Выбрать главу

— Wejdź, Lestat.

Ujął moją rękę. Przeszliśmy razem przez dom, który on sam zbudował u stóp wieży Magnusa, owego mrocznego, nieprzyjemnego miejsca, odpowiedniego w sam raz dla horrorów tej dziwnej epoki.

— Pogłoska mówi, że spotkał cię koniec gdzieś w odległym Egipcie czy też Dalekim Wschodzie — powiedział szybko potoczną francuszczyzną, z ożywieniem, o które nigdy bym go nie posądzał. Miał doskonale wyćwiczoną ludzką gestykulację, teraz, kiedy na co dzień udawał zwyczajnego śmiertelnego człowieka. — Że odszedłeś ze starą epoką i że nikt o tobie już nic nie słyszał.

— A Gabriela? — zapytałem natychmiast, zastanawiając się, dlaczego nie wyrzuciłem tego z siebie już na progu.

— Nikt jej nie widział ani nie słyszał o niej od tego czasu, kiedy wyjechałeś z Paryża — odparł.

Jeszcze raz jego wzrok przesunął się po mnie ze współczuciem. Z trudem ukrywał podniecenie, które sam czułem niczym ciepło płonącego koło mnie ognia. Wiedziałem, że próbuje czytać w moich myślach.

— Co się z tobą działo? — zapytał wreszcie.

Moje blizny zastanawiały go. Były zbyt liczne i zbyt zawiłe, były bliznami po ataku, który w normalnych warunkach powinien oznaczać śmierć. Poczułem nagłą panikę, że w moim zmieszaniu mogę wszystko mu ujawnić, wszystkie te sprawy i wydarzenia, które Mariusz dawno temu zabronił mi ujawniać.

Historia o Lousie i Klaudii stała się czytelna dla niego. Ujawniłem mu ją, jąkając się w półprawdach, bez jednego podstawowego faktu: że Klaudia była tylko… dzieckiem. Opowiedziałem mu krótko o latach spędzonych w Luizjanie, o tym, jak w końcu Louis i Klaudia zwrócili się przeciwko mnie, dokładnie tak, jak to on sam przewidział, mówiąc o przeznaczeniu, które może spotkać mnie z rąk moich własnych dzieci. Wyjawiłem mu wszystko, bez przebiegłości czy dumy, stwierdzając tylko, że potrzebuję teraz jego krwi. Ból, ból i jeszcze raz ból; wyłożyłem mu to przed nos, by się nad tym zastanowił. Aby potwierdził: tak masz rację; to nie jest cała historia, ale w ogólności masz rację.

Czy to smutek ujrzałem wtedy w jego twarzy? Z całą pewnością nie był to triumf. Dyskretnie przyglądał się moim trzęsącym się rękom, gdy wymachiwałem mu nimi przed nosem. Słuchał cierpliwie, kiedy zacinałem się w mowie, kiedy brakowało mi odpowiednich słów. Powiedziałem mu wreszcie, że niewielka infuzja jego krwi przyspieszyłaby gojenie się ran. Niewielka domieszka jego krwi pozwoliłaby natychmiast uporządkować moje myśli. Próbowałem nie popadać w górnolotne czy podniosłe i uroczyste tony, kiedy przypomniałem mu, że to ja podarowałem mu tę wieżę i złoto, za które wybudował sobie dom, że nadal jeszcze jestem właścicielem Teatru Wampirów, że z całą pewnością mógłby zrobić dla mnie teraz tę małą przysługę. W słowach, które wypowiadałem, z pewnością była szpetna naiwność; tłumaczyło ją jednak moje zmieszanie, osłabienie, pragnienie i strach. Płomienie ognia w kominku napawały mnie niepokojem. Światło tańczące na ciemnej boazerii tych dusznych pokoi przywodziło mi na myśl twarze, które znałem.

— Nie chcę zostać w Paryżu — powiedziałem. — Nie chcę niepokoić ciebie ani klanu w teatrze. Proszę tylko o tę drobną rzecz. Proszę o… — Wydaje się, że moja odwaga zawiodła mnie i zabrakło mi słów.

Minęła dłuższa chwila.

— Opowiedz mi jeszcze raz o Louisie — powiedział.

W moich oczach, o wstydzie, pojawiły się łzy. Powtórzyłem parę głupich zdań o nie dającej się zniszczyć ludzkiej naturze Louisa, o jego rozumieniu rzeczy w taki sposób, w jaki inni nieśmiertelni nie potrafią rozumować. Nieostrożnie wypowiadałem rzeczy prosto z serca.

— To nie Louis właściwie mnie zaatakował. To ta kobieta, Klaudia…

Zobaczyłem, że coś w nim stężało. Ledwo dostrzegalny rumieniec pojawił się na jego policzkach.

— Widziano ich tutaj, w Paryżu — oznajmił cicho. — I ona nie jest kobietą. Jest wampirem dzieckiem.

Nie pamiętam, co nastąpiło później. Być może przyznałem, że nie da się w żaden sposób wytłumaczyć tego, co zrobiłem. Być może znowu zacząłem bełkotać coś o celu mojej wizyty, o tym, czego potrzebuję, co muszę mieć. Pamiętam, że czułem się całkowicie upokorzony, gdy wyprowadził mnie z domu prosto do czekającego powozu i powiedział, że muszę z nim pojechać do Teatru Wampirów.

— Nie rozumiesz — mówiłem mu. — Nie mogę tam jechać. Nie chcę, by mnie oglądano w takim stanie. Zatrzymaj powóz. Zrób to, o co cię proszę.

— Nie. Musisz wrócić do przeszłości — powiedział najczulszym głosem.

Byliśmy już na zatłoczonych ulicach Paryża. Nie mogłem rozpoznać miasta, które pamiętałem. To był koszmar, ta metropolia ryczących parowych pociągów i gigantycznych betonowych bulwarów. Nigdy dym i brud ery przemysłowej nie wydawał mi się taki odrażający, jak tutaj, w tym Mieście Świateł.

Ledwo pamiętam, jak po dotarciu do celu wypchnął mnie z powozu i popychał, zataczającego się na szerokim bulwarze, w kierunku drzwi prowadzących do teatru. Co to za miejsce, ten olbrzymi budynek? Czy to jest Boulevard du Temple? A potem to zejście do odrażających piwnic, pełnych obrzydliwych kopii najbardziej krwawych płócien Goi, Bruegla i Boscha.

Leżałem w ciemności na ceglanej posadzce piwnicy, odczuwając głód i pragnienie, niezdolny nawet do wykrzykiwania przekleństw pod adresem Armanda.

Po jakimś czasie odkryłem w pomieszczeniu jeszcze jedną osobę, śmiertelną ofiarę, mężczyznę. Nie żyła już jednak. Zimna krew, przyprawiająca o wymioty krew. Najgorszy z możliwych posiłków. Leżałem na wilgotnym i zimnym trupie, ssąc to, co jeszcze w nim pozostało.

A potem zjawił się znów Armand, stojąc bez ruchu w cieniu, niepokalany w swej białej, lnianej koszuli. Mówił beznamiętnie o Louisie i Klaudii, że odbędzie się coś w rodzaju sądu nad nimi. Opadł na kolana, aby usiąść obok mnie, zapominając na chwilę o swych ludzkich, wystudiowanych gestach — młody chłopak, dżentelmen w tym brudnym, wilgotnym miejscu.

— Oznajmisz przed innymi, że ona tego dokonała — powiedział.

Ci inni, nowi, podchodzili jeden za drugim do drzwi, aby mi się przyglądać.

— Zdobądźcie dla niego jakieś ubranie — rozkazał Armand. Jego dłoń spoczywała na moim ramieniu. — Musi przecież jakoś wyglądać, nasz zagubiony pan — powiedział im. — On zawsze dbał o to.

Roześmiali się, gdy błagałem ich, aby umożliwili mi widzenie się z Eleni albo Feliksem. Nie znali ich. Imię Gabriela też nic im nie mówiło.

Gdzie był Mariusz? Ile dzieliło nas krajów, rzek, gór? Czy słyszał i widział to, co się tutaj wydarzyło?

Wysoko nad naszymi głowami, w teatrze, śmiertelna publiczność tłumnie przeciskała się do audytorium, dudniąc na drewnianej klatce schodowej, jak owce wbiegające do zagrody.

Śniłem u ucieczce stąd, o powrocie do Luizjany, o czasie koniecznym na zaleczenie ran. Marzyłem znów o zakopaniu się w ziemi, o jej zimnej, chłodnej głębi, którą poznałem już w Kairze. Śniłem o Louisie i Klaudii, o tym, że byliśmy razem, że Klaudia w cudowny sposób urosła i stała się piękną kobietą, że powiedziała do mnie śmiejąc się: — Rozumiesz teraz, dlaczego przybyłam do Europy i że tu odkryłam, jak robi się takie rzeczy!”

Obawiałem się, że nigdy nie wypuszczą mnie z tego zamknięcia, że miałem zostać uwięziony w swym grobie, jak te głodujące wampiry pod Les Innocentes. Obawiałem się, że popełniłem fatalny błąd. Jąkając się i płacząc, próbowałem porozmawiać z Armandem. I wtedy zdałem sobie nagle sprawę, że Armanda wcale nie było już przy mnie. Jeśli był, to zniknął równie szybko jak przyszedł. Miałem przywidzenia. Usłyszałem głos Armanda: