– Nie. O – tym nie mówił. Tylko swojego czasu pomagał mu przy Przeprowadzce. Ale mnie przy tym nie było. Nigdy przedtem go nie widziałam. Jestem tego najzupełniej pewna.
Orientując się, że dalsza rozmowa z Rodzińską nie wnosi do sprawy niczego nowego, major powstał z fotela zabierając się do wyjścia. Kobieta wydawała się bliska płaczu.
– Nie zostawiajcie mnie samej! Tak się boję! Przecież ten bandyta groził mi śmiercią, jeżeli komukolwiek coś powiem. Gotów tu wrócić. Umrę z samego strachu.
Zwłaszcza w nocy. Bardzo proszę – młoda kobieta złożyła ręce jak do modlitwy.
– Niech się pani nie obawia – uspokajał ją Kaczanowski udając, że nie rozumie propozycji. Był przeświadczony, że Jadwiga nie boi się spełnienia groźby, w której istnienie wątpił, ale po prostu obawia się zaaresztowania. Stąd te czułe minki, rzekomy strach i prośba o opiekę w nocy.
Rodzińska nie była brzydka, oficer milicji nie z kamienia. Może i Janusz Kaczanowski skorzystałby z okazji, która sama pchała się w ręce, gdyby nie to, że ta kobieta była podejrzana o współpracę z bandytami. Nie wiadomo, ile w jej opowiadaniu prawdy, a ile kłamstwa. Kłamstwa na pewno bardzo dużo. Może więcej niż prawdy? Ale jak to teraz sprawdzić?
– Tak się strasznie boję – kobieta spróbowała ponownie wzbudzić litość oficera milicji.
– Rozumiem, że po takich ciężkich przeżyciach ma pani nadszarpnięte nerwy. Może byłoby lepiej, gdyby pani choć na parę dni przeniosła się do rodziny czy też do przyjaciół?
– Nie mam tutaj nikogo. Rodzice są na wsi. W innym województwie.
– Niech pani zaprosi na noc przyjaciółkę.
– Nie wiem, czy po tym, co zaszło w naszej kamienicy, którakolwiek się zgodzi. One też będą się bały nie mniej ode mnie.
– Chyba pani znajdzie jedną odważną?
– Wątpię.
– Chciałbym pani dopomóc. Jeżeli naprawdę nie znajdzie pani nikogo chętnego, proszę wieczorem zatelefonować pod ten numer – major zapisał na karteczce wyrwanej z notesu kilka cyfr i położył ją na stole. – Tam będą uprzedzeni i zaraz przyjedzie tutaj jedna z naszych pracowniczek. Na tej dziewczynie może pani polegać i spać spokojnie. Zresztą będzie miała broń.
– Serdecznie panu dziękuję – ton, jakim Rodzińska wypowiedziała te słowa, kontrastował z ich treścią. – Na pewno skorzystam z pańskiej uprzejmości.
Major zamierzał jeszcze pojechać do mieszkania Andrzeja Doberskiego i przeprowadzić tam rewizję. Jednakże pułkownik Adam Niemiroch postanowił inaczej: rewizję zrobi porucznik Madej, a Kaczanowski złoży zwierzchnikowi sprawozdanie z przebiegu dzisiejszych zdarzeń.
– Ta rewizja nie jest taka ważna – stwierdził Niemiroch, kiedy Kaczanowski zameldował się w jego gabinecie. – Pieniędzy tam na pewno nie ma. Gdyby Doberski je miał, nie szukałby guza w cudzej piwnicy. Zresztą Madej jest dobrym fachowcem. Da sobie radę i bez, ciebie, Januszku.
Major złożył szczegółowy raport z wizyty na Wilczej, nie zapominając o niedwuznacznej propozycji, jaką otrzymał od byłej żony Strzelczyka.
– Zawsze miałeś szczęście do babek – roześmiał się pułkownik. – A co ona ci naopowiadała o sobie, o swoim byłym mężu i o tym gościu, który ją odwiedził?
Zamiast odpowiedzi, Kaczanowski uruchomił przyniesiony ze sobą magnetofon. Niemiroch z uwagą wysłuchał opowiadania młodej kobiety.
– Najchętniej bym ją zamknął – zauważył major. – Podejrzewam, że łgała jak najęta.
– Trochę prawdy jest w tych słowach. Zresztą nieboszczyk w jej piwnicy pośrednio to potwierdził.
– Na pewno bez większego wahania zgodziła się zejść do piwnicy i już się uważała za milionerkę. Gdyby nie ten trup, nigdy byśmy jej nie zobaczyli w Pałacu Mostowskich. Idę o największy zakład. I właśnie dlatego nie wiem, czy nie należało jej zatrzymać.
– A jednak dobrze, że tego nie zrobiłeś. Prokurator nie dałby sankcji. Właściwie nie ma żadnego dowodu, że ta babka kłamie. Bo przecież nie jest dowodem, że chciała się z tobą przespać.
– Mój czar osobisty to sprawił.
– Nie łudź się, Januszku. Ona też wiedziała, że masz ochotę ją przymknąć.
– Ciekawe, czy zatelefonuje z prośbą o przysłanie wywiadowczyni?
– Może się założymy? – pułkownik uwielbiał zakłady. – O paczkę carmen?
– Już wolę ci ją kupić bez zakładu. I tak byś wygrał.
– Jedno jest pewne – Niemiroch wrócił do poważnej narady. – Banda nie wie, gdzie są schowane pieniądze, i walczy o nie, nie przebierając w środkach. Na początku było ich czterech, dwóch mamy.
– Nie my, lecz grabarz – sprostował Kaczanowski.
– Pozostało jeszcze dwóch. Doberski zginął z ręki jednego z nich. Tu już nie ma mowy o wypadku, jakiemu rzekomo uległ Strzelczyk. Bo ja osobiście nie wierzę w bajeczkę, że tamten zachwycał, się panoramą Wisły i dlatego spadł z urwiska.
– Ja także nie. Trudno dać wiarę opowiadaniu, że pozostali trzej wspólnicy prosili go o przechowanie pieniędzy.
– Pozostało jeszcze dwóch – powtórzył pułkownik i snuł przypuszczenia. – Teraz oni skoczą sobie do oczu.
Tym bardziej, że najprawdopodobniej jeden z nich ma pieniądze, a drugi o tym wie. Położenie tego z pieniędzmi nie jest dobre. Do przestępstwa napadu na bank dorzucił morderstwo. To już dwadzieścia pięć lat albo i czapą.
– Ten drugi może go tym szantażować i zmusić do podzielenia się forsą. Przyjmuję, że drugim jest ten gość, który był wczoraj u Rodzińskiej.
– Szantaż nie jest taki łatwy. Drugiemu też gro::i najmarniej dziesięć latek.
Właściwie, pułkowniku – Kaczanowski omawiając sprawy służbowe zawsze zwracał się do przyjaciela z zachowaniem dystansu, jaki dzieli podwładnego od szefa – wcale nie mamy dowodu, że człowiek znaleziony w piwnicy jest członkiem bandy. To mógł być ktoś trochę zorientowany w sytuacji, kto wszczął poszukiwania na własny rachunek. Rodzińska zeznała, że Strzelczyk często składał w piwnicy jakieś części samochodowe. Może kradzione z Omulewskiej? Może po prostu handlował, takimi częściami, których brakuje na rynku? W każdym razie .nie sam przyjeżdżał na Wilczą. Więc po jego śmierci ktoś znający – tę piwnicę mógł tam szukać skarbów, nic nie wiedząc o drogocennej walizce.
– Ten, kto zabił Doberskiego, przyszedł nie po części samochodowe.
– Niemniej – Kaczanowski zdawał sobie sprawę, jak trudne zadanie mu powierzono – nasze dochodzenie ciągle nie ma jeszcze punktu zaczepienia, który pozwoliłby nam dotrzeć do pozostałych członków bandy i do pieniędzy.
– Obawiam się – zauważył pułkownik – że następnego z bandytów otrzymamy w takim samym stanie, jak dwóch poprzednich.
– Wolałbym obu żywych.
– Wierzę ci, Januszku. Jaki masz plan działania?
– Jutro od rana moi ludzie będą zbierali informacje w miejscu pracy Doberskiego oraz w domu, a także porozmawiają z lokatorami kamienicy przy ulicy Wilczej. Liczę na to, że ktoś coś zauważył.
– Gdzie Doberski pracował?
– W spółdzielni pracy sprzętu medycznego na Grochowie. Magister ekonomii. Był tam głównym księgowym.
– A więc dwaj ludzie: Strzelczyk i Doberski pochodzili z różnych środowisk i pozornie nic ich nie łączyło. Obawiam się, że dwóch pozostałych wspólników wciągnięto do bandy na tej samej zasadzie. Wywiad środowiskowy niewiele nam da.
– Może pułkownik ma rację, ja jednak nie mogę niczego zaniedbać.
– Rozumiem cię doskonale, Januszku. Sam bym tak postępował. Muszę przyznać, że jesteś bardzo operatywny. Szybko zebrałeś dane o Doberskim.
– Cóż z tego? Wołałbym mieć dane o tych dwóch żywych.
– Dojdziesz i do tego.
– Mam nadzieję, że dojdę.