Ostatni z pozostałych przy życiu uczestników skoku na bank w Łowiczu po trosze domyślał się, kim jest ten człowiek. Przypuszczał także, że zna go osobiście. Wiedział, że dla zdobycia czterech milionów tamten nie cofnie się przed niczym. Będzie ryzykował nie tylko cudzym, ale i własnym życiem. Dla niego, jak i dla Kazika, pieniądz był celem życia. Zresztą podobnie jak i dla Tadeusza Majewskiego oraz tych członków przestępczej grupy, którzy w walce o miliony zostali już wyeliminowani. Każdy z nich, nawet Zygmunt Lipień, nie zawahałby się przed użyciem pistoletu przeciwko innemu amatorowi milionów.
Trzeba zatem być szybkim, ale i ostrożnym.
Gdzie może być ta walizka? Gdzie ją Kazimierz Strzel czyk schował?
Nigdy nie była na Wilczej. O tym schowku wiedziało kilka osób. Przywódca bandy nie popełniłby takiego głupstwa. Kryjówkę przygotował wcześniej i dobrze ją zamaskował. Musiała znajdować się albo w pobliżu, miejsca pracy Strzelczyka, albo jego mieszkania. To bowiem pozwalało czuwać nad skarbem i mieć do niego łatwy dostęp.
Przy ulicy Marymonckiej, ani w warsztacie samochodowym Jankowskiego, ani w pobliżu warsztatu, walizki nie było. Szukali jej przecież we trójkę, a później znacznie bardziej dokładną rewizję przeprowadziła milicja. Zresztą warsztat i domek właściciela otaczało pustkowie, a schowek miał zamknięcie. Świadczył o tym najlepiej kłuci na kółku znalezionym w kieszeni zmarłego.
Pozostaje dom przy Solcu. Gdzieś tam znajdują się te banknoty. Ale gdzie?
W mieszkaniu nie było żadnej skrytki. Lokatorzy kawalerek nie posiadali piwnic. Zresztą Strzelczyk był zbyt rozważny, aby cztery miliony złotych trzymać we własnej piwnicy. Pozostawał strych i piwnica… ale cudza. Dlaczego Kazimierz nie miałby na Solcu powtórzyć numeru z ulicy Wilczej? Wynająć od któregoś ze współlokatorów jego piwnicę albo jeszcze lepiej, nie wynajmować, a bez wiedzy właściciela dopasować do niej klucz i urządzić tam przemyślnie zamaskowaną skrytkę.
Tadeusz Majewski postanowił przekonać się o tym na miejscu. Będąc wyższym urzędnikiem stołecznych wodociągów, nie miał najmniejszych trudności ze sprokurowaniem dla siebie zaświadczenia, upoważniającego go do kontroli sieci wodociągowej na terenie Powiśla. Sam wystukał na firmowym papierze odpowiednią treść, sam przyłożył pieczęć i sam opatrzył podpisem ten dokument. Zdobycie ciemnoniebieskiego kombinezonu nie przedstawiało problemu. Do tego „żabka” w kieszeni bluzy i wielki francuski klucz w ręku, a można spokojnie brać się do roboty.
Przestępca nie lekceważył milicji. Liczył się z tym, że mieszkanie Strzelczyka jest pod stałą obserwacją. Toteż długo kluczył, zanim znalazł się w domu przy Solcu, gdzie miał swoją kawalerkę przywódca bandy. Najpierw Majewski pokręcił się trochę po ulicy. Nie zauważył wprawdzie niczego podejrzanego, ale mimo to skierował się do kamienicy stojącej naprzeciwko interesującego go bloku. Tam wylegitymował się dozorcy, rozpytywał, czy urządzenia wodociągowe funkcjonują prawidłowo, kazał się zaprowadzić do piwnicy, sprawdzał wodomierz. Był fachowcem w tej dziedzinie i zachowywał się tak, jak powinien to robić prawdziwy hydraulik. Nie wzbudził najmniejszego podejrzenia.
Z kolei Tadeusz dokonał inspekcji budynku stojącego tuż koło gmachu spółdzielni mieszkaniowej. Tutaj zabawił nieco dłużej. W tym domu także mógł być ukryty skarb. Dokładnie obejrzał boksy piwniczne. Badał wiszące na drzwiach kłódki. Bardzo żałował, że nie ma tego kluczyka z kółka. Wprawdzie pamiętał jego kształt i domyślał się” do jakiego rodzaju kłódek te klucze służą, jak jednak wśród tylu zamków rozpoznać ten najwłaściwszy? W tej kamienicy nie miał zresztą do rozstrzygnięcia zbyt wielu wątpliwości. Budynek stawiano jeszcze przed pierwszą wojną światową. Większość solidnych drzwi piwnicznych zaopatrzona była w zamki wewnętrzne, otwierane zwykłymi kluczami. Jedynie gdzieniegdzie założono skoble i powieszono kłódki.
Tadeusz Majewski uplanował, że w domu Strzelczyka i w kilku przyległych kamienicach wytypuje piwnicą zamykane na ten rodzaj kłódek, do których mógłby pasować kluczyk Kazimierza. Potem uzbrojony w odpowiednie zaświadczenie poprosi właścicieli piwnic o otworzenie ich i pod pozorem sprawdzania, czy tamtędy przechodzą przewody wodociągowe lub kanalizacyjne, będzie mógł nawet w obecności lokatorów dokładniej spenetrować pomieszczenia. Oczywiście tak dyskretnie, aby nikt nie powziął jakichś podejrzeń i nie spostrzegł ukrytej walizki z milionami. Niech ją tylko znajdzie! Już jego głowa w tym, aby zabrać ją stamtąd bez wiedzy właściciel la piwnicy.
Zupełnie spokojny, Majewski wszedł do budynku spółdzielni, której członkiem i lokatorem zarazem był Kazimierz Strzelczyk. Odnalazł dozorcę, pokazał mu zaświadczenie i pogadał na temat funkcjonowania wodociągów. Wysłuchał skarg, obiecał coś na to poradzić, a następnie polecił zawieźć się na strych, rzekomo w celu obejrzenia zbiornika, wyrównawczego.
Strych, jak zwykle w nowoczesnych domach, był niski, bo dachy teraz są płaskie. W najwyższym miejscu miał najwyżej metr dwadzieścia. Wchodziło się nań po metalowej drabinie przymocowanej pionowo do ściany. Tylko przez kwadratową klapę można było dostać się do wewnątrz.
– Po co mamy tam obaj włazić – zauważył rzekomy hydraulik. – Ja muszę. Niech pan na mnie zaczeka.
– Ja zjadę na dół i jak pan będzie wracał, to mi odda klucz – zaproponował dozorca, któremu wcale nie uśmiechało się zarówno pełzanie po strychu, jak i wyczekiwanie na najwyższym podeście schodów.
– Doskonale – zgodził się Majewski i wszedł na strych.
Kiedy usłyszał, że gospodarz domu zjeżdża windą na dół, wyjął latarkę elektryczną i metr po metrze zaczął dokładnie penetrować całą powierzchnię. Szukał również tam, gdzie dach oddalony był od podłogi najwyżej o trzydzieści centymetrów. Jak się zresztą spodziewał, niczego tu nie znalazł. Dojście na ostatnie piętro i potem wdrapywanie się po drabinie jeszcze wyżej zbyt mogłoby zwrócić uwagę mieszkańców domu, żeby Kazimierz Strzelczyk zaryzykował umieszczenie swojego skarbu aż na strychu. Trzeba więc oczyścić zakurzony kombinezon, zejść na dół i spróbować szczęścia w piwnicy.
Gdyby przeprowadzający rewizję na strychu Tadeusz Majewski miał radiotelefon nastawiony na pewną długość fali, usłyszałby następującą rozmowę:
– Tu Jedynka do Trójki i do Ojca. Tu Jedynka do Trójki i do Ojca. „X” wyszedł z budynku i zbliża się do swojego samochodu. Odbiór.
– Tu Trójka. Zrozumiałem. Jestem gotowy.
– Tu Ojciec. Zrozumiałem. Trójka jechać za „X”, być w kontakcie z radiowozem. Odbiór.
– Tu Trójka. Zrozumiałem. Jadę za „X”. Odbiór.
– Ojciec do Trójki. Podawać trasę przejazdu „X”, Odbiór.
– Zrozumiałem. Skręcamy w Żwirki i Wigury w stronę miasta. Odbiór.
– Tu Ojciec. Słyszę was dobrze.
– Tu Trójka. Jedziemy Żwirki i Wigury. Zbliżamy się do ronda na Raszyńskiej. Przejeżdżamy rondo, jedziemy Raszyńską. Skręcamy w Aleje Jerozolimskie. Odbiór.
– Zrozumiano. Jedziecie Alejami Jerozolimskimi.
– Tu Trójka. Skręcamy w Marszałkowską.
– Słyszę was dobrze.
– Jedziemy Marszałkowską. Skręcamy w Świętokrzyską w stronę Nowego Światu. Przecinamy Nowy Świat, skręt w Kopernika, skręt w Tamkę. Jedziemy Tamką. Odbiór.
– Tu Ojciec. Słyszę was dobrze. Jedziecie Tamką.
– Tu Trójka. „X” skręca w ulicę Kruczkowskiego. Wykręcił wóz i zaparkował. Jedziemy dalej. Widzimy „X”. Wysiada i idzie w kierunku Tamki. Tu Piątka. Trójka i Czwórka wysiedli i poszli za „X”. Co dalej robić? Odbiór.