– Z tym się zgadzam.
– Do handlu potrzeba co najmniej dwóch: sprzedawcy i kupującego. Czasami jeszcze jest cały łańcuszek dostawców i pośredników. Mój „piąty” mógł być właśnie takim kupującym lub pośrednikiem. Stykał się często ze Strzelczykiem, znał jego skrytkę w domu przy ulicy Wilczej i znał żonę Strzelczyka. Mógł się spodziewać, że domyśli się, kto orientuje się w kombinacjach z piwnicą. Oficjalnie należy ona do Właścicielki mieszkania, lecz praktycznie pomieszczeniem tym dysponuje były mąż Rodzińskiej. Bał się, że prowadzący dochodzenie zacznie o te sprawy wypytywać Jadwigę, i dlatego musiał ją zlikwidować, zanim swoimi zeznaniami naprowadzi milicję na trop mordercy.
– Tak być mogło. Może pułkownik ma rację? Trudno mi jednak zgodzić się z istnieniem człowieka tak zdeterminowanego i tak bezwzględnego. Idącego po trupach do celu.
– Są ludzie, którzy wszystko przeliczają na pieniądze. Mój „piąty” należy do tej kategorii. Najwidoczniej uznaje, że powyżej czterech milionów złotych nie ma już żadnej moralności, sumienia ani uczuć ludzkich. Są wyłącznie pieniądze, które trzeba zdobyć, nie licząc się z niczym i z nikim.
– To straszne.
– A jednak ty sam, Januszku, nieraz spotykałeś się z takimi ludźmi.
– Spotykałem. Ale nigdy nie mogłem zrozumieć ich mentalności i motywów postępowania.
– W 1929 roku w Stanach Zjednoczonych zdaraył się wielki krach giełdowy; W ciągu kilku dni akcje mające przedtem wartość milionów dolarów stały się bezwartościowymi papierami. W ciągu tych dni ponad dwustu finansistów i graczy giełdowych popełniło samobójstwo, chociaż nie mieli na sumieniu żadnej zbrodni. Nie stracili zdrowia. Po prostu bardziej kochali pieniądze niż życie. Mój „piąty” należy do tej samej kategorii. Z tym zastrzeżeniem, że on bardziej kocha pieniądze niż cudze życie.
– Teoria pułkownika zaczyna mnie coraz bardziej pasjonować. Wprawdzie nie zachwycam się nią z punktu widzenia człowieka prowadzącego dochodzenie, bo poszukiwałem dwóch bandytów, a teraz przybył mi jeszcze jeden.
– Nie wiadomo, czy nie będą ci ubywać w taki sposób jak Doberski…
– Pułkownik sądzi, że…
– Tam się toczy wielka gra. Sto sześćdziesiąt razy większa niż w telewizji. W telewizji wygrywa się dwadzieścia pięć tysięcy złotych. Tych trzech gra o cztery miliony… Jeśli mój „piąty” sprzątnął dwóm pozostałym przy życiu bandytom tę sumę, teraz oni będą go szukali.
– Nie przypuszczam, aby go znaleźli.
– Mają jednak więcej atutów do odnalezienia go niż my.
– Nie jestem tego taki pewny.
– Znali Strzelczyka i jego różne powiązania. W tych kołach będą szukali „piątego”.
– Ale czy go znajdą?
– Mam nadzieję – uśmiechnął się pułkownik – że uprzedzi ich Janusz Kaczanowski. Tego jemu i sobie życzę. Co o tym myślisz?
– Spróbuję poszukać w kręgu znajomych i przyjaciół Jadwigi Rodzińskiej. Nawet widzę potencjalnego kandydata na tego „piątego”.
– Kogo?
– Babka młoda, dość przystojna, z własną chatą. Przed sześciu laty rozwiodła się z mężem. Nie żyła chyba przez ten czas w celibacie?
– Jeżeli miała jakiegoś „narzeczonego”, nie musiał jej mordować. Poszedłby z nią razem do piwnicy po skarb Strzelczyka. Gdyby to on zastrzelił Dokerskiego, we dwójkę jakoś pozbyliby się trupa. Choćby zakopując ciało w tej samej piwnicy. Rodzińska nigdy by się nie zgłosiła do milicji.
– To prawda, ale nie myślałem o jej aktualnym kochanku, lecz raczej o mężczyźnie, który już nie gra roli w jej życiu, a w przeszłości dzięki niej poznał tajemnice Strzelczyka. Taki facet mógłby żywić obawy, że Rodzińska domyśli się, kto zabił Doberskiego i zabrał pieniądze.
– To może być dobry trop. Albo ktoś z handlowych znajomości byłego męża Rodzińskiej. Trzeba szukać wszędzie. Badać wszelkie możliwości.
– Dochodzenie nie rusza z miejsca, a roboty coraz więcej – zauważył niewesoło major. – Tylko trupów nam przybywa. Strzelczyk, Doberski, Rodzińska. Już mamy trójkę. Obawiam się, że na tym nie koniec.
– I ja się obawiam, że to dopiero początek. Obym był złym prorokiem.
ROZDZIAŁ X
Zygmunt Lipień omal nie stracił zmysłów z przerażenia. Kiedy zaś w dwa dni później przeczytał w dzienniku o tajemniczym zabójstwie Jadwigi Rodzińskiej, aż się rozchorował i przez trzy dni nie pokazywał w biurze. Czwartego dnia, kiedy odważył się wyjść na ulicę i przyjść do pracy, koledzy zgodnie stwierdzili, że bardzo źle wygląda i powinien przedłużyć zwolnienie lekarskie.
Ale Lipień również bał się iść do lekarza.
Wychodząc z biura spostrzegł nagle stojącego tuż przy wejściu Tadeusza Majewskiego. Wzdrygnął się, jak gdyby dojrzał upiora. Ale już było za późno, aby się cofnąć. Tadeusz podszedł do niego.
– Trzeci dzień czekam na ciebie – powiedział nie podając ręki przyjacielowi.
– Chorowałem. Tak się strasznie przestraszyłem zabójstwa Doberskiego i byłej żony Strzelczyka, że musiałem położyć się do łóżka. Myślałem, że dostanę zawału.
– Ten strach nie przeszkadzał ci jednak ich zabić. Przyznaję, to były dobre robótki. Zwłaszcza ta z Rodzińską. Co prawda nie bardzo rozumiem” dlaczego ją sprzątnąłeś. Z Andrzejem postąpiłeś słusznie. Okazał się taką samą Świną jak Strzelczyk. Może jeszcze większą, bo nawet tymi paroma tysiącami złotych, które wyjął
Kazikowi z kieszeni, tam w Lasku Bielańskim, nie uważał za słuszne podzielić się z kolegami. W jaki sposób go nakryłeś w tej piwnicy na Wilczej? Mam nadzieję, że przygotowałeś dla mnie pieniądze. Teraz pozostało nas dwóch i należy mi się dwa miliony siedemdziesiąt tysięcy, złotych. Chyba z walizki nic przez ten czas nie ubyło?
Lipień zbladł jak ściana, a później zaczął się głośno śmiać, co zwracało uwagę ludzi wychodzących z biurowca.
– Nie rób z siebie błazna – syknął Majewski.
Zygmunt opanował się. Szli ulicą w stronę Alej Jerozolimskich.
– To jakieś nieporozumienie. To ty ich zabiłeś.
– Zawsze byłeś hipokrytą, ale przez myśl mi nie przeszło, że jesteś aż takim łobuzem. Nie dość, że zamordował dwoje ludzi i zabrał pieniądze, jeszcze chce mi wmówić tę zbrodnię.
– Ja tego nie zrobiłem. Przysięgam!
– Nie krzycz tak. Ludzie patrzą.
– A niech sobie patrzą. Mam wszystkiego dosyć. Ja się zabiję.
– Ciszej! – rozkazał Majewski. – Chodź do parku za Muzeum Wojska. Tam możemy spokojnie porozmawiać.
– Żebym zginął jak Strzelczyk? Albo jak Doberski?
– Idiota! Tam nie ma skarpy. Ani piwnicy, w której tak dzielnie się spisałeś.
W milczeniu przeszli kawałek Alei Trzeciego Maja i zeszli schodami na dół. Usiedli na ławce w jednej z alejek. W pobliżu nie było nikogo.
– Mów! – kazał Majewski.
– Co ci mam mówić? Ty ich zabiłeś, a teraz odwracasz kota ogonem.
– Gdybym zabił, nie przyszedłbym pod twoje biuro. Trzy dni tutaj waruję.
– Ja też nie zabiłem.
– Słuchaj – powiedział Majewski – nie baw się ze mną w ciuciubabkę i nie doprowadzaj mnie do ostateczności. Doberskiego mógł zastrzelić tylko jeden z nas. Ponieważ ja go nie ruszyłem, pozostajesz ty. To chyba jasne.
– Ponieważ ja nie zabiłem ani Andrzeja, ani Rodzińskiej, mordercą jest Majewski.