Janusza Kaczanowskiego zaskoczyło rozumowanie zwierzchnika. Chwilę się zastanawiał, by wreszcie odpowiedzieć:
– Teoria pułkownika z „mózgiem” jest bardzo ciekawa. Nie można jej wykluczyć, ale wiele faktów, której dochodzenie już ustaliło, przeczy tej hipotezie.
– Jakich faktów? – Niemiroch niezbyt lubił, jeśli ktoś mu się przeciwstawiał?
– Przede wszystkim członkowie bandy nic nie wiedzieli o istnieniu tego „mózgu”…
– Mogli go znać, ale nie powinni. To naczelna zasada konspiracji.
– Zgoda. Nie znali go osobiście. Ale musieliby wiedzieć o jego istnieniu. Tymczasem tajemniczy gość odwiedzający Rodzińską nie tylko przedstawiał się za przywódcę bandy, można przyjąć, że kłamał, ale wyraźnie mówił, że zdobyte łupy miały być podzielone na cztery części. Po milionie dla każdego. Gdyby „mózg” naprawdę istniał, zdobycz dzielono by na pięć części, już nie mówiąc o tym, że „mózg” zastrzegłby sobie większy udział niż inni.
– Przywiązujesz zbytnią wagę do zeznań Rodzińskiej.
– Ten szczegół, że jej ofiarowywano milion złotych, część Strzelczyka, jest na pewno prawdziwy – upierał się
Kaczanowski. – Nie wyssałaby sobie tego z palca. Mogłaby przecież w ogóle to przemilczeć i upierać się, że nic jej nie obiecywano, a jedynie sterroryzowano i zmuszono do zejścia do piwnicy. Gdyby „mózg” istniał, członkowie bandy baliby się tego człowieka. A tymczasem po śmierci Strzelczyka każdy zaczyna działać na własną rękę. Przywódca, bez względu na wypadek nad Wisłą, zachowałby nadal swoje stanowisko.
– Może Strzelczyk był jedynym łącznikiem pomiędzy nim a resztą uczestników akcji?
– To i tak „mózg” znałby personalia członków bandy i umiałby wymusić sobie bezwzględny posłuch.
– W jaki sposób?
– Po prostu grożąc przestępcom denuncjacją. Oni w zamian nie mogliby go sypnąć, bo nic o nim nie wiedzą.
– No tak – pułkownik sam zrozumiał, że jego piękna teoria rozsypuje się jak domek z kart, ale ciągle żal mu było zrezygnować z niej. – W tym, co mówisz, jest trochę racji. Cholernie skomplikowana sprawa.
– Powiem więcej, „mózg”, gdybyś naprawdę istniał, zorganizowałby napad w taki sposób, żeby pieniądze znalazły się w jego posiadaniu, a nie w skrytce Strzelczyka.
– Może Strzelczyk zagrał va banque i postanowił przywłaszczyć sobie całą sumę, pragnąc wykiwać zarówno pozostałą trójkę uczestników akcji, jak też i „mózg”.
– To mało prawdopodobne. Wtedy jego życie nie warte byłoby nawet łupiny od banana.
– Toteż i nie żyje.
– Ale, jak twierdzą biegli, rye został zamordowany. Wypadek.
– Bardzo dziwny wypadek.
– Nie przeczę. Na pewno były tam jakieś kłótnie pomiędzy wspólnikami, ale do rękoczynów nie doszło.
– A ja – stwierdził pułkownik – im dłużej nad tym myślę, tym mniej wierzę, że Doberskiego zastrzelił jeden z dwóch pozostałych przy życiu uczestników akcji na bank. Od napadu, nawet z bronią w ręku, do morderstwa jest jeszcze dość długa droga. A cóż dopiero do zamordowania przyjaciela. Przecież tych bandytów musiały jednak wiązać jakieś bliższe stosunki. Nie byli to ludzie zebrani na ulicy. Gotów jestem wyobrazić sobie taką scenę: każdy z bandytów na własną rękę poszukuje pieniędzy. Jeżeli je znajdzie, nie podzieli się nimi z kolegami. Ale oto jeden z nich wyciąga w piwnicy Rodzińskiej spod stosu desek cenną walizę. W tym samymi celu przyszedł do piwnicy drugi z bandytów. Czy musi od razu strzelać? Mógł na miejscu, tam w suterenie, zażądać połowy łupu. Dwa miliony to też bardzo dużo.
– Ale cztery to dwa razy więcej.
– To racja, ale popełniając morderstwo trafia się do innej, znacznie groźniejszej przegródki kodeksu karnego. A i tak trzeba podzielić się tymi pieniędzmi. Wprawdzie nie z nieboszczykiem z piwnicy, lecz z trzecim uczestnikiem napadu. Teraz on ma zabójcę w ręku i wie, że pieniądze zostały odnalezione.
– Przecież nie pójdzie do milicji i nie doniesie na siebie samego.
– Jeżeli nie dostanie swojej doli, gotów to zrobić. Przyznaję, że byłby to czyn rozpaczy, ale w takim przypadku on sam ryzykuje tylko parę lat odsiadki. Sąd musiałby wziąć pod uwagę dobrowolne zgłoszenie się, zdemaskowanie mordercy i pomoc w odzyskaniu pieniędzy. Prokurator zadowolony z takiego obrotu sprawy niezbyt stanowczo nastawałby na wymierzenie wysokiej kary.
A w ten sposób nasz bohater posłałby nieuczciwego wspólnika albo na szubienicę, albo do więzienia na dwadzieścia pięć lat. Mimo wszystko lepiej dla bandytów podzielić się pieniędzmi. Oni na pewno umieją kalkulować własne szanse, jak i obliczać stopień ryzyka.
– A zatem pułkownik upiera się przy istnieniu „mózgu”?
– Niezupełnie. Przyznaję, Januszku, że w tej teorii zrobiłeś wielkie szczerby i teraz nie trzyma się już ona kupy. Ale może być ktoś piąty… Ktoś, kto w ogóle nie uczestniczył w napadzie, natomiast w nie znany nam sposób zebrał dużo informacji o bandzie i o tym, że Strzelczyk ukrył pieniądze w sobie tylko wiadomym miejscu, nie wskazując go pozostałym uczestnikom skoku. Ten „piąty”, tak go na razie będę nazywał, postanowił włączyć się do akcji poszukiwania skarbu. Robi to na własną rękę i na własny rachunek. Nie jest związany z uczestnikami bandy żadnymi sprawami. Może nawet w ogóle ich nie zna? Idzie jednak na całego. Wiedział, że Strzelczyk zachował dla siebie piwnicę w domu przy Wilczej i postanowił tam poszukać drogocennej walizki. Przychodzi i zastaje jakiegoś mężczyznę, który właśnie wyciąga spod kupy desek pakunek z czterema milionami złotych. Cóż łatwiejszego, jak wyjąć pistolet z kieszeni i strzelić w plecy człowiekowi odwróconemu tyłem do drzwi?
– Trzeba mieć pistolet w pogotowiu – Kaczanowski sceptycznie przyjmował nową teorię pułkownika Niemirocha.
– , Mój „piąty”, rozpoczynając swoją akcję, doskonale wiedział, że będzie miał przeciwko sobie trzech ludzi zdecydowanych na wszystko i uzbrojonych. W Łowiczu dowiedli, że idą na całego i że mają broń.
– Ale skąd „piąty” by ją miał?
– Jeżeli wszyscy trzej bandyci operujący wewnątrz banku w Łowiczu mieli pistolety, to i mój „piąty” może” mieć jakąś pukawkę. Nie zapominaj, że po przejściu frontu i po powstaniu o broń było łatwo. Karabiny leżały w lesie i w rowach przydrożnych. Zaopatrzenie się w pistolet także nie przedstawiało trudu. Na wezwanie władz broń oddali tylko uczciwi. Wszelkiego rodzaju oprychy i męty społeczne chowały „na wszelki wypadek”.
– Ale od tego czasu minęło dwadzieścia siedem lat. Oprychy pułkownika już się zestarzeli i przeszli na emeryturę.
– A broń zmieniła właściciela. Krąży nadal w podziemiu. Stale się z nią spotykamy. Zresztą masz najlepszy dowód: rewizja u Andrzeja Doberskiego wykryła właśnie taki stary, jeszcze przedwojenny pistolet. A pomimo to działał wybornie. Dziura w suficie w Spółdzielczym Banku Ludowym dała temu świadectwo.
– Pułkownik ma niewątpliwie dużo racji…
– Przemyśl moją koncepcję. Ona tłumaczy wiele, łącznie ze śmiercią Rodzińskiej.
– No, niezupełnie…
– Rodzińska wiedziała o tym, że jej były mąż nie tylko zwalił do piwnicy meble, ale także używa tego pomieszczenia dla jakichś niezbyt czystych celów. Przywożenie i wywożenie z piwnicy różnych części samochodowych pozwała przypuszczać, że była to kryjówka paserska. Bo dla jakich innych powodów pracownik państwowego warsztatu samochodowego gromadził wyposażenie samochodów w piwnicy? Przecież oficjalnie nie handlował tymi częściami, a jeżeli potrzebował w pracy, brał je z magazynu „za odpowiednim zapotrzebowaniem”. Jak major sam widział, „prywaciarz” Jankowski także ma dużo różnych akcesorii motoryzacyjnych w swoich magazynach. Strzelczyk działał zatem we własnym imieniu. Trudno udowodnić, że były to części pochodzące z kradzieży, ale na pewno z nielegalnego handlu.