Выбрать главу

Janusz Kaczanowski po raz nie wiadomo który prze biadając sterty rozmaitych dokumentów dochodzenia natknął się na krótką notatkę jednego z wywiadowców. Milicjant rozmawiał z mieszkańcem domu przy ulicy Wilczej, Janem Paprockim, uczniem dziesiątej klasy – pobliskiego liceum. W dniu dziewiętnastego września o godzinie dziewiątej wieczorem chłopak wracał do domu i na tknął się na wychodzącego z kamienicy człowieka z duża walizką. Nie umiał jednak nic powiedzieć na temat tęga mężczyzny. Nie pamiętał, jak był ubrany. Wprawdzie wywiadowca „maglował” młodocianego świadka, ale nić z niego nie wycisnął. Ponieważ to spotkanie mniej więcej zgadzało się z godziną określoną przez biegłego lekarza jako czas zgonu Andrzeja Doberskiego, zeznanie Paprockiego mogłoby mieć pewne znaczenie dla dochodzenia, gdyby nie byłe pozbawione tak istotnych treści. Chłopca przesłuchano powtórnie, ale również bez większego pożytku dla sprawy. Nie umiał również określić, czy spotkany przez niego mężczyzna wyszedł z podwórza, czy też z frontowej klatki schodowej, skąd prowadziło zejście do sutereny.

Teraz major postanowił sam porozmawiać z uczniem liceum. Od tamtych wydarzeń upłynął przeszło tydzień. Młoda pamięć ma tę zaletę, że czasem rekonstruuje zatarte przedtem szczegóły. Żeby nie wzbudzać zbytniej sensacji zarówno w szkole, jak w domu, wywiadowca zaczepił chłopca na ulicy, wytłumaczył, o co chodzi, i zaprosił do Komendy Stołecznej MO, do pokoju Kaczanowskiego. Samochód bez znaków milicyjnych czekał za skrzyżowaniem.

– Ja naprawdę niewiele wiem – mówił Janek. – Stałem przed domem i żegnałem się z Jolą, kiedy” z bramy wyszedł mężczyzna z walizką. Minął nas, a ja wszedłem do domu.

– Jola to koleżanka? – domyślił się oficer milicji.

– Tak, z tej samej klasy.

– Byliście w kinie czy na spacerze?

– Nie, u Ewy Wideckiej. Też z naszej klasy, wspólnie przygotowywaliśmy się do klasówki, z trygonometrii.

– Dobrze poszło?

– Dla mnie matematyka to mięta. Jestem jeden z lepszych w klasie. To ja je podciągałem. One za to pomagają mi w polskim i w historii.

– Bardzo pożyteczna taka wzajemna pomoc – pochwalił Kaczanowski. – Kiedy studiowałem socjologię na Uniwersytecie Warszawskim, to także założyliśmy koleżeńską samopomoc. Zdarzało się, że notatki z wykładów prowadziliśmy na zmianę. A dlaczego pan – major postanowił traktować chłopca jak dorosłego – nie odprowadził koleżanki do domu, przecież była już dość późna pora. Po dziewiątej wieczorem.

– Nie – sprostował Paprocki. – Jeszcze nie było dziewiątej. To wiem na pewno. Kiedy wróciłem do domu, usłyszałem w radio sygnał czasu. A Joli nie odprowadziłem, bo mieszka w sąsiedniej kamienicy. Ewa również przy Wilczej, lecz parę domów dalej.

– W tym domu o trzech piętrach?

– Nie, w następnym. Ale to i tak nie więcej niż czterdzieści metrów. Mój dom był bliżej, dlatego staliśmy chwilę przed bramą i żegnaliśmy się. Właśnie wtedy wy szedł ten pan niosący walizkę.

– W którą stronę skręcił? W tę, z której przyszliście?

– Nie. W przeciwną.

– To znaczy, że panna Jola idąc do swojej kamienicy musiała iść w tym samym kierunku. Albo przed tym człowiekiem, albo za nim.

– Chyba za nim – zgodził się chłopiec. – Tak, nawet na pewno za nim, bo przypominam sobie, że usunęliśmy się mu z przejścia.

– Rozmawialiście z panną Jolą później o człowieku z walizką?

– Nie.

– Nie powracaliście do tego tematu po przesłuchaniu pana przez wywiadowcę? – zdziwił się Kaczanowski.

– Nie rozmawiałem. Nie uważałem za potrzebne. Dziewczyny zaraz by narobiły plotek na całą szkołę. I tak było dużo gadania na temat tych zabitych w naszym domu. Już profesorowie wypytywali mnie, jak to było.

– Chciałbym porozmawiać z panną Jolą. Jak jej nazwisko?

– Jolanta Chramiec.

– Chciałbym ją tutaj zaprosić na jutro.

– Dobrze, powiem jej, żeby przyszła do pana majora.

– Albo… Lepiej nie – oficer milicji zmienił zamiar. – Chodzicie do tej nowej szkoły przy Sadowej?

– Tak.

– O której kończycie lekcje? – Jutro o pierwszej.

– Dobrze. Jutro o pierwszej będę na was czekał na rogu Sadowej i Marszałkowskiej. Wstąpimy do kawiarni na coca-colę i pogadamy. Bardzo proszę, żeby pan wyszedł ze szkoły razem z panną Jolą. Ale proszę jej nie uprzedzać o naszej randce i nie zdradzać treści dzisiejszej rozmowy. Nie chciałbym, aby czymkolwiek się sugerowała.

– Rozumiem. Naturalnie będę milczał – zapewnił Janek Paprocki.

Ten sam samochód odwiózł chłopca do domu.

Nazajutrz już dziesięć minut przed umówionym terminem Janusz Kaczanowski spacerował po ulicy Sadowej. Dobrze, że przyszedł trochę wcześniej, bo młodzież właśnie wychodziła ze szkoły. Niebawem oficer milicji spostrzegł Paprockiego, idącego w towarzystwie wysokiej, przystojnej dziewczyny.

– Dzień dobry, panie Janku – Kaczanowski podszedł do idącej pary.

Zatrzymali się. Paprocki przywitał się z oficerem MO.

– Pani pozwoli, że się przedstawię – oficer ukłonił się dziewczynie. – Major Kaczanowski z Komendy Stołecznej MO.

Nieco zdziwiona dziewczyna podała mu rękę.

– Chciałbym porozmawiać z panią, a także i z panem Paprockim. Czy macie pół godziny czasu? Może byśmy wstąpili do kawiarni?

Paprocki nie czekając na zgodę koleżanki odpowiedział:

– Doskonale. Tu na rogu Marszałkowskiej.

Widać było, że dziewczynę intryguje to spotkanie. Nie umiała ukryć zainteresowania. Kiedy zajęli miejsce przy stoliku, od razu zapytała:

– Pan chciał ze mną rozmawiać? O czym?

– Zastrzegam – roześmiał się oficer – że to nie żadne oficjalne przesłuchanie. Po prostu chciałbym, aby pani sobie przypomniała pewne drobne zdarzenie. Dziewiętnastego września, to był wtorek, uczyliście się aż do wieczora matematyki u pewnej koleżanki.

– U Ewy Wideckiej – podpowiedział Paprocki.

– Potem – ciągnął major – wyszliście razem z panem Jankiem na ulicę. Wracaliście do domów. Przed bramą, gdzie mieszka pan Paprocki, zatrzymaliście się na chwilę. Było parę minut przed dziewiątą wieczorem. Przypomina to pani sobie?

– Tak. Pamiętam. Na drugi dzień mieliśmy klasówkę.

– Właśnie do tej klasówki przygotowywaliście się. Ale mnie nie chodzi o matematykę, lecz o ten moment, kiedy staliście przed bramą domu Janka. Co się wtedy stało, pamięta pani?

Dziewczyna zastanawiała się chwilę.

– Nic. Pożegnaliśmy się. Janek wszedł do bramy. Ja poszłam do siebie.

– Spróbuję pani podpowiedzieć – major chciał pomóc pamięci dziewczyny. – Czy wtedy nikt nie wyszedł z kamienicy?

Jola uśmiechnęła się.

– Wiem! Wtedy wyszedł z tego domu jakiś pan z bardzo ciężką walizą. Ledwie ją dźwigał. Usunęłam mu się z drogi.

– Jak ten człowiek wyglądał?

– To był starszy pan. Co najmniej w wieku mojego tatusia. Ojciec ma pięćdziesiąt lat – dodała dziewczyna. – Ten pan nosił ciemne okulary. Widocznie choruje na oczy. Miał granatowy, elegancki płaszcz. Z podniesionym kołnierzem. Na głowie ciemny kapelusz z opuszczonym rondem. Ale zauważyłam, że ma baki trochę szpakowate.