Była tam, w San Francisco, była tak blisko nas, spaliła naszych wrogów.
Obca, całkowicie nie znana. Ale przecież nie niecywilizowana, nie dzika. Taka nie była. Po prostu właśnie się przebudziła, moja bogini, powstała, jak przecudnej urody wspaniały motyl ze swojego kokonu. Czym był dla niej świat? Jak dotarła do nas? Jak się czuła?
Niebezpieczeństwo wisi nad nami wszystkimi. Nie wierzę w to! Zabiła przecież naszych wrogów. Przyszła do nas.
Nie mogłem już dalej walczyć z sennością. Głowa ciążyła mi. Doznanie snu pozbawiło mnie wszelkich dociekań i podniecenia. Całe moje ciało leżące na ziemi wiotczało i stawało się beznadziejnie nieruchome.
I wtedy, nagle, poczułem czyjąś dłoń na sobie. Była zimna jak marmur i równie twarda.
Moje oczy natychmiast otwarły się szeroko w ciemności. Ręka zacisnęła się mocniej. Olbrzymia masa jedwabnych włosów musnęła moją twarz. Zimna dłoń przesunęła się po mojej piersi.
Och, proszę, kochanie, moja piękna, proszę! Chciałem to powiedzieć. Moje oczy jednak już zamykały się! Wargi nie chciały się poruszyć. Traciłem świadomość. Wysoko nad nami słońce powstało już nad ziemią.