– Pani jest bardzo spostrzegawcza – Kaczanowski pochwalił dziewczynę. – Co jeszcze pani zauważyła?
– Waliza była dość stara i zniszczona. Kontrastowała z eleganckim ubiorem tego pana. Była przewiązana sznurkiem, żeby się nie rozleciała. Musiała być bardzo ciężka. Szłam do domu akurat za tym panem i zauważyłam, że dwa razy przekładał ją z ręki do ręki. Walizka była granatowego koloru. Z jaśniejszymi wzmocnieniami na rogach. Chyba żółtocielistymi?
– Znakomicie! Panno Jolu, pani jest skarbem. Z taką spostrzegawczością, gdyby pani po maturze chciała pracować w milicji, na pewno zrobiłaby pani karierę.
– Zostałabym majorem? – dziewczyna zaczerwieniła się, zadowolona z pochwały.«
– Co najmniej pułkownikiem, i to bardzo szybko. Musiałbym przed panią stawać na baczność – roześmiał się Kaczanowski. – I czyżby pani zdołała jeszcze coś zauważyć?
– A tak! Naprzeciwko jechała wolna taksówka. Ten pan postawił walizę na chodniku i wybiegł na jezdnię, aby zatrzymać auto. Wsiadł do samochodu i odjechał.
– Jak wyglądała taksówka?
– To była zwykła, jasna warszawa. Nie miała na drzwiczkach wymalowanej syrenki. Kierowcą był chyba starszy człowiek.
– Na pewno walizka była granatowego koloru?
– Na pewno. Pamiętam doskonałe, że była ona tej samej barwy, ale nieco jaśniejszej, co płaszcz tego pana. Takie granatowe płaszcze sprzedają teraz w Galluxie. Nawet tutaj na MDM.
– Pan, panie Janku, jako długoletni mieszkaniec domu, zna choćby z widzenia wszystkich lokatorów. Czy ten człowiek z walizką nie był jednym z nich?
– Nie pamiętam jego wyglądu, ja nie jestem taki spostrzegawczy jak Jola, ale to na pewno nie był nikt z naszej kamienicy. Stały mieszkaniec domu nie wpadły mi w oczy. Tego zapamiętałem, że miał ciężką walizę i był tutaj obcy.
– A przedtem czy też później nie widzieliście go?
Oboje zaprzeczyli.
– Pan z walizką to morderca? – zapytała dziewczyna. – Pan major prowadzi śledztwo w tej sprawie?
– Prowadzę. Trudno mi coś powiedzieć o tym człowieku. Równie dobrze mógł to być przypadkowy przechodzień, jak i zbrodniarz. Ponieważ wyście go widzieli, a nikt w całej kamienicy nie przyznaje się do noszenia w tym dniu ciężkiego pakunku, dlatego chciałem to zbadać za waszym pośrednictwem.
– Jeżeli go jeszcze raz zobaczę, postaram się wyśledzić, gdzie ten mężczyzna mieszka, i dam znać panu majorowi.
– Jeżeli naprawdę jest mordercą dwojga osób, więcej się tu nie pokaże – stwierdził major. – Dziękuję za ewentualną pomoc, ale raczej proszę dać mi znać, natomiast nie deptać po piętach temu człowiekowi. To mogłoby być niebezpieczne. Proszę jednak dokładnie mu się przyjrzeć.
– Zbrodniarz zawsze wraca na miejsce zbrodni – poważnie powiedziała Jola.
Oficer milicji uśmiechnął się.
– To by nam bardzo ułatwiało nasze zadania, niestety, to porzekadło niewiele ma wspólnego z prawdą. A szkoda.
Kaczanowski przywołał kelnerkę, uregulował rachunek i pożegnał się ze swoimi młodymi przyjaciółmi. Po powrocie do Pałacu Mostowskich zdał relację z ostatnich „sukcesów” pułkownikowi Niemirochowi.
– Trzeba szukać taksówki, jasnej warszawy – za decydował zwierzchnik. – Musimy ten trop zbadać do końca.
– Albo do momentu, kiedy się nie urwie – od czasu prowadzenia sprawy napadu na bank w Łowiczu majorowi trudno było zdobyć się na optymizm.
– Zredaguj komunikat do prasy. Jasnych warszaw taksówek jest w stolicy ponad półtora tysiąca. Przesłuchiwanie kolejno każdego kierowcy zajęłoby nam wiele godzin i zaabsorbowało masę ludzi. Może ogłoszenie da rezultat?
Nazajutrz we wszystkich warszawskich gazetach, w radio i w telewizji ukazał się następujący komunikat:
Kierowca taksówki warszawskiej, jasnej warszawy, który w dniu 19 września około godziny dziewiątej wieczorem na ulicy Wilczej między Marszałkowską a Kruczą wziął do samochodu pasażera z dużą, ciężką walizką granatowego koloru, proszony jest o skomunikowanie się z Komendą Stołeczną MO, pokój 117, lub o zawiadomienie o tym najbliższego posterunku MO.
Ogłoszenie powtarzano dwa dni. Ale już drugiego dnia rano zgłosił się do majora Kaczanowskiego pan Sławomir Leśniewski.
– To ja wiozłem tego gościa – oświadczył oficerowi milicji. – Wszystko się zgadza. Walizka była taka ciężka, że ledwie ją władował do taksówki. Nie podał adresu, jak to zwykle robią pasażerowie, a jedynie kazał się wieźć Marszałkowską. Później polecił mi skręcić w Aleje Jerozolimskie, w stronę Wisły. Przejechaliśmy Most Poniatowskiego. Kiedy dojeżdżałem do ronda, kazał się zatrzymać. Powiadam, że tu jest zakaz i mogę stanąć dopiero na Francuskiej. Tam też wysiadł, dał piętnaście złotych, nie chciał reszty. Od razu trafił mi się kurs z powrotem na Dworzec Główny. Kiedy odjeżdżałem, gość stał na chodniku, jak gdyby się namyślał, co robić dalej. Potem, kiedy objeżdżałem rondo, zauważyłem, że szedł do przystanku tramwajowego.
– W którą stronę?
– Do tego w kierunku Warszawy.
– Jak wyglądał?
– Dość wysoki. W ciemnym płaszczu. Miał okulary. Też ciemne. Siedział z tyłu koło swojej walizki. Mało go widziałem. Przez tę ciężką, granatową walizę tak go dobrze zapamiętałem. Mam w domu taką samą.
Zeznania taksówkarza upewniły milicję, że człowiek z walizką, nawet jeśli nie był mordercą Andrzeja Doberskiego, zachowywał się dziwnie podejrzanie. Któż bowiem każe się wieźć na Saską Kępę, aby potem wrócić tramwajem do lewobrzeżnej Warszawy? Po prostu mężczyzna chciał zatrzeć swoje ślady i to mu się udało. Gdzie go teraz szukać?
Kiedy tak Janusz Kaczanowski smakował gorycz nowej porażki, wszedł do pokoju dyżurny podoficer i położył majorowi na biurku pilny telefonogram. Dzwonił Łowicz:
Komenda Powiatowa MO wyjaśnia, że zrabowana ze Spółdzielczego Banku Ludowego wraz z pieniędzmi waliza była koloru brązowego. Ponownie sprawdziliśmy. Stop. Przesyłamy zeznania pracowników banku ustalających te fakty. Stop. Podpisano: Mikołaj Stolarczyk, porucznik.
Niepowodzenia, jak to raz jeszcze potwierdziła praktyka, zawsze chodzą w parze.
ROZDZIAŁ XII
Pies milicyjny, taki doświadczony wilczur, który już niejednego przestępcę posłał za kraty, biegnie za śladem głośno szczekając i wywijając wesoło ogonem. Gdy nagle ślad się urywa, wilczur staje, a ogon mii nieruchomieje. Pies podnosi wysoko łeb i stara się złapać „górny wiatr”. Kiedy i to nie daje efektu, mądry tropiciel znowu z nosem przy ziemi zatacza coraz większe kółka, aby gdzieś dalej odnaleźć zgubiony ślad. Skoro nie może na niego trafić, wilczur wraca na pierwotne miejsce i ponownie zatacza koła, teraz w przeciwnym kierunkuj Wreszcie odnajduje! Wydaje radosny szczek i puszcza się pędem za tropem. Ogon znowu zaczyna się poruszać wahadłowo.
Czasem psisko, niestety, nie odnajdzie zagubionego śladu. Wtedy uznaj? się za pokonanego, siada na tylnych łapach, spuszcza łeb i łypiąc ślepiami na swojego prze wodnika zdaje mu się tłumaczyć:
– To nie moja wina, zrobiłem wszystko, co mogłem.
Oficer dochodzeniowy nie może uznać swojej porażki. Musi stałe szukać zagubionego śladu. Kiedy jednak nić dochodzenia zrywa się, trzeba zaraz motać następną. Któraś z nich okaże się w końcu właściwa i doprowadzi do przestępcy.
Tak też postąpił major Janusz Kaczanowski. Ślad zbrodniarza z ulicy Wilczej urwał się gdzieś na rondzie, na Saskiej Kępie. Trzeba go szukać od nowa. A jeśli nie jego, to innego z bandytów uczestniczących w akcji na bank w Łowiczu.