Zaczęły się normalne czynności śledcze: fotografowanie zwłok, rewizja ubrania zmarłego, przesłuchanie tych, którzy pierwsi zauważyli wypadek. Nikt bowiem nie wątpił, że to był nieszczęśliwy wypadek. Świadczyło o tym najlepiej wielkie osuwisko ziemi oderwanej z wysokiego brzegu wiślanej skarpy. Lekarz na miejscu przeprowadził pierwsze badanie.
– Sprawa prosta – oświadczył. – Facet stał nad samym brzegiem. W pewnej chwili ziemia się osunęła i on runął wraz z nią. Osuwająca się ziemia unieruchomiła mu nogi, wskutek czego ciało wykonało łuk. Uderzył plecami o ten półokrągły duży kamień. Nastąpiło złamanie kręgosłupa i prawdopodobnie zerwanie rdzenia pacierzowego. Przypuszczam, że na wysokości kręgów szyi. Momentalna śmierć. Przyczynę zgonu ustali się ściśle dopiero po sekcji, ale nie przypuszczam, abym się mylił.
– Kiedy nastąpił zgon? – zapytał prokurator.
– Co najmniej przed dwunastoma godzinami, a może nawet nieco wcześniej.
– Dziwne, że dopiero teraz go odnaleziono. – Wczoraj było chłodno. Przed wieczorem znowu zaczął padać deszcz. Pogoda nie zachęcała do spacerów.
Zresztą, jeżeli ktoś szedł górą, to mógł nie dostrzec ciała leżącego pod stromym urwiskiem. Na górze wyraźnie widać, że ziemia się osuwa, nikt więc nie ryzykował podchodzenia na sam skraj skarpy – tłumaczył jeden z wędkarzy. – Co innego my, szliśmy samym brzegiem Wisły i musieliśmy się natknąć na zwłoki.
– A jednak, panie prokuratorze, ktoś już przedtem znalazł tego człowieka – zauważył jeden z członków ekipy dochodzeniowej MO. – Jestem tego całkowicie pewien.
– Skąd ta pewność?
– Przy tym nieszczęśniku nie znalazłem niczego. Ani chusteczki do nosa, ani choćby zużytego biletu tramwajowego.
– Może mieszkał w pobliżu Lasku Bielańskiego?. – A wybierając się na spacer, specjalnie opróżni kieszenie?
– To nieprawdopodobne – zgodził się prokurator.
– Dlatego właśnie twierdzę, że ktoś już przed nami znalazł ciało i okradł zmarłego.
– Może to samobójstwo? – zauważył wędkarz. – Czytałem, że samobójcy nieraz tak postępują, aby utrudnić ich identyfikację.
– Zdarza się – przyznał porucznik MO, który kierował ekipą dochodzeniową. – Ale w tym przypadku samobójstwo jest wykluczone.
– Naturalnie – zgodził się prokurator.
– A zatem trzeba przypuszczać, jak to zauważy słusznie Jóźwiak, że tego faceta okradziono. Już po śmierci.
– Co za ohyda! – wzdrygnął się jeden z wędkarzy.
– Dziwny to złodziej, który tak dokładnie wypatroszył kieszenie nieboszczyka prokurator zastanowił sic.
– Widzę – zauważył w końcu – że sprawa się komplikuje. Początkowo sądziłem, że to zwykły nieszczęśliwy wypadek, ale teraz już nie jestem o tym przekonany.
– Obawiam się – wtrącił wywiadowca Jóźwiak – że z tym gościem będziemy mieli jeszcze sporo kłopotów.
– Przede wszystkim trzeba ustalić jego tożsamość. A także odszukać tego czy tych, którzy okradli trupa – postanowił prokurator.
– To drugie nie będzie takie proste. Mało to się włóczy po Lasku Bielańskim najrozmaitszej chuliganerii – porucznik dobrze znał tę dzielnicę, teren swojej pracy.
– To co, panie prokuratorze? – zapytał lekarz. – Można go zabierać?
– Oczywiście. Tu nie mamy już nic do roboty.
Niedługo potem karetka ruszyła, zabierając zwłoki człowieka, który jeszcze poprzedniego dnia sądził, że dopiął celu i że w dalszym długim życiu, a w to nie wątpił, czekają go tylko same przyjemne zdarzenia.
Ekipa dochodzeniowa ładowała się do swojego radiowozu, prokurator odjechał służbową warszawą. Na brzegu rzeki pozostał jedynie mały kopczyk żółtobrązowego piasku, część oberwanego stromego urwiska skarpy.
ROZDZIAŁ III
Punktualnie w godzinę po tragicznym wypadku w Lasku Bielańskim dwaj mężczyźni zadzwonili do drzwi pewnego małego mieszkania przy jednej z ulic Mokotowa. Otworzył natychmiast gospodarz, Andrzej Doberski. Zaprosił gości do środka.
– Rozgośćcie się – powiedział wskazując stół na środku pokoju. – Żonę z dziećmi wysłałem do teściowej. Jesteśmy sami. Możemy mówić bez skrępowania.
Na stole stała butelka wódki i zakąski. Gospodarz nalał do trzech kieliszków.
– Dobrze nam zrobi po tym wszystkim – powiedział podnosząc szkło w górę.
Nie potrzebował nikogo namawiać. Kiedy butelka pokazała dno, Andrzej Doberski zaczął:
– Co się stało, nie odstanie i nie ma co wałkować tej sprawy. Kazik okazał się skończonym łobuzem. Słusznie też Opatrzność go ukarała. Próbował oszukać przyjaciół. Do tej pory krew mnie zalewa. Powtarzam, ja go palcem nie tknąłem.
– Ale co dalej? – płaczliwie zapytał Zygmunt Lipień!
– Właśnie po to się zebraliśmy. Trzeba znaleźć walizka z pieniędzmi.
– On powiedział, że nawet diabeł jej nie znajdzie!
– Ot, tak klepał jęzorem, żeby nas postraszyć i zmiękczyć. Żebyśmy się zgodzili na jego warunki. Na pewno pieniądze, są w jego mieszkaniu albo w piwnicy.
– Nawet nie wiem, gdzie on mieszka. Zawsze dzwoniłem do niego do warsztatu.
– Ale ja wiem, bo znalazłem adres w jego dowodzie osobistym – z triumfem wyjaśnił Andrzej. Miałem nosa, że opróżniłem mu kieszenie. Ma kawalerkę na Solca. W tych blokach przy Moście Poniatowskiego.
– To co z tego? – Zygmunt był pesymistą. – Przecież nie pójdziemy tam, żeby się nadziać na milicję, która nas wybierze jak raki z sieci.
– A właśnie, że pójdziemy – oświadczył Andrzej.
– Dziękuję, beze mnie.
– To znaczy, że rezygnujesz ze swojej doli?
– Ja mam zrezygnować?!
– W walizce jest cztery miliony sto siedemdziesiąt tysięcy. Teraz na każdego z nas przypada nie milion, ale prawie czterysta tysięcy więcej, bo jeden wysiadł z gry. Zostaliśmy jego spadkobiercami.
– A tamci jego wspólnicy, którzy udzielili mu pomocy iv banku?
– Nie ma” obawy – roześmiał się Andrzej. – Nie? zgłoszą się do nas ani nie podadzą nas do sądu. Będą siedzieli cicho. Zresztą nic o nas nie wiedzą. Najwyżej znali Kazika. Ale i w to wątpię. Był z niego kawał drania, ale trzeba mu przyznać, że łeb miał. Na pewno tak się urządził, że nie znają ani jego nazwiska, ani adresu. Za ostrożny był.
– Ale najpierw trzeba znaleźć walizkę – martwił się Tadeusz.
– Moja w tym głowa – Andrzej nie tracił pewności siebie. – Widzę, że będę musiał objąć dowództwo naszej małej grupki. Znacie mnie, jestem człowiekiem uczciwym, więc żadnego kantu nikomu nie wytnę. Szukamy pieniędzy razem lub osobno. Bez względu na to, który z nas i w jakich okolicznościach znajdzie walizkę, pieniądze podzielimy pomiędzy siebie po równo. Gdyby były naprawdę jakieś koszty, to najpierw uzgadniamy. Zgoda?
– Zgoda! – przytaknęli Zygmunt i Tadeusz.
– Naturalnie – ciągnął Andrzej Doberski – jesteśmy zobowiązani do wzajemnego pomagania sobie i do działania z wolą i wiedzą naszej trójki.
– To zupełnie zrozumiałe – zgodził się Lipień.
– Jestem przekonany, że pieniądze znajdziemy. Może jeszcze dzisiaj.
– Naprawdę chcesz iść do niego do domu? To cholerne ryzyko. Tam już milicja może czekać na nas.
– Nie czeka, nie czeka. Przestań wreszcie być takim obrzydliwym tchórzem. Od wypadku minęły zaledwie dwie godziny. Deszcz znowu pada, jest ciemno. Kto o takiej porze włóczy się po Lasku Bielańskim lub nad brzegiem Wisły? W najlepszym razie znajdą ciało jutro rano. Zanim przyjedzie milicja, prokurator, zanim rozpoczną dochodzenie, upłynie sporo czasu. A dochodzenie utknie na samym wstępie, ponieważ przy zabitym niczego nie znajdą. Zrewidowałem go dokładnie i zabrałem wszystko, co miał w kieszeniach. Nie zostawiłem najmniejszego drobiazgu. W takiej sytuacji niełatwo będzie zidentyfikować zmarłego.