Była teraz ze mną, wyszła zza murów swej biblioteki i chciała rozmawiać ze mną, rozumieć mnie.
Wreszcie, gdy byłem już pewien, że nie wstanie nagle i nie odejdzie, odezwałem się do niej.
— Matko — zacząłem cicho — to nie wszystko. Zanim to się wydarzyło, były chwile, gdy odczuwałem straszne rzeczy.
W jej wyrazie twarzy nie było żadnej zmiany.
— Chcę powiedzieć, że czasami marzę, iż mogę ich wszystkich pozabijać — odezwałem się ponownie. — W marzeniach zabijam moich braci i ojca. Przechodzę od pokoju do pokoju, zabijając ich po kolei, tak jak zabijałem wilki. Czuję w sobie pragnienie pozbawienia ich życia…
— Ja też, mój synu — odpowiedziała. — Ja też.
Jej twarz pojaśniała przedziwnym uśmiechem, gdy teraz spojrzała na mnie. Pochyliłem się do przodu i przyjrzałem się jej bliżej. Ściszyłem głos.
— Kiedy tak wyobrażam to sobie, widzę siebie jak krzyczę — mówiłem dalej. — Widzę, jak moja twarz wykrzywia się w okropnym grymasie, słyszę swoje wycie i ryk. Usta układają się na kształt litery O, a krzyk i wrzask uchodzi ze mnie.
Przytaknęła ze spojrzeniem pełnym zrozumienia, jak gdyby w jej oczach paliło się światło.
— A tam w górach, matko, kiedy walczyłem z wilkami… tam było właśnie tak.
— Tylko trochę? — zapytała.
Przytaknąłem.
— Czułem się tak, jakbym to nie był ja, kiedy zabijałem wilki. A i teraz nie wiem naprawdę, kto jest tu z tobą — twój syn Lestat czy ten drugi człowiek, zabójca.
Przez dłuższy czas milczała.
— Nie — odpowiedziała wreszcie. — To ty zabiłeś wilki. Ty jesteś myśliwym, wojownikiem. Jesteś silniejszy niż ktokolwiek inny tutaj. Na tym polega twoja tragedia.
Potrząsnąłem głową. To była prawda, ale nie miało to znaczenia. Nie mogło to wytłumaczyć mojej niedoli i zgryzoty. Ale jaki był sens mówienia o tym?
Przez moment spoglądała w bok, potem znów na mnie.
— Jest w tobie wiele rzeczy — dodała. — Nie tylko ta jedna. Jesteś zabójcą i mężczyzną. Nie poddawaj się tkwiącemu w tobie zabójcy tylko dlatego, że ich nienawidzisz. Nie musisz brać na siebie ciężaru morderstwa czy szaleństwa, aby wyzwolić się z konieczności przebywania w tym miejscu. Z całą pewnością muszą być inne wyjścia.
Ostatnie dwa zdania wstrząsnęły mną. Poruszyła dokładnie to, co było istotą mojego nieszczęścia, a implikacje w nich zawarte oślepiły mnie na moment. Zawsze czułem, że nie mógłbym pozostać dobrą istotą ludzką, jednocześnie walcząc z nimi. Być dobrym znaczyło po prostu pozostawać przez nich pokonanym, chyba że odkryję bardziej interesujące pojęcie doskonałości.
Przez kilka chwil siedzieliśmy w milczeniu. Zdawało się, że między nami wywiązała się niezwykła zażyłość i zrozumienie, nawet jak na nasze dotychczasowe stosunki. Matka spoglądała na ogień, głaszcząc się po swoich gęstych włosach, upiętych dookoła z tyłu głowy.
— Wiesz, co sobie wyobrażam? — powiedziała, ponownie przenosząc wzrok na mnie. — Nie tyle ich zabicie, ile po prostu pozostawienie tutaj na zawsze, całkowicie się z nimi nie licząc. Wyobrażam to sobie jako np. picie wina tak długo, aż będę tak pijana, że zrzucę z siebie szaty i wykąpię się nago w potoku górskim.
Prawie roześmiałem się. Ale to było rozbawienie. Podniosłem głowę i spojrzałem na nią, niezupełnie pewien, czy rzeczywiście usłyszałem to, co powiedziała. Ale tak właśnie powiedziała i nie było to jeszcze wszystko…
— A potem, wyobrażam sobie, że pójdę do wioski — kontynuowała. — Wejdę do gospody i wezmę do swojego łóżka każdego mężczyznę, jaki się nawinie — prostaków, olbrzymów, starców, chłopców. Po prostu widzę siebie, jak leżę i przyjmuję ich w siebie, jednego po drugim; czuję w tym jakiś cudowny triumf, jakieś absolutne uwolnienie się, nie myśląc o tym, co stanie się z twoim ojcem czy braćmi, czy żyją, czy też są martwi. W tym momencie jestem tylko wyłącznie sobą. Nie należę do nikogo.
Byłem zbyt wstrząśnięty i zadziwiony, aby powiedzieć cokolwiek. Choć to, co powiedziałem, było też bardzo, bardzo zabawne. Kiedy pomyślałem o ojcu i braciach oraz o tych nadętych i napuszonych sklepikarzach z wioski i o tym, jak wszyscy oni zareagowaliby na coś takiego — myśl ta wydała mi się cholernie wesoła i zabawna.
To, że nie wybuchnąłem od razu śmiechem, stało się chyba wyłącznie za przyczyną obrazu nagiej matki, który stanął mi przed oczyma i sprawił, że śmiech wydał mi się tu niewłaściwy. Ale nie mogłem się powstrzymać. Najpierw parsknąłem śmiechem, a ona zawtórowała mi rozbawiona. Uniosła brwi, jak gdyby mówiąc: „Rozumiemy się”.
Wreszcie nie wytrzymałem. Ryknąłem śmiechem. Klepałem w rozbawieniu pięścią kolano, a głową tłukłem o drewnianą ramę łóżka za sobą. Matka również bliska była śmiechu. Może na swój cichy sposób śmiała się nawet. Osobliwa chwila. Jakieś prawie smutne poczucie jej jako istoty ludzkiej, zupełnie odległe od tego wszystkiego, co ją otaczało. Rozumieliśmy się nawzajem, a cała moja złość do niej nie liczyła się zbytnio.
Wyciągnęła szpilkę przytrzymującą włosy i pozwoliła im opaść na ramiona.
Siedzieliśmy potem w ciszy jeszcze jakąś godzinę. Już bez śmiechów i rozmów, tylko płonące ognisko i ona blisko mnie. Obróciła się tak, że mogła widzieć dobrze ogień. Jej profil, delikatnie zarysowany nos i usta, był pięknym widokiem i sprawił mi przyjemność. Wreszcie obróciła się do mnie i tym samym, pewnym głosem, pozbawionym emocji odezwała się do mnie.
— Ja już nigdy stąd nie wyjdę. Ja już umieram.
Byłem ogłuszony. Ten mały wstrząs, jaki już przeżyłem tej nocy, był niczym w porównaniu z tym, co nastąpiło teraz.
— Przeżyję jeszcze tę wiosnę — mówiła dalej — i prawdopodobnie również i lato. Ale nie przeżyję już następnej zimy. Wiem o tym. Ból w płucach jest zbyt silny.
Wydałem z siebie jakiś żałosny jęk. Wydaje mi się, że pochyliłem się do przodu, wykrztuszając z siebie: — Matko!
Nie mów nic więcej — odpowiedziała.
Myślę, że nienawidziła, kiedy nazywano ją matką, ale nic na to nie mogłem poradzić.
— Po prostu chciałam porozmawiać o tym z inną duszą — powiedziała. — Usłyszeć to wypowiedziane głośno. Sama jestem okropnie przerażona. Boję się tego.
Chciałem ująć jej ręce, ale wiedziałem, że nigdy na to nie pozwala. Nie lubiła, kiedy jej dotykaliśmy. Nigdy nie objęła nikogo z nas. Teraz więc pozostały tylko spojrzenia, którymi obdarowywaliśmy się nawzajem. Moje oczy wypełniły się łzami, gdy patrzyłem na nią.
Poklepała delikatnie moją dłoń.
— Nie myśl o tym — powiedziała. — Ja sama tego nie robię. Tylko od czasu do czasu. Ale musisz być przygotowany do życia beze mnie, kiedy nadejdzie ta chwila. To może być dla ciebie cięższe niż to sobie wyobrażasz.
Próbowałem coś powiedzieć, ale słowa uwięzły mi w krtani.
Zostawiła mnie samego, tak samo jak weszła do pokoju, bezgłośnie.
I choć nigdy już nie powiedziała niczego na temat mojego ubioru czy mojej brody, czy wreszcie tego, jak okropnie wyglądam, przysłała służących z czystymi ubraniami, brzytwą i ciepłą wodą, a ja stopniowo poddałem się ich opiece i usługom.
3
Poczułem się nieco silniejszy. Przestałem myśleć o przygodzie z wilkami, myślałem natomiast o niej. Myślałem o jej słowach „okropnie przerażona”, nie wiedziałem, co z nimi zrobić, poza tym, że brzmiały niezwykle prawdziwie. Sam czułbym się chyba identycznie, gdybym jak ona umierał. Już lepiej byłoby zginąć tam, w górach, w potyczce z wilkami.