– Nie będę czekał. Sam do nich pójdę.
– Zwariowałeś!
– Słuchaj, Tadek, to jest najlepsze wyjście z naszej sytuacji.
– Też wymyśliłeś!
– Zastanów się – Lipień nagle odzyskał spokój. – Pieniędzy nie mamy. Nadzieja na ich odnalezienie prawie żadna. A jakie perspektywy? Żyć wiele lat w ciągłej obawie, że lada dzień wpadną na twój trop i postawią przed sądem? Żyć z takim mieczem Damoklesa aż do śmierci? To nie do pomyślenia. Potworne. Czy więc nie lepiej od razu z tym skończyć?
– Jak to?
– Iść do milicji. Szczerze się do wszystkiego przyznać. Naturalnie powiemy, że przywódcą był i namówił nas do udziału w akcji Kazimierz Strzelczyk. Będziemy pomagali milicji w odnalezieniu pieniędzy. Oni mają większe możliwości od nas, ale nasze wskazówki także są coś warte.
Tadeusz Majewski podszedł do stojącego na małym stoliczku radia i nacisnął klawisz.
– Dlaczego włączasz aparat?
– O szóstej będą komunikaty. Może coś powiedzą o naszej sprawie? Milicja lubi się chwalić. Aresztowanie Antoniego Dobrawody rozdmuchają, jak gdyby mieli w ręku nas wszystkich, walizkę i zabójcę tamtych dwojga. Ale mów dalej…
– Właśnie chodzi i o tamtą sprawę. Prowadzący dochodzenie na pewno przypuszcza, że to myśmy zabili Andrzeja Doberskiego i Jadwigę Rodzińską. Jak nas złapią, będą nam wmawiali te zabójstwa. Nie mamy żadnych kontrdowodów. Żadnego alibi. A jeżeli zgłosimy się dobrowolnie, uwierzą nam. Zresztą i tutaj nasza pomoc dla milicji może być dużo warta.
– Nie wiem, dlaczego mają nam wierzyć, kiedy sami się przyznamy, a nie wierzyć wówczas, gdy nas złapią?
– To jasne. Zabójca dobrowolnie nie zgłosi się do milicji. Co innego człowiek, którego podstępem wciągnięto do akcji na bank i który nawet nie miał broni w ręku.
– Jak to nie miał?
– Po prostu zeznamy, że tylko Doberski miał prawdziwy pistolet. Nam Kazik nie dowierzał i zaopatrzył jedynie w straszaki. Oddamy im te straszaki. A że wszystkie fakty należy tłumaczyć na korzyść oskarżonego, więc i to będzie dla nas okolicznością łagodzącą. Milicja i prokurator, szczęśliwi z zakończenia sukcesem tej sprawy, wdzięczni za pomoc w ujęciu mordercy i odnalezieniu pieniędzy, nie będą nastawali na surowy wyrok. Może nawet prokurator zgodzi się na nadzwyczajne złagodzenie kary? W ten sposób wykpilibyśmy się paru latami odsiadki. W ogóle nie spodziewam się, aby nam dali więcej jak po „piątce”. A za dobre zachowanie podarują jedną czwartą.
– Nie wiem tylko, którym twoim słowom uwierzą.
– O co ci chodzi? – zapytał Zygmunt.
– Mają przecież zeznania Rodzińskiej. Sam ją uczyłeś, co ma mówić. Czy nie powiedziała, że człowiek podający się za przywódcę bandy i organizatora napadu terroryzował ją pistoletem? Dwa razy numer ze straszakiem nie przejdzie.
– Powiemy, że Rodzińska zmyślała, a w rzeczywistości sama nawiązała ze mną kontakt, bo uważała, że jej się należy milion po Kaziku.
– Głupstwa, gadasz.
– Jestem całkowicie zdecydowany, aby zrobić, jak mówiłem. To dla mnie najlepsze wyjście. Chodźmy od razu dzisiaj.
– Tak bez przygotowania?
– Masz rację. Choćby te straszaki. Trzeba się o nie
postarać. Usunąć prawdziwą broń. Muszę też napisać list do brata i wszystko mu wyjaśnić. Pójdziemy jutro, zgoda?
– Nie!
– Dlaczego?!
– Pomysł dobry dla ciebie. Małego urzędniczka w ministerstwie. Ale nie dla mnie, z moją pozycją społeczną. Poza tym ty jesteś samotny. Nie musisz się o nikogo troszczyć. A kto da jeść mojej rodzinie przez te, jak optymistycznie sądzisz, pięć lat? Jak ta rodzina będzie żyła z piętnem ojca i męża bandyty?
– Szkoda – ironicznie uśmiechnął się Zygmunt – że wcześniej nad tym się nie zastanawiałeś. Teraz trochę za późno.
– Może nie za późno? – wciąż stojący przy aparacie radiowym Tadeusz przekręcił gałkę. Z głośnika buchnęła głośna muzyka.
– Za głośno – zauważył Lipień. – Ścisz trochę!
– Obaj tak krzyczymy, że sąsiedzi mogą coś usłyszeć. Lepiej niech słyszą muzykę.
– Jeżeli uważasz, że nie możesz iść ze mną, pójdę sam. Może masz i rację. W bezpośrednim niebezpieczeństwie znalazłem się tylko ja. Tobie na razie nic nie grozi. Nie pisnę o tobie ani słówka. Zeznam, że Kazik tak zorganizował grupę, iż wzajemnie nie znaliśmy się i spotkaliśmy się pierwszy i ostatni raz w życiu dopiero w Łowiczu.
– Myślisz, że ci uwierzą?
– Naturalnie. Będą szczęśliwi, że się zgłosiłem. Nie mogą zwątpić w moje słowa. Jestem o tym przekonany.
Majewski jeszcze bardziej przekręcił regulator natężenia głosu. Muzyka była coraz głośniejsza.
– Ścisz trochę, bo nam bębenki w uszach popękają – oprosił Zygmunt.
– Spojrzyj w okno.
Lipień odwrócił się w stronę okna.
– Gdzie? Nic nie widzę. O co ci chodzi?
– Już o nic – odpowiedział Tadeusz dziwnym głosem.
Zygmunt stanął tyłem do okna i wtedy zauważył pistolet w ręku przyjaciela.
– Tadek… – wyjąkał. – Tadek… Błagam cię… Nie… Nie!
Padł strzał. Za nim drugi i trzeci. Zygmunt Lipie: miękko osunął się na podłogę. A radio grało głośno.
ROZDZIAŁ XIV
Tadeusz Majewski schował broń do kieszeni. Pochylił się nad leżącym, ale go nie dotykał. Nie ulegało wątpliwości, Zygmunt Lipień już nie żył. Zabójca podszedł do stołu i kolejno wypił dwie wódki. Następnie wrócił do przedpokoju, włożył płaszcz i naciągnął rękawiczki. Z kieszeni wyjął czystą chusteczkę. Podszedł do aparatu radiowego i dokładnie przetarł wszystkie gałki i klawisze. Nawet te, których nie dotykał. Nie bawił się w wycieranie kieliszków i butelki. Po prostu włożył je do kieszeni płaszcza.
Z kolei oczyścił klamkę drzwi wiodących z przedpokoju do pokoju, w którym leżał trup. Po starannym przetarciu zamków drzwi wejściowych Tadeusz Majewski gotowy był do wyjścia. Uważnie nasłuchiwał, ale na schodach panowała kompletna cisza. Szybki, lecz cichy ruch drzwiami i morderca przyjaciela znalazł się na klatce schodowej. Wytarł jeszcze klamkę i cicho, prawie na palcach wbiegł na wyższe piętro. Tu spokojnie nacisnął taster windy. Zjechał na dół i wyszedł na ulicę.
Był absolutnie pewny, że nikt go nie widział, ani kiedy wchodził do mieszkania Zygmunta Lipienia, ani kiedy zeń wyszedł.
Przestępca doznawał uczucia przykrości. Pierwszy raz zabił człowieka, i do tego przyjaciela z dawnych lat, ale nie robił sobie żadnych wyrzutów. To było jedyne rozsądne wyjście z trudnej sytuacji. Aresztowanie Lipienia mogło nastąpić za kilka godzin, a on by wszystko wyśpiewał. Wprawdzie plan z listem samobójczym był lepszy i bezpieczniejszy, lecz Zygmunt na to się nie zgodził. Jak gdyby coś przeczuwał. Trzeba było, nie zwlekając ani chwili, akcję przeprowadzić na miejscu. To nieprzyjemne, ale już się ma za sobą. Nawet kodeks karny zna „stan wyższej konieczności”, a także „działanie w obronie koniecznej”…
– To była naprawdę obrona konieczna – zabójca uspokajał swoje sumienie, które zresztą niezbyt mu dokuczało.
Wrócił do domu, przebrał się i starannie obejrzał całe ubranie. Nigdzie nie znalazł najmniejszej plamki krwi czy śladów po drobinach prochu. Milicja ma w walce z przestępcami posługującymi się bronią palną bardzo ważny atut. Jest nim tak zwana próba parafinowa. Na rękach i twarzy człowieka strzelającego z pistoletu pozostają niewidoczne gołym okiem drobinki prochu. Dadzą: się one jednak wykryć w parafinie. Na wszelki więc wypadek Tadeusz Majewski natychmiast się wykąpał, gruntownie szorując całe ciało. Postanowił, że będzie się kąJ pał dwa razy dziennie. Po paru dniach nawet próba parafinowa nie da żadnego rezultatu.