Выбрать главу

Ogarnął mnie smutek i przygnębienie. I wtedy znowu przyszła ta myśl — aby zrobić to nie w jego obecności, ale tajemnie, po cichu.

Nie, nie rób tego. Nic z tego dobrego nie wyjdzie. I tak nic się nie stanie, kiedy to zrobisz. Ale, jeśli tak ma właśnie być, dlaczego nie spróbować. Dlaczego nie zrobić tego teraz.

Chodziłem w kółko po pałacu, przez bibliotekę, galerię i salę pełną ptaków i małpek, i dalej jeszcze, do pomieszczeń, w których wcześniej nie byłem.

Cały czas ta myśl kołatała mi się w głowie. W dodatku zaczęło mi dokuczać pragnienie, sprawiając, że stałem się nieco bardziej impulsywny, nieco bardziej niespokojny i nieco mniej zdolny do zastanawiania się nad tym wszystkim, o czym opowiedział mi Mariusz.

Z pewnością nie było go w domu. Przeszedłem przez wszystkie sale i pokoje. Miejsce, gdzie spał, pozostawało dla mnie nadal tajemnicą. Byłem pewien, że dom na pewno ma sekretne wejścia i wyjścia, o których nie miałem pojęcia. Drzwi prowadzące na schody do sanktuarium odnalazłem jednak bez problemu. W dodatku nie były zamknięte na klucz. Zatrzymałem się w wyklejonej tapetą sali, wypełnionej wypolerowanymi na wysoki połysk meblami. Spojrzałem na zegar. Dopiero siódma wieczorem, pięć godzin do jego przyjścia. Pięć godzin palącego mnie od wewnątrz pragnienia. I ta myśl… ta myśl.

Nie zdecydowałem się na ten krok. Po prostu odwróciłem się plecami do zegara i zacząłem iść z powrotem do swojego pokoju. Wiedziałem, że setki innych przede mną przechodziły to samo. Nie. Po prostu chcę to zrobić, nawet jeśli nic się nie stanie, co właśnie będzie pewnie wynikiem mojego działania. Po prostu chcę tam zejść sam i zrobić to. Być może ma to coś wspólnego z Nickim. Nie wiem. Nie wiem!

Wróciłem do swojego pokoju i w żarzącym się świetle, dochodzącym od strony morza, otwarłem futerał i spojrzałem na skrzypce Stradivariusa. Oczywiście nie wiedziałem, jak się na nich gra, ale my, wampiry, jesteśmy doskonałymi imitatorami. Jak powiedział Mariusz, posiadamy dar nadzwyczajnej koncentracji i wszechmocne zdolności. Widziałem przecież, jak Nicki robił to wiele razy. Zacisnąłem palce na smyczku i pociągnąłem po włosiu kawałkiem żywicy, dokładnie tak samo, jak on to robił. Zaledwie dwie noce temu nie przyszłoby mi nawet do głowy dotknąć tego instrumentu. Słuchanie go byłoby tylko czystym bólem. Teraz wyciągnąłem go z futerału i przeniosłem przez dom, tak jak ongiś niosłem Nickiego przez Teatr Wampirów. Przyspieszyłem kroku w kierunku drzwi do sekretnych schodów. Jakby przyciągały mnie do siebie jakąś magiczną siłą, jakbym sam był już pozbawiony woli. Teraz Mariusz nie liczył się. Nic się nie liczyło poza tym, aby zejść w dół po wilgotnych, wąskich schodach, coraz szybciej i szybciej, mijając kamienne okienka, do których dochodziły chmurki rozpryskujących się poniżej fal i w których majaczyło wieczne światło.

Moje zaślepienie stało się tak silne, tak całkowite, że nagle zatrzymałem się, próbując rozstrzygnąć, czy rzeczywiście pochodzi ode mnie. Głupia myśl. Któżby mógł włożyć mi coś takiego do głowy? Ci Których Trzeba Ukrywać? Teraz to już z pewnością była próżność, a poza tym — czy oni wiedzieli, czym był ten dziwny, delikatny instrument? Wydawał z siebie dźwięk, przyznacie, jakiego nikt nigdy nie słyszał w świecie starożytnym, dźwięk tak ludzki i tak silnie oddziaływający, że ludzie uważali, iż skrzypce są dziełem szatana, a najdoskonalszych wirtuozów oskarżali o konszachty z diabłem.

Byłem zmieszany, szumiało mi w głowie.

Jak to się stało, że zaszedłem tak daleko, a nie przypomniałem sobie, że drzwi były zaryglowane od środka? Dajcie mi jeszcze pięćset lat, a być może mógłbym je otworzyć, jednak nie teraz.

A jednak zszedłem na sam koniec schodów. Myśli tłukły się w mojej głowie. Byłem jak w ogniu, a pragnienie pogarszało jeszcze mój stan. Kiedy wyszedłem zza ostatniego zakrętu schodów, zobaczyłem, że drzwi do kaplicy były szeroko otwarte. Światło lamp wylewało się na zewnątrz. Zapach kwiatów i kadzideł stał się nagle tak zniewalający, że poczułem nagle suchość w gardle. Przesunąłem się bliżej, trzymając skrzypce w obu dłoniach i przyciskając je do piersi. Drzwi do sanktuarium były otwarte. Tam właśnie siedzieli. Ktoś przyniósł im jeszcze więcej kwiatów. Ktoś rozłożył kadzidła na złotych talerzach.

Przystanąłem tuż za progiem kaplicy i spojrzałem w ich twarze. Wydawało mi się, że spoglądali prosto na mnie. Tak bardzo biali, że nie mogłem wyobrazić sobie ich brązowych, i wydawało się, że tak twardzi jak diamenty, które ich zdobiły. Bransoletka w kształcie węża na jej ręku powyżej łokcia. Ułożony warstwami naszyjnik na piersiach. Maleńki fragment ciała wynurzający się z czystej bawełnianej koszuli, którą on miał na sobie. Jej twarz była węższa od jego twarzy, nos troszeczkę dłuższy. Z kolei jego oczy były nieco dłuższe, fałdki skóry określały je nieco grubiej. Ich długie włosy były mniej więcej takie same.

Oddychałem z trudem. Poczułem się nagle słaby. Pozwoliłem, aby zapach kwiatów i kadzideł wypełnił moje płuca. Światło lamp migotało tysiącem maleńkich złotych punkcików na otaczających nas freskach i malowidłach ściennych. Zerknąłem na skrzypce i próbowałem przypomnieć sobie mój zamiar. Przebiegłem palcami po drewnie, zastanawiając się, jak też instrument wyglądał w ich oczach. Przyciszonym głosem wytłumaczyłem, co to jest. Powiedziałem też, że chcę, aby oni wysłuchali jego dźwięków, że wprawdzie nie umiem na nim grać, ale chcę dla nich spróbować. Mówiłem dostatecznie cicho, aby siebie nie słyszeć, ale zarazem dostatecznie wyraźnie, aby oni mnie słyszeli, jeśli tylko zechcą zwrócić na mnie uwagę.

Uniosłem skrzypce do ramienia, przytknąłem do podbródka i chwyciłem smyczek. Przymknąłem oczy i przypomniałem sobie muzykę Nickiego, sposób, w jaki poruszało się jego ciało wraz z instrumentem. Zobaczyłem, jak jego palce zaciskały się z mocą na strunach, jak pozwalał, by to, co chciał wyrazić, przechodziło prosto z jego duszy na palce.

Rzuciłem się do gry. Muzyka nagle uniosła się ku sklepieniu i opadła na nas, gdy moje palce zaczęły tańczyć po strunach. To była pieśń. Potrafiłem ją zagrać. Dźwięki były czyste i bogate. Odbijały się od bliskich ścian rezonującą mocą, stawały się płaczliwe, błagalne, takie, jakie tylko skrzypce mogą wydać z siebie. Muzyka poniosła mnie, zacząłem przechylać się do przodu i do tyłu, zapominając o Nickim, zapominając o wszystkim. Miałem tylko świadomość, że moje palce wpijały się w skrzypce, że oto muzyka wypływa ze mnie, unosi się i zalewa salkę swymi coraz to głośniejszymi tonami, gdy coraz bardziej zafascynowany pochylam się nad instrumentem, szaleńczo przesuwając smyczkiem po strunach.

Zacząłem również śpiewać, najpierw mruczeć, potem już głośno śpiewać, aż całe złoto znajdujące się w pokoju zamieniło się w jedną bezkształtną plamę. Sądziłem, że mój śpiew stał się głośniejszy, w niewytłumaczalnym stopniu głośny, o czystych, wysokich tonach, których, wiedziałem o tym, sam nie mógłbym nigdy osiągnąć. A jednak tak właśnie śpiewałem, czystym i pięknym głosem, pewnie i niezmiennie, nawet jeszcze głośniej, aż zacząłem ranić sobie uszy. Zacząłem grać jeszcze bardziej szaleńczo. Słyszałem swój przyspieszony oddech i zdałem sobie nagle sprawę, że nie jestem jedynym, który śpiewa tak głośnym i wysokim tonem!

Czułem, że za chwilę krew zacznie płynąć mi z uszu, jeżeli ten wysoki dźwięk potrwa dłużej. To nie ja śpiewałem tak wysoko! Nie przestając grać muzyki, nie poddając się bólowi, który rozsadzał mi czaszkę, spojrzałem przed siebie i ujrzałem, że Akasza najpierw wstała, a potem z oczyma szeroko otwartymi ułożyła usta w doskonały okrąg. Dźwięk pochodził od niej. To ona wydawała z siebie ten dźwięk. Z wyciągniętymi rękoma zaczęła schodzić ze schodów sanktuarium — niszy w moim kierunku, a wysoki ton dalej ranił bębenki moich uszu niczym stalowe ostrze.