– Chłopie! – Tadeusz zerwał się z ławki.
Zygmunt powstał także. Przez dłuższą chwilę mierzyli się oczyma. Wreszcie Majewski opanował się.
– Siadajmy – powiedział – i porozmawiajmy spokojnie. Mów wszystko, co wiesz. Potem ja powiem o sobie.
– Dobrze – zgodził się Zygmunt. – Ale całkowitą szczerość między nami.
– Spróbuj zełgać!
– Albo ty!
– Znowu się kłócimy. A niech to cholera weźmie! Więc ja zacznę – postanowił Majewski. – Inaczej nic z, tego nie będzie. Kiedy rozstaliśmy się wtenczas rano na Bielanach, po nocy spędzonej w warsztacie Jankowskiego, początkowo myślałem, że wszystko stracone. Później jednak postanowiłem nie dawać za wygraną. Zacząłem się zastanawiać, gdzie ten skubaniec mógł schować walizę? Przypomniał mi się brat Strzelczyka. Może u niego? Zatelefonowałem do Andrzeja, umówiliśmy się i wtedy opowiedziałem mu o swojej koncepcji. Obiecał rozejrzeć się w sytuacji i być ze mną w kontakcie. Wspomniałem Andrzejowi, że trzeba zawiadomić i ciebie. Doberski uznał to za zbędne w tym pierwszym stadium nowych poszukiwań. Twierdził, że na razie woli sam przeprowadzić rozpoznanie. Jego zdaniem ty do takiej akcji byłeś zbyt nerwowy, ja zaś jestem za wysoki i to od razu rzuca się w oczy. Naturalnie zastrzegłem stanowczo, że bez względu na to, jaki byłby dalszy przebieg wydarzeń, pieniądze muszą być zgodnie z umową podzielone na trzy równe części.
– No, oczywiście – mruknął Zygmunt nie przekonany tym zapewnieniem.
– Z Andrzejem widziałem się jeszcze raz. Mówił, że obejrzał willę, w której mieszka brat Strzelczyka, i zebrał informacje o jego osobie. Uważał, że wykluczone, aby Kazik mógł schować pieniądze u Wojciecha. Przede wszystkim milicja natychmiast przeszukała cały lokal. Andrzej pociągnął za język jakiegoś chłopca mieszkającego w sąsiedztwie. Młody człowiek wiedział, że Strzelczyk jest rodzonym bratem „bandyty”, bo tak nas nazywają. Pewnego dnia przed domek Strzelczyków podjechały aż dwie milicyjne warszawy. Wysiedli z niej faceci w cywilu, z walizeczkami. Towarzyszył im właściciel willi. Kierowcy obu samochodów byli w mundurach.
– Ekipa dla przeprowadzenia rewizji domu – domyślił się Zygmunt Lipień.
– To jasne. Ta wizyta była szeroko komentowana w sąsiedztwie. Doberski dodał, że rozmawiał także z kioskarką sprzedającą gazety na rogu ulicy. Ona również wiedziała o rewizji w domu Wojciecha Strzelczyka.
– Czy coś znaleźli?
– Chyba nic, bo Strzelczyk chodzi na wolności. Andrzej sprawdzał. Wojciech jest dyrektorem dużej fabryki na Pradze. Cieszy się bardzo dobrą opinią zarówno w swoim przedsiębiorstwie, jak też u władz przełożonych. Trzeba przyznać, że Andrzej dobrze się wziął; do rzeczy. W ciągu paru dni przeprowadził wywiad i rozpracował gościa nie gorzej, niżby to zrobiła milicja.
– Andrzej nie wspominał o jakichś innych koncepcjach poszukiwania naszej forsy?
– Nie. Mówił, że jest zupełnie załamany i że jego zdaniem należy na całej sprawie położyć krzyżyk, bo jeśli zaczniemy szukać na oślep, na pewno porobimy jakieś błędy i skończy się to tak, że milicja nas zgarnie; jak ryby do saka.
– Już wtenczas coś knuł – wyrwało się Zygmuntowi.
– Nie ulega wątpliwości. Wspominałem mu, że należą się nam także pieniądze, które samowolnie zabrał Kazikowi. Tam nad Wisłą, kiedy patroszył jego kieszenie. Andrzej przekonywał mnie, że było tego zaledwie dwieście złotych z jakimiś groszami, i dodał, że nie będziemy się dzielić po siedemdziesiąt złotych. Najwyżej przy okazji za tę forsę wstąpimy do knajpy, aby wypić zdrowie fundatora.
– Dzisiaj możemy wypić zdrowie już… dwóch nieboszczyków! Andrzej łgał. Strzelczyk zawsze miał przy sobie najmarniej trzy tysiące złotych, a wtedy musiał; mieć grubo więcej. Pamiętam, jak mu Andrzej wyciągał portfel z kieszeni. W środku luzem była cała harmonia banknotów. Setek i pięćsetek. Tak na oko, grubo ponad pięć tysięcy. Nic dziwnego. To było po południu. Kazimierz wtedy kierował całym warsztatem. Inkasował od klientów pieniądze za naprawy. Sam kiedyś wspominał, że codziennie kilkanaście tysięcy wpłaca do PKO na rachunek właściciela.
– Oszukał nas wtedy i teraz też chciał wykiwać -
stwierdził Majewski. – Co on robił na Wilczej? Zachodzę w głowę, jak się tam znalazł i po co?.
– To proste. Szukał walizki.
– W mieszkaniu Rodzińskiej?
– W jej piwnicy.
– Przecież Kazik rozwiódł się dawno i chyba nie utrzymywał z byłą żoną bliższej znajomości? Parę razy, pamiętam, wyrażał się o niej niezbyt pochlebnie.
– To cała historia. Teraz ci powiem, jak było ze mną.
– Tylko, Zygmunt, nie kręć. Nie doprowadzaj mnie do ostateczności.
– Skądże znowu. Powiem prawdę, tak jak i ty. Szczerość za szczerość. Nic więcej.
– Mów wreszcie.
– Ja też długo zastanawiałem się, gdzie Kazik mógł schować naszą walizę. Przypomniałem sobie pewien szczegół. Znałem Strzelczyka znacznie dłużej niż ty.
– Na pewno nie. Znamy się od szczeniaków.
– W każdym razie znałem go znacznie dłużej niż ciebie i Andrzeja. Wprawdzie nie bywałem w jego domu, ale dużo słyszałem o Jadwidze jako o nieznośnej żonie. Domem się nie zajmowała. Ile by jej dać pieniędzy, zaraz wszystko wydawała na byle łachy i nie była od tego, aby szukać przygód z innymi chłopami, Kiedyś Strzelczyk oświadczył mi, że jego cierpliwość się wyczerpała i podał sprawę do sądu o rozwód. Chciał podać mnie na świadka. Przekonałem go, że nie będę mógł powiedzieć nic innego, jak tylko powtórzyć jego narzekania. Dla sądu to żaden dowód. Sprawa trwała jakoś krótko, bo właśnie Jadwiga bardzo była zajęta kimś innym i liczyła na szybkie drugie małżeństwo. Kazik wtedy wspomniał, że zawarł z żoną taki układ: pięćdziesiąt tysięcy na stół i połowa mebli, a on da jej wolność. Wyprowadzi się z mieszkania.
– On zawsze miał łeb do pieniędzy. Nawet na własnym rozwodzie zrobił dobry interes.
– Tak się też skończyło, ale Strzelczyk nie miał mieszkania i nie wiedział, gdzie te graty złożyć. Od swojej byłej żony wytargował na dodatek piwnica W domu przy Wilczej. Prosił mnie o pomoc w przeprowadzce. Zgodziłem się.
– Przenosiliście we dwóch te rzeczy do piwnicy?
– Nie we dwóch. Było nas czterech. Kazik zawołał jakichś kolegów z pracy. Wykombinował także ciężarówkę. Pamiętam, że meble znieśliśmy do piwnicy, natomiast książki zapakowało się w skrzynie. Miały być przewiezione do jego brata. Tam bowiem Kazik mieszkał do czasu wynajęcia sobie pokoju na Bielanach. Wtedy zmieniał, miejsce pracy i zaczynał kombinować z Jankowskim. Później dostał kawalerkę na Solcu.
– Co ma piernik do wiatraka?
– Ma, i to dużo. Po paru latach coś się z Kazikiem zgadało o jego żonie. Zapytałem, czy wyszła drugi raz za mąż. Odpowiedział, że nie, bo i kto by chciał wziąć taką zołzę. Wspomniałem, jak znosiliśmy meble do piwnicy. Tam był ładny stolik. Bardzo mi się podobał. Mówiłem, że miałem wtedy na ten stoliczek wielką chrapkę. Kazik roześmiał się i wyjaśnił, że te rzeczy do tej pory leżą w suterenie. On przecież, do nowego mieszkania nie będzie zabierał takich gratów. A co do stolika, dodał, jest już połamany, bez nóg i szuflad. Nie nadaje się do reperacji. Więcej już o tym mowy nie było.
– Ciągle nie rozumiem.
– Po śmierci Kazika przypomniałem sobie o tej rozmowie. Przyszło mi na myśl, że Strzelczyk schował walizę właśnie do tej piwnicy. To idealna kryjówka. Oficjalnie boks należy do jego żony. Rozwiedzionej od sześciu lat i używającej panieńskiego nazwiska Rodzińska. Nikt nie wie, że Kazik ma klucz do tej piwnicy. Dostęp do niej łatwy, bo dom duży i drzwi do podziemia zawsze otwarte. Postanowiłem to sprawdzić.