Выбрать главу

— Zrobiłeś to, aby zobaczyć, co się z nimi stanie, czy to zmusi ich do ruchu!

— Abym mógł się wreszcie od nich uwolnić! Aby powiedzieć: — Nie będę się już dłużej wami zajmował. Poruszcie się. Przemówcie. Aby sprawdzić, czy to prawda ta starożytna historia, a jeśli tak miało być rzeczywiście, niech zatem my wszyscy zginiemy w płomieniach.

Przemowa wyczerpała go. Drżącym głosem powiedział wreszcie:

— Nie możesz zabrać Matki i Ojca. Jak możesz choćby pomyśleć, że pozwolę ci to zrobić! Ty, który być może nie przetrzymasz nawet do końca wieku, ty, który uciekłeś od swych zobowiązań w świętym gaju. Ty przecież tak naprawdę nawet nie wiesz, kim oni są. Sam nakarmiłem cię niejednym kłamstwem o Matce i Ojcu.

— Mam ci coś do powiedzenia — odrzekłem. — Jesteś teraz wolny. Wiesz, że nie jesteśmy bogami, ale nie jesteśmy także ludźmi. Nie służymy Matce Ziemi, ponieważ nie spożywamy jej owoców i nie schodzimy z tego świata w sposób naturalny, prosto w jej objęcia. Nie należymy do niej. Wyjadę z Egiptu bez jakichkolwiek zobowiązań względem ciebie i zabiorę ich ze sobą, ponieważ o to właśnie mnie prosili. Nie pozwolę, abyśmy zostali zniszczeni — oni czy ja.

Znowu odebrało mu z wrażenia mowę. Nie potrafił znaleźć słów, aby zareagować na moją stanowczość. Był rozzłoszczony, pełen nagłej nienawiści i mrocznych, demonicznych sekretów. Jego umysł był wykształcony tak jak mój, ale on znał ponadto pewne aspekty naszej mocy, których ja nawet nie mógłbym zgadnąć. Nigdy nie zabiłem człowieka, kiedy byłem jeszcze śmiertelny. Nie wiedziałem, jak się zabija żyjące stworzenia.

On wiedział, jak wykorzystać swą nadludzką moc. Zmrużył oczy, pozostawiając tylko wąskie szparki, a jego ciało stężało. Zagrożenie dla mojego bezpieczeństwa wprost promieniało z jego postaci.

Zbliżył się do mnie, a jego intencje były wyraźnie widoczne. W jednej chwili wstałem z łoża i zasłoniłem się przed ciosami. Schwycił mnie za gardło i rzucił mną o kamienną ścianę, tak że kości ramienia i prawej ręki zostały natychmiast strzaskane. W chwili niewysłowionego bólu zdałem sobie jeszcze sprawę, że chce uderzyć moją głową o kamienną powierzchnię ściany i połamać mi wszystkie kończyny. Wiedziałem, że chce oblać mnie oliwą z lamp i podpalić. Miałem odejść na zawsze z jego prywatnej wieczności, jakbym nigdy nie ośmielił się w nią wkroczyć.

Walczyłem, jak nigdy dotąd. Jednak potłuczona ręka bolała niemiłosiernie, a jego siła znaczyła wobec mojej tyle, ile teraz moja wobec twojej. Zamiast jednak przywrzeć do jego dłoni, gdy zacisnęły się wokół mojego gardła, zamiast próbować uwolnić się, co wydawało się działaniem instynktownym, wepchnąłem kciuki prosto w jego oczy. Choć moja ręka płonęła bólem, zebrałem całą swą siłę, by wepchnąć jego oczy głęboko w czaszkę.

Puścił mnie natychmiast i zawył. Krew zaczęła wylewać się z oczodołów i ciec po twarzy. Uwolniłem się z jego uścisku i pobiegłem w kierunku bramy ogrodowej. Nadal nie mogłem złapać oddechu po ściśnięciu mojego gardła, a gdy przytrzymywałem swą wiszącą bezwładnie rękę, kątem oka ujrzałem coś, co mocno mnie zaniepokoiło — wielką rozpyloną chmurę ziemi unoszącą się nad ogrodem. Powietrze stało się momentalnie gęste, jakby wypełnione dymem. Odbiłem się o framugę drzwi, straciłem równowagę, jakby od podmuchu wiatru. Odwracając się ujrzałem, jak zbliża się z oczyma nadal błyszczącymi, choć z głębi swej czaszki. Przeklinał mnie po egipsku. Mówił, że powinienem trafić do piekła razem z demonami, nie opłakiwany przez nikogo. Nagle jego twarz zamarła, zmieniając się w przerażającą maskę. Wyglądał w swej trwodze prawie komicznie.

Wtedy ujrzałem to, co on zobaczył wcześniej — postać Akaszy, która przesunęła się obok mnie z prawej strony. Rozerwała płócienne bandaże okalające głowę i ramiona. Cała pokryta była piaszczystą ziemią. Patrzyła takim samym wzrokiem bez wyrazu jak poprzednio. Zbliżała się do niego powoli; Starszy nie mógł już wykonać żadnego ruchu, aby się uratować.

Padł na kolana, bełkocząc coś do niej po egipsku, najpierw z wyraźnie wyczuwalną nutą zaskoczenia i osłupienia, potem już tylko z nieskładnym strachem. Zbliżała się do niego w milczeniu, zostawiając za sobą ślady na piasku. Płócienne bandaże rozwijały się i opadały z każdym jej posuwistym krokiem. On tymczasem odwrócił się, ale upadł do przodu na dłonie i zaczął przebierać nimi, jakby jakaś niewidzialna moc powstrzymywała go przed powstaniem na nogi. Z pewnością tak właśnie było, po chwili bowiem leżał twarzą w dół, z łokciami uniesionymi, niezdolny do wykonania najmniejszego ruchu.

Bezszelestnie i powoli, nie spiesząc się, nastąpiła na jego prawą nogę w okolicy kolana, krusząc ją pod swą stopą. Krew trysnęła spod jego pięty. Następnym krokiem zdruzgotała mu miednicę, podczas gdy on zawył jak zranione zwierzę, a krew wypłynęła strumieniem z poszarpanych części ciała. Następnie stanęła na ramiona, a wreszcie na głowę, która pod ciężarem jej stopy eksplodowała z trzaskiem, jakby była suchym żołędziem. Ryk i wycie rannego ucięło jak nożem. Krew wyciekała ze wszystkich stron jego strzaskanych szczątków jeszcze poruszających się w konwulsjach.

Obracając się w moim kierunku, nie objawiła mi żadnej zmiany w wyrazie twarzy, która by wskazała na jakiekolwiek poruszenie tym, co przed chwilą zaszło w pokoju. Pozostawała obojętna nawet dla samotnego i przerażonego świadka, który kulił się oniemiały pod ścianą. Akasza przespacerowała się jeszcze kilka razy w tę i z powrotem po trupie, zupełnie już krusząc wszystkie wystające kości.

To, co z niego pozostało, nie przypominało nawet kształtu ludzkiego; było zaledwie krwistą pulpą na podłodze; resztki połyskiwały i kipiały, zdawały się nabrzmiewać i kurczyć, jakby nadal jeszcze było w nich życie.

Byłem jak skamieniały, wiedząc, że rzeczywiście tkwiło tam życie, że to właśnie oznaczało nieśmiertelność.

Akasza zatrzymała się i obróciła w lewo tak wolno, że wydawało się to obrotem posągu przesuwanego łańcuchami. Uniosła rękę i ujęła lampę przy łożu. Podniosła ją wysoko, by po chwili rzucić na krwistą masę na podłodze. Płomienie rozlały się szybko wraz z rozbryzgiwanym olejem. Zapalił się jak tłuszcz. Płomienie migotały od jednego końca masy do drugiego, krew zdawała się stanowić dobrą pożywkę dla ognia, gryzący dym przepełniony był smrodem oleju.

Osunąłem się na kolana i oparłem głowę o framugę drzwi. Byłem bliski utraty świadomości z powodu szoku. Patrzyłem, jak spala się całkowicie. Ona stała obok, za płomieniem, z kamienną twarzą, nie wyjawiając nawet najmniejszego znaku świadomości tej sytuacji czy triumfu. Wstrzymałem oddech i czekałem, aż jej spojrzenie dotrze do mnie. Nie spojrzała jednak na mnie. Zdałem sobie sprawę, że zatrzymała się. Znów powróciła do stanu absolutnego bezruchu i milczenia.