– Ojciec do Piątki. Zaparkować wóz na Kruczkowskiego i czekać. Być na podsłuchu.
– Tu Trójka do Ojca. „X” wszedł do budynku na Solcu. Stara kamienica. Trudności z ustaleniem, gdzie się dalej skierował, i z łącznością. Odbiór.
– Zrozumiano. Pilnować przed wejściem do budynku. Gdyby „X” wyszedł z walizką w ręku, zatrzymać. Działać szybko, przez zaskoczenie. „X” może mieć broń. Odbiór.
– Zrozumiano. Pilnujemy domu. Zatrzymamy. Odbiór.
– Słyszę was dobrze.
– Tu Dwójka do Ojca. Ja też zauważyłem „X”. Wszedł do sąsiedniego budynku obok tego, gdzie mieszkał Strzelczyk. Odbiór.
– Tu Ojciec. Zrozumiano. Nadal wszystko obserwować. Jeżeli zajdzie potrzeba, udzielić pomocy Trójce i Czwórce, odbiór.
– Tu Dwójka. Zrozumiano.
– Tu Rybitwa. Jestem w rejonie ulic: Dobra, Tamka, Solec. Proszę o instrukcje.
– Tu Ojciec do Rybitwy. Krążyć w tym rejonie. W razie potrzeby udzielić pomocy pozostałym.
– Słyszałem was dobrze. Jestem na podsłuchu. Krążę we wskazanym rejonie.
Tadeusz Majewski nie słyszał tej rozmowy. Ale kiedy zszedł na dół i szukał dozorcy, aby mu oddać klucz od strychu i poinformować, że udaje się na dalszą inspekcję urządzeń wodociągowych do sutereny, spostrzegł pewnego człowieka idącego przez podwórze. Teraz już był pewny, że jego hipoteza okazała się prawdziwa.
Dawniej podwórza domów na Solcu były od siebie odgrodzone albo oficynami, albo wysokimi murami. Teraz przy tej ulicy zostało kilka przedwojennych kamienic. Reszta to nowoczesne gmachy spółdzielni. Wypalone domy lub chylące się do upadku oficyny rozebrano i na tyra terenie założono trawniki obsadzone różami. Tym wielkim podwórzem-ogrodem można obejść wszystkie budynki aż do ulicy Jaracza, a także wyjść i na ulicę Kruczkowskiego. Ale o tym wywiadowcy majora Kaczanowskiego nie wiedzieli.
Ostatni członek przestępczej grupy dobrze znał człowieka idącego przez podwórze. Wiedział, czego on tu szuka. Żeby nie zostać poznanym, Tadeusz odwrócił się tyłem i ze swoim „francuzem” w ręku zajął się badaniem hydrantu przeciwpożarowego. Idący nie zwrócił żadnej uwagi na hydraulika. Wszedł na klatkę schodową, a upewniwszy się, że nikt go nie śledzi, zszedł do piwnic.
– Co teraz robić? – zastanawiał się Tadeusz. – Zejść za nim do sutereny i załatwić go tak, jak on Andrzeja Doberskiego? To byłby doskonały kawał.
Po błyskawicznym namyśle Majewski zrezygnował z tego planu. Nie grały roli opory moralne. Tamten zasłużył na śmierć. Choćby dlatego, że zastrzelił Doberskiego i później zamordował niewinną kobietę, Jadwigę Rodzińską. Ale zabójca działał późnym wieczorem, kiedy na ulicy i w samym budynku ruch był minimalny. A teraz dochodziła godzina druga po południu. Na Solcu byłoj ludno. Po podwórzu kręciło się sporo osób. Poza tym dozorca wiedział o rzekomym hydrauliku. W razie dochodzenia wspomniałby o nim milicji. Ta zaś bez trudu ustaliłaby, że tego dnia nie przeprowadzano w tym rejonie żadnej kontroli instalacji wodociągowych. Takiego śladu milicjanci już by nie wypuścili z rąk. Prędzej czy później Tadeusz usłyszałby sakramentalne „pan pójdzie z nami”.
Trzeba zaczekać i odebrać łobuzowi skradzione przez niego pieniądze przy lepszej sposobności.
Majewski wyszedł na ulicę Solec. Domyślał się, że amator walizki z milionami przyjechał tu swoim wozem. Tadeusz znał dobrze ten samochód. Kazimierz Strzelczyk
dość często nim się posługiwał. Ale auta na Solcu nie było. Rzekomy hydraulik sprawdził na ulicy Dobrej i na Tamce. Tam także nie znalazł wozu. Dopiero na ulicy Kruczkowskiego tuż przy nowym budynku szkoły zauważył poszukiwany pojazd.
To był szczęśliwy traf. Tadeusz zaparkował swoją syrenę zaledwie dziesięć metrów dalej. I to w tym samym kierunku, w stronę Tamki. Wsiadł do samochodu. Postanowił tutaj czekać na mężczyznę z piwnicy. Jeżeli on odnajdzie walizkę, trzeba jechać za nim i podjąć próbę odebrania mu pieniędzy. Właściwie dobrze, że nie ma juz do nich wspólników. Za cztery miliony złotych można sobie przyjemnie urządzić życie. W Polsce lub gdzie indziej. Raczej, żeby mieć spokój, gdzie indziej. Jest tyle pięknych miejsc na świecie. Choćby Ameryka Południowa. Inżynier-hydraulik wszędzie znajdzie pracę albo założy własną firmę. Będzie przecież rozporządzał pewnym kapitałem zakładowym.
A tymczasem w eterze krzyżowały się różne rozmowy.
– Tu Rybitwa, Tu Rybitwa. Do Ojca. Krążę ciągłe w wyznaczonym rejonie. Samochód „X” stale parkuje na Kruczkowskiego. Odbiór.
– Słyszę cię dobrze, słyszę cię dobrze. Rybitwa nadal patrolować rejon.
– Tu Dwójka do Ojca. Pilnuję kamienicy Strzelczyka. Wszystko w porządku. „X” nie wyszedł z sąsiedniego domu.
– Tu Piątka do Ojca. Siedzę w samochodzie na Kruczkowskiego. Wóz „X” jest obok. Radiowóz regularnie tędy przejeżdża.
– Tu Trójka i Czwórka. Pilnujemy bramy, do której wszedł „X”.
– Ojciec do wszystkich. Nadal uważać i wykonać poprzednie instrukcje.
A tymczasem ten, na którego tak czekano na Solcu, wyszedł z piwnicy z walizką w ręku, wszedł na pierwsze piętro i chwilę obserwował rozległe podwórze. Panował na nim normalny ruch. Tuż obok rozciągało się szkolne boisko. Furtka prowadząca od strony Solca do szkoły była otwarta. To dla wygody uczniów mieszkających przy Solcu, Dobrej i Wybrzeżu Kościuszkowskim. Mężczyzna pamiętał, że brama frontowa szkoły wychodzi na ulicę Kruczkowskiego, a tuż za tą bramą stał jego samochód. Posesję szkoły z dwóch stron: od Solca i od Kruczkowskiego, ogrodzono siatką. Natomiast inne ściany tego kwadratu stanowił mur. Miało to dla człowieka z walizką tę dodatkową zaletę, że kiedy znajdzie się na terenie szkoły, stanie się już niewidoczny dla ludzi z podwórka.
Spojrzenie na prawo i na lewo, a potem szybka decyzja: teraz! Mężczyzna wyszedł z klatki schodowej na podwórze i możliwie prędko, ale nie biegiem, doszedł do furtki szkolnej posesji. Później zakrył go mur. Idący miał absolutną pewność, że nikt go nie śledzi, ale niosąc w ręku cztery miliony złotych nie można być zbyt ostrożnym.
Przeszedł przez teren szkoły. Wyszedł na ulicę Kruczkowskiego. Do wozu kilka kroków, a drzwi auta przezornie nie zamknięte na kluczyk. Wrzucił walizkę na siedzenie obok kierownicy i ruszył. Samochód skręcił w Tamkę, w stronę Wisły.
Prawie jednocześnie z tym wartburgiem ruszyła także syrena… – Tu Piątka, tu Piątka – rozległo się w eterze. -
„X” wraz z walizką wsiadł do samochodu i odjechał. Ruszam za nim.
– A niech was cholera! – łatwo się było domyślić, że to Ojciec tak chwali swoje dzieci, które dały się wykiwać w szpetny sposób, i pozwoliły uciec przestępcy.
Za chwilę ten sam głos, ale już spokojny, wydawał nowe polecenia.
– Tu Ojciec, Piątka jechać za „X” i stale podawać swoją trasę. Rybitwa na podsłuchu Piątki i podąża za nim. Ale bez włączania syreny. Zrozumiano? Odbiór.
– Tu Piątka. Tu Piątka. Jadę za „X”. Skręcił z Tamki na Wybrzeże Kościuszkowskie w stronę Mostu Poniatowskiego.
– Tu Rybitwa. Ruszam za Piątką. Cisza w eterze panowała krótko.
– Tu Piątka. Tu Piątka – informował kierowca milicyjnego auta. – Jadę za „X”. Chyba nie zauważony, bo dzieli nas parę samochodów. Nie tracę go z oczu. Wjeżdżamy ślimakiem na Most Poniatowskiego. Jedziemy przez Wisłę.
– Tu Rybitwa. Jadę w podanym przez Piątkę kierunku. Wjeżdżam na ślimak. Czy można włączyć sygnał, żeby mieć pierwszeństwo wjazdu na most? Musiałbym długo czekać.
– Włączyć! Ale tylko na chwilę.
– Tu Piątka. Dojeżdżamy do ronda na Saskiej Kępie. Jedziemy dalej ulicą Waszyngtona. „X” wyprzedził mnie dość znacznie, bo musiałem stać pod światłami. Nie straciłem jednak widoczności.