– Więc kto?
– Może jest ktoś, kto wie, że Kazik schował walizkę i postanowił nas uprzedzić w poszukiwaniach?
– Skąd by się o tym dowiedział? Nawet milicja o tym nie wie.
– Przypuszczam, że milicja wie. Na pewno szukaj i nas, i forsy. Poza tym ten facet może nie wiedzieć całej prawdy, że Kazik schował aż cztery miliony, a szuka jednego. Doli Kazika. Strzelczyk umarł, pieniędzy przy nim ani w jego domu nie znaleziono. Wiemy o tym bo szukaliśmy ich, zanim przyszła tam milicja, ten milion musi być gdzieś dobrze schowany. Do takiego wniosku może dojść każdy. Ktoś postanowił znaleźć ten milion.
– A szukając natknął się na Doberskiego?
– To nie ulega wątpliwości. Jak też i to” że zabił Andrzeja i zabrał walizę.
– A dlaczego zginęła Rodzińska?
– Może była jego wspólniczką?
– To wykluczone. Nic nie wiedziała o trupie w piwnicy. Była przerażona tym odkryciem. Nie mogłaby tak udawać.
Majewski namyślał się.
– Słuchaj, kto to byli ci dwaj?
– Jacy?
No ci, którzy pomagali Kazikowi w przeprowadzce razem z tobą?
– Koledzy z pracy Strzelczyka. Jeden z nich przyjechał ciężarówką.
– Z Omulewskiej?
– Nie. Z FSO na Żeraniu. Pamiętam, że ciężarówka miała napis „Fabryka Samochodów Osobowych”.
– Znałeś ich?
– Trochę. Pętali się przy Kaziku. Robili z nim jakieś interesy. Parę razy słyszałem, że rozmawiali o częściach samochodowych. Często wspólnie popijali.
– Pamiętasz ich nazwiska?
– Jeden nazywał się Dobrawoda. Bardzo śmiesznie, dlatego zapamiętałem. Drugi chyba Edmund Kowalski. Kazik zwracał się do niego „Eda”.
– Spotykałeś ich później?
– Ani razu. W ogóle później moje kontakty z Kazikiem rozluźniły się. Zacząłem pracować w ministerstwie, on rzucił Omulewską i przeniósł się na Bielany. Dopiero po kilku latach odnowiliśmy tę przyjaźń. Kiedyś Strzelczyk coś wspominał, że ten Kowalski poszedł siedzieć. Zdaje się, że cztery lata zarobił. Albo i więcej.
– To teraz już byłby na wolności.
– Chyba tak.
– Jesteśmy w domu. Kowalski wiedział o tej piwnicy. Może jej razem z Kazikiem używali przy różnych swoich kombinacjach. Teraz sobie o tym przypomniał i przyszedł zbadać, czy nie ma forsy.
– Tak od razu ze spluwą?
– W więzieniu porobił różne, odpowiednie znajomości. Taki facet nie ma problemu ze zdobyciem kawałka gnata. Wiedział, że nie idzie na spotkanie towarzyskie i że ktoś inny może poszukiwać tych pieniążków. Doberski miał pecha, że przyszedł do piwnicy pierwszy. Gdyby nie to, na pewno ten drugi by tam leżał. Z taką samą dziurą w plecach.
– No dobrze, ale to wszystko mi nie pasuje do Rodzińskiej.
– Jak się tak dobrze zastanowić, to trzeba dojść do wniosku, że Rodzińska była w jakiś sposób związana z tym facetem. Może z nim przedtem kombinowała, a może on z nią rozmawiał na temat poszukiwania tych pieniędzy?
– Nie rozmawiała i nie wchodziła w żadne układy. Przecież by mi o tym powiedziała. Początkowo zdziwiła ją moja koncepcja, że Kazik schował walizkę w jej piwnicy. Musiałem ją długo przekonywać, zanim zgodziła się na współpracę.
– Jestem przekonany, że dobrze znała tego Kowalskiego czy Dobrawodę. Bez powodu jej nie sprzątnięto. Mniejsza zresztą o nią. Musimy znaleźć tego faceta i wyrwać mu nasze pieniądze.
– Dobrowolnie ich nie odda. A pokazał, że idzie na całego.
– Jeżeli trzeba będzie, my też pójdziemy na całego. Nie mam zamiaru nikomu robić prezentu z dwóch milionów.
– Ani ja – buńczucznie zapewnił Zygmunt Lipień.
– Mam trochę znajomości na Żeraniu – dodał Tadeusz. – Postaram się dowiedzieć co nieco o tych dwóch. Dobrawoda, takie nazwisko powinni pamiętać. A tego drugiego, jeśli zaiwanił kilka lat więzienia, tym bardzie. W ten sposób trafię do tych gości. A dalej zobaczymy, cci i jak się da zrobić.
– Bądź ostrożny. Pamiętaj o losie Doberskiego.
– On się niczego nie spodziewał, dlatego dal się zaskoczyć. My jesteśmy w lepszej sytuacji. Nas nie zaskoczy. Rozchodzimy się. Który z nas dowie się czegoś nowego, powiadomi drugiego. W pojedynkę nie wolno działać. Przekonał się o tym Andrzej.
Wstali z ławki. Jeden poszedł w stronę ulicy Książęcej, drugi zawrócił do mostu. Oddalając się od siebie, każdy z nich zastanawiał się:
– Czy ten drań mnie nabrał, czy mówił prawdę?
Żaden z nich nie był tego pewien.
ROZDZIAŁ XI
Major Janusz Kaczanowski, chociaż nie mógł się pochwalić wielkimi rezultatami dochodzenia w sprawie napadu na Spółdzielczy Bank Ludowy w Łowiczu, to jednak nawet ludzie nieżyczliwi (a gdzież ich nie ma?) nie mogli mu zarzucić braku energii. Teraz, kiedy dochodzenie skoncentrowało się koło tragicznych wydarzeń przy ul. Wilczej, milicja – przesłuchała setki osób. Zarówno mieszkańców kamienicy, jak i sąsiednich domów oraz bliższych i dalszych znajomych Andrzeja Doberskiego i Jadwigi Rodzińskiej.
Jeżeli chodzi o mężczyznę znalezionego w piwnicy z kulą w plecach, to pozornie nic nie wskazywało, że ofiara miała coś wspólnego z napadem na bank. Solidny główny księgowy, lubiany przez kolegów i szanowany przez dyrekcję spółdzielni, w której pracował. W księgach stwierdzono idealny porządek. Człowiek towarzyski, nieskąpy, ale i nierozrzutny. Żonaty, dwoje dzieci. Żona lekarka. Badając krąg znajomości tego mężczyzny, major nigdy nie natknął się na jego powiązania ze Strzelczykiem. Ani żona, ani przyjaciele Doberskiego nie znali pracownika warsztatu samochodowego i nigdy o nim nie słyszeli, dopóki to nazwisko nie pojawiło się w prasie.
Tylko pistolet był bezspornym ogniwem łączącym „człowieka z piwnicy” z szajką, która obrabowała bank. Pułkownik Adam Niemiroch miał rację. Ekspertyza potwierdziła, że z tej broni padły dwa strzały, których pociski utkwiły w suficie banku w Łowiczu. Te negatywne wyniki dochodzenia świadczyły, że banda zorganizowana była według wszelkich zasad konspiracji. Wsypa czy śmierć jednego z członków przestępczej grupy nie ujawniała pozostałych.
Co do Rodzińskiej, to dochodzenie dało jeszcze skromniejsze wyniki. Kobieta pracowała w centrali Społem jako maszynistka. Jej życie składało się z punktualnego zjawiania się w biurze i ośmiogodzinnego dnia pracy. Potem dom, często kino, czasem teatr lub odwiedziny w domach określonego grona kolegów lub koleżanek ze Społem. Raz na rok dwa tygodnie wczasów. Pozostałe dwa tygodnie urlopu spędzane u rodziców. Czasem na wczasach przygoda kontynuowana lub zrywana po powrocie do Warszawy. Jakaś przypadkowa znajomość zawarta w kinie, w biurze czy na ulicy. Związki te jednak nie trwały dłużej niż kilka tygodni, niekiedy przedłużały się do kilku miesięcy. Rodzińska nigdy nie próbowała tych przelotnych znajomości zamienić na coś trwalszego, już nie mówiąc o powtórnym małżeństwie. Słuchając zwierzeń koleżanek o ich kłopotach małżeńskich zawsze podkreślała, że zmądrzała i nauczona doświadczeniem pierwszego związku, nie wyrzeknie się swojej wolności.
Przelotni, jak to się teraz nazywa „narzeczeni”, reprezentowali najrozmaitsze środowiska. Dyskretne, chociaż skrupulatne badania życiorysów tych mężczyzn nie potwierdziły ich znajomości z byłym mężem Jadwigi ani utrzymywania z nim kontaktów handlowych, polegających na odwiedzinach piwnicy przy Wilczej i składania tam lub wywożenia stamtąd różnych towarów.
Nawet zawsze niecierpliwy pułkownik Niemiroch, przynaglany zresztą przez swoje władze zwierzchnie, nie powiedział Januszowi Kaczanowskiemu ani słowa wyrzutu. Nie popędzał i nie przypominał o przyśpieszeniu dochodzenia. Wiedział przecież, że oficer MO dwoi się i troi przy robocie, lecz materiał dowodowy był ciągle zbyt szczupły, aby dochodzenie mogło naprawdę ruszyć z miejsca. Człowiek, który zginął w Lasku Bielańskim, a przedtem zaplanował i w ten sposób wykonał skok na bank, był swojego rodzaju geniuszem. Przewidział wszystko proca tego, że padający przez trzy dni deszcz podmyje wysoki brzeg rzeki. Jak to często w życiu bywa, głupi przypadek pokrzyżował idealnie skonstruowane plany.