– Coście dalej zrobili?
– Byłam przerażona. Chciałam coś krzyknąć, ale bandyta podskoczył do mnie i ręką zamknął mi usta. Następnie wyjął rewolwer i rozkazał: „Wracaj na górę i jeżeli ci życie miłe, ani słowa nikomu, co tu widziałaś i słyszałaś. Rozumiesz?” Stałam jak sparaliżowana. Ocuciły mnie dopiero następne jego słowa: „Idź już.” Rzuciłam się do ucieczki. Tak byłam przerażona, że nie pojechałam windą na górę, lecz wbiegłam na szóste piętro po schodach. Ciągle mi się zdawało, że mnie gonią.
– A co zrobił bandyta?
– Nie wiem. Zostawiłam go w piwnicy. W mieszkaniu zamknęłam się na wszystkie zamki i jakoś dotrwałam do rana. Ledwie doczekałam ósmej. Zjawiłam się w komendzie i poprosiłam, żeby mnie skomunikowano z kimś, kto prowadzi śledztwo w sprawie napadu na bank.
– Dochodzenie milicyjne – poprawił major. – Śledztwo prowadzi prokurator. Dziękuję pani za te zeznania. Zaraz pojedziemy na Wilczą. Pokaże nam pani swoją piwnicę.
– Za nic w świecie nie zejdę na dół. Przecież tam jest ten człowiek.
– Zapewniam panią, że umarli nie są niebezpieczni. Żywi są znacznie gorsi – oficer sięgnął po słuchawkę i wydał polecenie, żeby ekipa dochodzeniowa przygotowała się do natychmiastowego wyjazdu na ulicę Wilczą, a druga warszawa była również gotowa do drogi.
– Idziemy – major zwrócił się do Jadwigi Rodzińskiej.
Po pewnych oporach i dłuższych perswazjach oficera, milicji właścicielka piwnicy zgodziła się zejść do sutereny. Doszła korytarzem do pewnego miejsca i stanęła.
– Dalej nie pójdę – oświadczyła. – Te najbliższe drzwi na lewo prowadzą do mojego boksu.
Jeden z milicjantów skierował strumień światła swojej latarki w głąb pomieszczenia.
– Leży facet – wyjaśnił.
– Nie dotykać drzwi i kłódek. Może są na nich jakieś odciski?
Technik daktyloskopijny sprawdził.
– Nic nie ma – oświadczył. – Kłódeczka wytarta na glans. Tu był dobry cwaniak.
Major wyjął z kieszeni dwa kluczyki związane kawałkiem drutu. Podał je wywiadowcy.
– Spróbujcie, czy pasują.
Pierwszy kluczyk otworzył kłódkę. Piwnica rzeczy wiście była w dyspozycji Kazimierza Strzelczyka. Ta część opowiadania Rodzińskiej okazała się prawdziwa.
Ekipa dochodzeniowa przystąpiła do normalnych czynności. Dokonywano zdjęć, lekarz obejrzał zabitego. Otrzymał on kulę w plecy tuż pod lewą łopatką. Pocisk prawdopodobnie sięgnął serca. Zgon nastąpił natychmiast. Zdarzyło się to co najmniej przed trzydziestu sześciu godzinami.
– Tu coś ciężkiego ciągnięto po ziemi. Wyciągano spod tej kupy desek – jeden z milicjantów pokazał majorowi wyraźny ślad na ziemi.
Zrewidowano kieszenie zmarłego. W jednej z nich znaleziono portfel. Wewnątrz były trzy banknoty po sto złotych, dwie dwudziestozłotówki, parę biletów tramwajowych i autobusowych oraz dowód osobisty na nazwisko: Andrzej Doberski. Poza tym w kieszeniach zmarłego znajdowały się różne drobiazgi: chusteczka do nosa, zapałki, dwie paczki papierosów itd. Wszystko to złożono do dużej brązowej koperty.
Lekarz odwrócił nieboszczyka na wznak. Major podszedł do opartej o ścianę kobiety.
– Niestety – zwrócił się do Rodzińskiej. – Musi pani obejrzeć zabitego. Czy pani go zna? Jeden rzut oka…
– Nie, nie! – protestowała.
Oficer milicji delikatnie, lecz stanowczo ujął kobietę pod rękę. Zrobił kilka kroków. Milicjant oświetlił latarką twarz zmarłego. Rodzińska chwilę wpatrywała się w zabitego.
– Nie – powiedziała zdecydowanie. – Nie znam go. Nigdy go nie widziałam.
– Kalisiak – major zwrócił się do podwładnego – odprowadźcie panią na górę do jej mieszkania i posiedźcie z nią. Ja tam niedługo przyjdę.
Wyniesiono ciało. Milicja przystąpiła do szczegółowej rewizji piwnicy. Poza starymi meblami znaleziono tu jedynie dwie świece do samochodu warszawa i jakieś pordzewiałe urządzenie elektrotechniczne. Do czego mogło służyć? Ani major, ani żaden z milicjantów nie wiedział. W każdym razie nie była to żadna część samochodowa. Przedmiot ten leżał długo w piwnicy. Rzucono na niego coś ciężkiego. Pozostała tylko plątanina drutów i pogiętych blach. Można było jeszcze odróżnić coś w rodzaju cyferblatu i część złamanej wskazówki.
– Może zegar elektryczny? – wyraził przypuszczenie któryś z wywiadowców.
– To nie zegar – zaprzeczył drugi. – To był jakiś aparat pomiarowy.
– Zabierzemy to żelastwo – zadecydował Kaczanowski. – Niech się fachowcy z Zakładu Kryminalistyki nad tym trochę pogłowią. Reszta może zostać. Sprawdzaliście, czy w szufladach tego stołu nic nie ma?
– Sprawdzałem. Są puste.
Piwnicę zamknięto na tę samą kłódkę i opieczętowano.
– Ciekawe – zastanawiał się major. – Przy Doberskim, podobnie jak i przedtem przy Strzelczyku, nie znaleziono żadnych kluczy. Nawet tego kluczyka, który musiał mieć wchodząc do piwnicy. Zabójca zrewidował swoją ofiarę. Na pieniądzach i dowodzie osobistym mu nie zależało, ale klucze miały dla niego dużą wartość. W przeciwnym razie by ich nie zabierał. Mógł z powodzeniem zamknąć piwnicę kluczem znalezionym przy zabitym, a później wrzucić do wnętrza pomieszczenia. Albo w ogóle piwnicy nie zamykać. Fakt, że zostawił zastrzelonemu jego dowód osobisty, świadczy, że mordercy nie zależało na utrzymywaniu tej zbrodni w tajemnicy i na utrudnieniu milicji identyfikacji nieboszczyka.
Ekipa milicyjna wróciła do Pałacu Mostowskich, zaś Janusz Kaczanowski wjechał na szóste piętro i zadzwonił do drzwi opatrzonych tabliczką „Jadwiga Rodzińska”. Kiedy pani domu mu otworzyła, spostrzegł na stole w pokoju dwie filiżanki po kawie. Przy stole siedział milicjant Kaliski. Zerwał się natychmiast i służbowo zameldował, że „w pilnowanym przez niego lokalu wszystko jest w porządku”.
– To świetnie – uśmiechnął się oficer milicji. – Dopijcie kawy i jesteście wolni. Ja jeszcze porozmawiam z obywatelką Rodzińską. Niech samochód na mnie nie czeka. Wrócę tramwajem.
Pani Jadwiga u siebie w mieszkaniu czuła się dużo pewniej. Usiłowała nawet kokietować oficera milicji. Pokazała mu całe mieszkanie, szczegółowo wyjaśniając, na którym fotelu siedział bandyta, a na którym ona, na jakim wieszaku umieścił swój płaszcz. Natomiast co do „wyglądu tego człowieka, wiedziała tyle, że był mocno opalony, miał ciemne włosy i małe wąsiki.
– A oczy?
– Oczy miał piwne. Nosił ciemne okulary, ale na chwilę je zdjął. Wtedy zauważyłam.
Poza uwagą o średnim wzroście była to jedyna cenna wskazówka. Oczu nie można przemalować ani, jak wąsiki, dokleić. A co do mocno opalonej twarzy, major nie miał wątpliwości, że była to zwykła szminka teatralna.
– Ma pani te szklanki czy filiżanki, z których wczoraj piliście kawę?
– To te same – Rodzińska wskazała zastawę na stole.
– Ale pani je przedtem wymyła?
– Oczywiście – oburzyła się Rodzińska. – Przecież nie podałabym kawy w brudnym naczyniu. Co to, to nie.
– A kieliszki też pani myła?
– Naturalnie. Zawsze od razu zmywam naczynia.
– Butelkę po koniaku pani ma?
– Już była pusta, więc wyrzuciłam do zsypu.
Tak się rozwiały nadzieje Kaczanowskiego na zdobycie odcisków palców przestępcy.
– Co jeszcze mówił pani wczorajszy gość? Niech pani sobie dokładnie przypomni.
– Opowiadał, że są świetnie zorganizowani. Że wszyscy członkowie ich grupy słuchają go i mają do niego ogromne zaufanie. On był organizatorem całej akcji. W ogóle bardzo się chwalił.
– Może wspominał, że pracował razem ze Strzelczykiem?