– Sam? – ironicznie zapytał Majewski.
– Naturalnie, że nie. Kiedy już koniecznie trzeba ryzykować, wiesz dobrze, jaki jestem odważny. Ale tam, gdzie to nie jest potrzebne, nie widzę powodu, aby nadstawiać karku.
Majewski uśmiechnął się z politowaniem. Znał dobrze kolegę i jego rzekomą brawurę.
– Poza tym – Zygmunt nie zrażał się ironią przyjaciela – elementarne poczucie uczciwości nie pozwalało mi działać samemu. Odwiedziłem więc panią Rodzińską i wszystko jej szczerze opowiedziałem.
– A baba na pewno natychmiast poleciała na milicję. Ty masz pomysły! Żeby cię szlag trafił… W ogóle dziwię się, że ciebie jeszcze nie przyskrzynili. A może łażą za tobą, żeby dojść i do mnie?
Lipień obejrzał się nerwowo, ale w parku w pobliżu nie było nikogo. Jedynie w pewnym oddaleniu na ławkach siedziały mamy i doglądały swoich bawiących się pociech.
– Rzeczywiście później poszła do komendy milicji – przyznał Zygmunt. – Ale ja jej sam to doradziłem i pouczyłem, co ma mówić. Ale to było później. Na razie doszliśmy z panią Rodzińską do całkowitego porozumienia. Ona ułatwi mi dostęp do piwnicy, nawet nie pamiętałem, który to był boks, a w zamian za to otrzyma częsc Kazika. Jako jego żonie słusznie się jej to należało.
– Hojny jesteś. Lubisz dawać prezenty. Zwłaszcza z cudzej kieszeni. Jakim prawem rozporządzałeś naszymi pieniędzmi? Przecież ustaliliśmy, że po śmierci Strzelczyka całą dolę dzielimy na trzy części.
– Lepiej mieć coś do podziału na cztery części niż nic na trzy. To chyba jasne?
– Dobrze, dobrze. Mów dalej.
– Obiecałem jej milion. Końcówką podzielilibyśmy się we trójkę. Odczekaliśmy jakiś czas, aż ruch na klatce schodowej się zmniejszył, i zjechaliśmy do sutereny. Boks był zamknięty na kłódkę, jestem pewien, że jeden z tych dwóch kluczyków, o których wspominał Andrzej, pasowałby do tego zamka. Byłem przygotowany do otwarcia kłódki. Wziąłem ze sobą piłkę do cięcia metalu, a także duży klucz francuski. Chciałem albo ukręcić kłódkę, albo ją przepiłować.
– Rzeczywiście tak o wszystkim pomyślałeś? – w głosie Majewskiego po raz pierwszy zabrzmiała nutka uznania.
– Znasz mnie przecież. Ładnych kilka dni rozwiązywałem tę łamigłówkę, aby później działać bez pudła. Niestety i tak to na wiele się nie przydało.
– Mów! Co było dalej?
– Zanim jeszcze zabrałem się do tej kłódki, postanowiłem sprawdzić, co jest w środku piwnicy. Drzwi do niej, jak wszędzie w tego rodzaju pomieszczeniach, są zbite z łat, pomiędzy którymi istnieją duże szpary. Przez taką szparę oświetliłem piwnicę latarką elektryczną. Mówię ci, potworny widok. Na tym stoliku mahoniowym, który mi się tak podobał, a który teraz był rzucony do góry nogami, leżał Andrzej Doberski. Głowa na podłodze, w plecach rana postrzałowa. Rodzińska mało nie zemdlała, gotowa też była narobić wrzasku na całą kamienicę. Całe szczęście, że ja byłem obok i nie straciłem zimnej krwi. Ostrożnie wytarłem chustką do nosa kłódkę, bo już ją przedtem wziąłem w rękę, potem wyprowadziłem babeczkę z piwnicy i odwiozłem na górę. Dostała filiżankę kawy i dwa koniaki. To jej dobrze zrobiło, jakoś się uspokoiła. Przyznaję, że i ja sobie łyknąłem. Mnie też porządnie łupnęło. Wprawdzie nie widziałem twarzy Doberskiego, ale nie miałem wątpliwości, że to on. Poznałem po płaszczu. Kupił go dopiero po śmierci Kazika.
– Za pieniądze wyjęte z jego kieszeni i skradzione nam dwóm – mruknął Tadeusz.
– Kiedy już uspokoiłem Rodzińską, musiałem zdecydować, co robić z tamtym zabitym na dole. Nie można go było tak zostawić. Namówiłem więc właścicielkę piwnicy, aby na drugi dzień z samego rana poszła do Komendy Stołecznej MO i opowiedziała bajeczkę” że jakiś mężczyzna ją sterroryzował i kazał zejść na dół do sutereny, aby mu pokazała boks zajmowany przez Kazika. Pouczyłem Rodzińską, jak ma zeznawać. Że ten mężczyzna na widok zabitego uciekł i ją samą zostawił w korytarzu. Miała także twierdzić, że ze strachu nie zauważyła, jak ten mężczyzna wyglądał. W ten sposób mnie nic nie groziło, a ja ją wybawiłem z poważnych kłopotów. Postanowiliśmy z panią Jadwigą, że zobaczymy się za parę dni. Miała do mnie zatelefonować z automatu po upewnieniu się, czy nie jest śledzona. Chciałem wiedzieć, co powiedziała i o co ją pytano.
– Diabli wiedzą, czy bujasz, czy mówisz prawdę – przerwał Majewski. – Kiedy się ciebie słucha, niby wszystko trzyma się kupy i jest logiczne. Ale jak sobie przypomnę śmierć Andrzeja, wydaje mi się, że cała sprawa miała inny przebieg.
– Jaki?
– Po prostu każdy z was postanowił znaleźć forsę i ani myślał się nią dzielić z kolegami. Obaj wpadliście na pomysł z tą piwnicą i przypadkowo w niej się spotkaliście. Andrzej był pierwszy, znalazł walizę, a ty nadszedłeś i wywaliłeś do jego pleców. Potem capnąłeś dzieńgi i teraz łżesz w żywe oczy.
– Jak możesz nawet przypuszczać coś podobnego? Ja miałbym oszukać przyjaciół, z którymi mnie łączą całe lata doli i niedoli? Czy nie wspólnie nadstawialiśmy głowy tam w Łowiczu? I ja miałbym zabić jednego z nas strzałem w plecy?
– Właśnie ten strzał trochę zbija mnie z pantałyku. Na to chyba jesteś zbyt dużym tchórzem. Nie zdobyłbyś: się na tyle odwagi. Bo co do forsy, to nie mam żądny chi wątpliwości. Gdybyś ją znalazł sam, nie powąchalibyśmy ani grosika.
– No wiesz, Tadeusz! Jak możesz mnie o to podejrzewać?
– Mówię ci, Zygmunt, zapamiętaj to sobie. Jeżeli mnie oszukałeś i masz te pieniądze, do końca życia nie wydasz z nich ani złotówki. Ja do milicji naturalnie nie pójdę, sprawy do sądu nie wniosę, ale jeżeli stwierdzę, że raptem zwykły, skromny urzędnik ministerstwa zamienił się w milionera, w żadne „totolotki” nie uwierzę. Ani w spadek z Ameryki. Będziesz miał taką samą dziurę w plecach jak Doberski. Przysięgam ci, że to zrobię! Choćby mnie później mieli huśtać na sznurku.
– Ja mogę podobnie rozumować. Doberski zginął, bo
spotkaliście się w piwnicy. Właśnie on i ty. Zabrałeś pieniądze i aby się nimi nie dzielić, teraz mydlisz mi oczy. Nazwałeś mnie tchórzem. Może w twoich oczach jestem nim. Ale nie takim, aby ci wybaczyć przywłaszczenie sobie zdobytych przez nas wspólnie pieniędzy. Tego bym ci nigdy nie puścił płazem. Nie zapominaj, że ja też mam broń i będę umiał z niej zrobić użytek, jeżeli zdobędę pewność, że mnie oszukałeś.
– Dobrze – zgodził się Majewski. – Układ stoi. Ten, kto z nas dwóch jest oszustem, zginie.
– Tak, zginie! Jeżeli nie będę mógł ciebie zastrzelić, własnymi rękoma uduszę jak psa.
– A ja ciebie. Przyjmując jednak, że obaj mówimy prawdę, to kto zabił Doberskiego?
– Żebym ja wiedział! Myślałem, że to ty, i nie zastanawiałem się nad inną ewentualnością.
– Więc pomyśl teraz.
– Może ktoś z milicji?
– Nieprawdopodobne.
– Dlaczego? Śledził Doberskiego. Podejrzewał go o udział w napadzie. Nakrył w momencie, kiedy Andrzej wyciągał walizę z piwnicy. Tam były cztery miliony. Przy takiej sumie i milicjantowi mogło się zakręcić w głowie.
– Głupi jesteś.
– A ty myślisz, że w milicji sami święci pracują?
– Tam są też tylko ludzie. Ale to wykluczone. Przede wszystkim takiej sprawy nie prowadzi zwykły milicjant. Nie prowadzi jej też i pojedynczy oficer. Pracuje cały zespół. Gdyby Doberskiego podejrzewali i był śledzony, oni od razu wiedzieliby, kto go śledzi, i dobrali się do faceta. Poza tym broń, którą ma milicja, jest przestrzelana. Kula wyjęta z pieców Doberskiego już dawno powędrowała do Zakładu Kryminalistyki. Gdyby wyszła z pistoletu któregokolwiek milicjanta w Polsce, już by o tym władze wiedziały. Trochę znam się na tym, bo mnie te sprawy interesowały. W wojsku byłem pomocnikiem rusznikarza. Ciekawe rzeczy nam opowiadał.