Выбрать главу

– Czy to nie ryzykowne? – teraz Tadeusz naśladował Zygmunta.

– Jakie tam ryzyko – bagatelizował Doberski. – Nie większe niż tutaj.

– Zawsze ktoś się może napatoczyć i zobaczyć, że się dobieramy do cudzych drzwi. Nie zapominaj, że piwnice mają zazwyczaj nieszczelne drzwi, a jedynie kratę oddzielającą ją od korytarza, i ktokolwiek znajduje się w suterenie, widzi, co sąsiad robi w swoim boksie. Kazik na pewno nie postawił walizy w piwnicy, lecz tam ją dobrze schował. Wykopał dół albo nawet zamurował.

– Sam sobie przeczysz. Gdyby kopał dół czy coś mu rował, to właśnie sąsiedzi by go widzieli i zainteresowali się taką robotą.

– On był właścicielem mieszkania. Miał klucze do sutereny. Równie dobrze mógł tam zejść w nocy. Wtedy ryzyko spotkania sąsiadów jest minimalne.

– To i my przyjdziemy w nocy. A tymczasem rzucimy okiem, jak się sytuacja przedstawia na dole.

Wyszli z mieszkania. Doberski starannie zamknął drzwi na klucze. Zygmunt nie pytał o rezultat poszukiwań. Widok przyjaciół wychodzących z kawalerki z pustymi rękoma, wystarczał mu za informację.

Kiedy Doberski zamykał kawalerkę, na szóstym piętrze zatrzymała się winda. Wyszła z niej jakaś kobieta w towarzystwie dwóch małych chłopców, najprawdopodobniej bliźniaków. Wskazywały na to jednakowy wzrost i jednakowe ubranie, już nie mówiąc o podobieństwie rysów twarzy. Kobieta nie zwróciła uwagi na trzech mężczyzn znajdujących się na klatce schodowej. Kiedy chciała zamknąć drzwi windy, Andrzej powiedział:

– Proszę nie zamykać. Zjeżdżamy na dół.

– Niedobrze – Zygmunt znowu był przerażony – że spotkaliśmy tę babę. Widziała, jak zamykaliście mieszkanie Strzelczyka.

– Głupstwo – zbagatelizował Doberski. – Zresztą nie widziała tego momentu, a jedynie mogła zauważyć; nas stojących przed tymi drzwiami. Pb prostu koledzy przyszli w odwiedziny i nie zastawszy gospodarza w domu pojechali na dół.

Winda zatrzymała się na parterze. Ale klatka schodowa nie kończyła się tutaj. Schody prowadziły niżej, do sutereny. W małym parterowym holu akurat nie było nikogo, więc Doberski polecił:

– Czekaj tu, Zygmunt, a w razie czego szukaj nas na dole. My idziemy zbadać piwnicę.

Zanim Lipień zdążył odpowiedzieć, Andrzej z Tadeuszem zeszli schodami. Drzwi do pomieszczeń znajdujących się w podziemiu były otwarte. Kontakt elektryczny znajdował się tuż obok. Kiedy Doberski zapalił światło, poszukiwacze skarbu ujrzeli dość długi korytarz. Pierwsze drzwi z korytarza prowadziły do jakichś urządzeń elektrycznych. W skazy wała na to tabliczka ze znakiem „błyskawicy” i ostrzeżeniem o niebezpieczeństwie grożącym przy otwieraniu tego pomieszczenia. Następne drzwi to z jednej strony baterie wymienników ciepła, z drugiej hydrofornia, jak informowały napisy. Dalej – pralnia. Z kolei korytarz podzielony był na niewielkie boksy – piwnice ze ściankami zbitymi z desek tak, że tworzyły kratownice. Na każdym boksie był wymalowany numer mieszkania. Te numery nie biegły jednak kolejno, ale najwidoczniej według czasu wprowadzania się lokatorów do niedawno zbudowanego domu. Kto się wprowadzał, zajmował następną, najbliższą od wejścia piwnicę, i malował swój numer na jej drzwiach.

Majewski i Doberski przeszli korytarzem aż do końca. Ale na próżno szukali drzwi oznaczonych numeracją odpowiadającą mieszkaniu Kazimierza Strzelczyka.

Sprawdzili ponownie. Bez skutku.

– Czyżby nie miał piwnicy?

– To możliwe – wyjaśnił Majewski. – W domu, w którym mieszkam, kawalerki nie mają piwnic. W tych wysokich budynkach jest zwykle więcej lokali, niż można zbudować piwnic w podziemiu. U nas stale są o to awantury.

– Spływamy! – postanowił Andrzej.

Wyszli z sutereny i we trójkę opuścili kamienicę przy Solcu. Nikt nic nie mówił. Ale Majewski i Lipień pomyśleli, że lepiej było wziąć po pół miliona od żywego Kazimierza Strzelczyka, niż szukać skarbu zmarłego, choćby znalezienie tej walizki miało przynieść każdemu trzy razy więcej. Doszli do Tamki i automatycznie skierowali się w stronę widniejącego na brzegu Wisły pomnika Syreny Warszawskiej. Skręcili na Wybrzeże Kościuszkowskie i usiedli na jednej z ławek.

– Wszystko przepadło – Zygmunt pierwszy przełamał milczenie. – Nigdy nie znajdziemy tych pieniędzy, natomiast milicja nas znajdzie i zaprosi na Mokotów. Co najmniej na dziesięć lat.

– To przez ciebie, Andrzej – dorzucił Majewski. – Żebyś wtedy nie wywołał awantury, nie doszłoby do wypadku z Kazikiem.

– A wy jak barany chcieliście się dać oszukać temu draniowi – Doberski znowu był bliski wybuchu. – Niedoczekanie jego. Wcale nie żałuję tego, co się stało.

– Ale my żałujemy pieniędzy.

– Pieniądze się znajdą.

– Ale gdzie i kiedy?

– Gdzie ten skubaniec mógł je schować?

– Może w warsztacie? – podrzucił Zygmunt.

– W warsztacie chyba nie, przecież inni pracownicy mogliby zauważyć – oponował Tadeusz. – Już prędzej u jakichś krewnych albo u swojej babki.

– Kazik żadnej babce czy jakiemuś pociotkowi nie zawierzyłby czterech milionów złotych. I to pochodzących z takiej roboty – Zygmunt bronił swojej koncepcji

– Zygmunt ma chyba rację – zabrał głos Doberski. – Na parę dni przed akcją Kazik wspominał, że właściciel warsztatu, wyjechał na urlop do Bułgarii i on go zastępuje. Zresztą Kazik zawsze miał klucze do tego warsztatu. Mógł przyjść wcześniej przed innymi i upchnąć walizę w jakimś kącie. Albo nawet schować ją w mieszkaniu właściciela. Przecież ten Jankowski mieszka w domku wybudowanym koło warsztatu samochodowego. Kto wie, czy wyjeżdżając za granicę nie zostawił swojemu zaufanemu pracownikowi także i kluczy do mieszkania? Byłem tam kiedyś i pamiętam, że kantorek warsztatu mieści się właśnie w tym obok stojącym domku. Z kantorku drzwi prowadziły do dalszych pomieszczeń.

Andrzej wyjął z kieszeni pęk kluczy odebranych zmarłemu i uważnie je przeglądał.

– Te trzy klucze to do kawalerki – objaśniał – ale tutaj mamy jeszcze jeden podobny, płaski, do „yale”. Te dwa to najprawdopodobniej do kłódek. A te trzy długie to także do jakichś zasuw. Ale gdzie się te zasuwy znajdują? A ten pękaty, to do kłódki, ale bardzo dużej. Takiej, na jakie zamyka się sklepowe żaluzje. Te trzy małe kluczyki zapewne do jakichś szaf.

– Kiedy pewnego razu wstąpiłem do Kazika, do warsztatu, widziałem, jak, otwierał żelazną szafkę-szatnię. Miał tam w niej swoje ciuchy robocze. Właśnie jednym z tych kluczyków – wyjaśniał Tadeusz. – Teraz doskonale to sobie przypominam.

– Panowie – Andrzej odzyskał energię – czeka nas dzisiaj ciężka noc.

– Noc? Dzisiaj? – zaniepokoił się Zygmunt.

– Musimy odwiedzić warsztat samochodowy Jankowskiego i jestem pewien, że tam znajdziemy naszą ukochana walizeczkę. Nawet się domyślam, gdzie ona jest Ukryta.

– Gdzie?

– Trzymam zakład, że będzie zamknięta w bagażniku jakiegoś samochodu.

– W samochodzie?

– Choćby w tym, którego Kazik używał w czasie akcji. To świetny pomysł. Cudzy samochód oddany do naprawy. Albo czeka swojej kolejki na remont, albo już jest gotowy, lecz właściciel jeszcze go nie zabrał. A w bagażniku walizka pełna forsy. Nikt by nie wpadł na myśl, żeby tam jej szukać.

– Przecież każdy pracownik warsztatu mógłby tam zajrzeć i znaleźć te pieniądze. Choćby przez głupi przypadek. Na przykład potrzebowałby jakiegoś ki uczą i zamiast go szukać w warsztacie, sięgnąłby do bagażnika najbliżej stojącego wozu.

– A właśnie że nie, bo Kazik jako zastępca właściciela ma wszystkie kluczyki. A kluczyków do tego wozu nie dałby nikomu. A poza tym w takim warsztacie można łatwo znaleźć inną, dobrą kryjówkę.

– Znaleźć kryjówkę łatwo, ale znacznie trudniej znaleźć schowane w niej pieniądze.