo zdenerwowana, myślałem, że mi tu zemdleje.
– Dobrze. Ale żeby nie zemdlała po drodze, niech ją ktoś do mnie, przyprowadzi – polecił major.
Za chwilę kapral MO wprowadził do pokoju Kaczanowskiego bladą kobietę. Rzeczywiście, ledwie się trzymała na nogach. Major wskazał jej krzesło naprzeciwko siebie i poprosił milicjanta, aby ten „zorganizował” dwie szklanki kawy.
– Pani Jadwiga Rodzińska, tak? – zagaił oficer milicji. – Co panią do nas sprowadza?
– Trup. Zabity człowiek leży w mojej piwnicy. To straszne. Całą noc nie spałam. Nie wiedziałam, co robić. Wreszcie przyszłam do pana.
– Bardzo dobrze pani zrobiła – powiedział major, chociaż na razie niczego nie rozumiał. – Ja prowadzę dochodzenie w sprawie napadu na bank. Pani na dole oświadczyła, że przychodzi w tej właśnie sprawie. Czy to ma coś wspólnego z tym trupem?
– To jeden z nich. Jeden z tych bandytów.
Przyniesiono kawę. Major postawił jedną szklankę przed swoim gościem. Podsunął cukier.
– Proszę, niech pani pije. To panią trochę uspokoi.
Później opowie mi pani całą historię. Od początku.
Kobieta usłuchała tej rady. Pomimo że kawa była gorąca, piła ją łapczywymi łykami. Wreszcie odsunęła szklankę. Wyjęła chusteczkę z torebki i wytarła usta. Nawet zerknęła do lusterka w torebce. Najlepszy dowód, że wracała do równowagi.
– A teraz proszę mi spokojnie wszystko opowiedzieć.
– Nazywam się Jadwiga Rodzińska, ale to moje panieńskie nazwisko. Wróciłam do niego po rozwodzie. Byłam trzy lata żoną, Kazimierza Strzelczyka. Przed sześciu laty rozeszliśmy się.
– Rozumiem – przytaknął Kaczanowski. – To dlatego nie mogłem początkowo zorientować się, jaki związek może pani mieć z napadem. Proszę mówić dalej.
– Jak to często bywa, rozstawaliśmy się w gniewie i pełni wzajemnych żalów. Mieszkanie, które mieliśmy, dostałam po rodzicach. Oni przeprowadzili się na wieś, gdzie mają domek z ogrodem, a mnie zostawili dwupokojowy lokal z pełnym umeblowaniem. Pomimo to mój były mąż wyprowadzając się zażądał połowy mebli i wypłacenia sobie pokaźnej sumy pięćdziesięciu tysięcy złotych. Tyld bowiem miał rzekomo wynosić wkład do spółdzielni; mieszkaniowej, gdzie Kazik otrzymał kawalerkę. Rodzice mi pomogli, resztę pożyczyłam i jakoś pozbyłam się Strzelczyka z domu. Ale nie całkowicie. Zażądał też, abym mu oddała piwnicę, bo na razie nie ma gdzie płożyć tych mebli, którymi musiałam się z nim podzielić. Dotychczas piwnicy mi nie zwrócił, a mebli w ogóle stamtąd nie zabrał. Kiedy je przenoszono do piwnicy, po prostu rzucano i upychano na siłę. Teraz to są tylko połamane graty bez żadnej wartości. Nie zależało mu na nich, chciał mi jedynie zrobić na złość.
Oficer milicji słuchał uważnie. Cała rozmowa była nagrywana na magnetofon umieszczony w szufladzie biurka i niedostrzegalnie dla Rodzińskiej uruchomiony zaraz po tym, jak przedstawiła się jako była żona Strzelczyka.
– Z czasem złość minęła i spotykaliśmy się u naszych – wspólnych znajomych jak para dawnych przyjaciół. Wiem, że Kazik korzystał z mojej piwnicy i nieraz coś tam przywoził i wywoził. Początkowo nawet dość często, ostatnio prawie wcale. Utarło się, że wtedy wpadał do mnie na górę.
– Może usiłował wskrzesić wasze małżeństwo?
– Nie. Doskonale rozumiał, że to jest niemożliwe. Zresztą doszedł chyba do przekonania, że żadna kobieta dłużej z nim nie wytrzyma.