W moim obecnym nastroju całe to wydarzenie wywoływało przerażenie. Usiadłem przy kominku, próbując oprzeć się chęci podejścia do okna i spojrzenia w dół, na wielkie ognisko, które w równej mierze przyciągało mnie do siebie, jak i odpychało.
Nagle do pokoju weszła matka, zamknęła za sobą drzwi i oznajmiła mi, że musi ze mną porozmawiać. Była niezwykle czuła i delikatna. Pocałowała mnie nawet, wyglądała mizernie w wyblakłym szlafroku. Jej włosy były rozpuszczone. Nie mogłem patrzeć na siwe pasemka włosów na jej głowie. Wyglądała na zabiedzoną.
— Czy to za sprawą agonii, którą przeżywam, stało się z tobą to, co się stało? — zapytała. — Powiedz mi o tym, jeśli to prawda. Podaj mi ręce.
— Nie wiedziałem — taka była moja krótka odpowiedź.
Potem jednak opowiedziałem jej całą prawdę, wyjaśniłem część tego, co wydarzyło się w gospodzie. Starałem się nie oddawać przerażenia i okropności, które w tym były, dziwnej logiki tego zdarzenia. Starałem się nie nadawać temu tak absolutnego, nieodwołalnego wymiaru. Wysłuchała mnie, a potem odrzekła:
— Jesteś taki silny, mój synu. Nigdy nie poddajesz się rzeczywistości. Nawet wtedy, kiedy to rzeczywistość jest losem całej ludzkości, nie zaakceptujesz tego.
— Nie mogę — odpowiedziałem przygnębiony.
— Kocham cię za to — odrzekła. — To zupełnie podobne do ciebie, że zdałeś sobie sprawę z tego w maleńkim pokoiku w gospodzie, późno w nocy, kiedy piłeś wino. I to zupełnie do ciebie podobne, że sprzeciwiłeś się temu w taki sam sposób, w jaki sprzeciwiasz się wszystkiemu innemu.
Zacząłem znów płakać, choć wiedziałem, że nie potępia mnie. Matka wtedy wyciągnęła chusteczkę i odwinęła ją. W chusteczkę zawiniętych było kilka złotych monet.
— Pokonasz to jakoś — powiedziała. — To tylko chwilowo śmierć okalecza ci życie, to wszystko. Ale życie jest ważniejsze od śmierci. Zdasz sobie wkrótce z tego sprawę. Posłuchaj teraz, co mam ci do powiedzenia. Byłam u doktora i u starej znachorki z wioski, która o uzdrowieniu wie więcej niż on. Oboje jednak zgodni są co do tego, że nie pożyję już długo.
— Matko, przestań — przerwałem jej, świadomy jak bardzo teraz byłem samolubny, choć nic na to nie mogłem poradzić. — Tym razem nie będzie żadnych podarunków. Odłóż pieniądze.
— Usiądź — odrzekła i wskazała na ławę obok kominka. Niechętnie uczyniłem jak kazała. Usiadła obok mnie.
— Wiem — powiedziała — że ty i Nicolas rozważacie ucieczkę stąd.
— Nie odejdę, matko…
— Aż co, aż umrę?
Nie odpowiedziałem. Nie potrafię teraz przekazać wam mojego nastroju wtedy. Nadal byłem jak otwarta rana, cierpiałem, drżąc na całym ciele. Musieliśmy rozmawiać o tym, że ta żyjąca, oddychająca kobieta przestanie żyć i oddychać, a zacznie się rozkładać i gnić, że wszystko, co przecierpiała w życiu, włączywszy w to jego agonalny koniec, stanie się nicością, niczym. Jej mała twarz wyglądała jak namalowana na woalce.
Z odległej wioski dochodziły nas słabe odgłosy śpiewu wieśniaków.
— Lestat, chcę abyś pojechał do Paryża — powiedziała nagle. — Chcę żebyś zabrał ze sobą te pieniądze, które są wszystkim, co mi pozostało po mojej rodzinie. Chcę wiedzieć, że jesteś w Paryżu, kiedy przyjdzie na mnie ta chwila. Chcę umrzeć wiedząc, że jesteś w Paryżu.
Byłem wstrząśnięty. Pamiętam jej dotkniętą chorobą twarz, kiedy przyniesiono mnie dawno temu po nieudanej ucieczce z trupą włoskich aktorów. Przez dłuższą chwilę patrzyłem na nią.
— Boję się śmierci — powiedziała. Jej głos stał się prawie oschły. — I przysięgam, oszaleję chyba, jeśli nie będę wiedzieć, że jesteś w Paryżu, a kiedy już do tego dojdzie, że jesteś tam wolny.
Spojrzałem na nią badawczo. Nie wypowiadając słów, wzrokiem zadawałem jej pytanie.
— Czy rzeczywiście o to ci chodzi?
— Trzymałam cię tutaj tak samo jak czyni to ojciec — dodała — lecz nie za sprawą dumy rodowej, ale z powodów czysto egoistycznych. Teraz zamierzam odpokutować za to. Ujrzę jak odchodzisz. Nie dbam o to, co będziesz robił, kiedy już znajdziesz się w Paryżu — czy będziesz śpiewał z akompaniującym ci Nicolasem, czy wykonywał fikołki na scenie podczas jarmarku na St. Germain. Jedź i rób to, co chcesz robić, najlepiej jak potrafisz.
Próbowałem ją objąć. Zesztywniała z początku, ale potem poczułem jak słabnie i poddaje się. Poddała się mojemu uściskowi tak całkowicie w tej chwili; myślę, że wtedy zrozumiałem, dlaczego całe życie była taka powściągliwa. Płakała, czego nigdy przedtem nie słyszałem. Pomimo całego bólu, który zawarty był w tej scenie, uległem chwili. Czułem się zawstydzony, ale nie mogłem jej teraz puścić. Trzymałem ją teraz mocno przy sobie i być może całowałem za wszystkie czasy, kiedy nigdy mi na to nie pozwalała. Przez chwilę wydawało się, że jesteśmy częściami tej samej całości.
Matka wreszcie uspokoiła się. Wydawało się, że zapadła w sobie. Powoli lecz bardzo stanowczo uwolniła się z mojego uścisku i odepchnęła od siebie.
Mówiła długo. Powiedziała rzeczy, których wtedy jeszcze nie rozumiałem. O tym, jaką odczuwała cudowną przyjemność, widząc mnie wyjeżdżającego na polowanie, o tym, że taką samą przyjemność czuła, gdy wprawiałem w złość wszystkich w domu, zarzucając pytaniami ojca i braci, dlaczego musimy żyć właśnie tak jak żyjemy. Mówiła w prawie niesamowity sposób o mnie jako o uosobieniu męskości, o tej części ciała, której kobiety nie posiadają.
— Jesteś mężczyzną we mnie — powiedziała. — Więc trzymam cię tutaj, bojąc się życia bez ciebie i być może teraz wysyłając ciebie stąd, robię to samo, co robiłam przedtem.
Zaskoczyła mnie. Nigdy nie sądziłem, aby kobieta mogła odczuwać i chcieć wyrazić podobne rzeczy.
— Ojciec Nicolasa wie o waszych planach — dodała. — Karczmarz podsłuchał was. Ważne jest, abyście wyjechali natychmiast. Zróbcie to o świcie i napisz do mnie zaraz po przyjeździe do Paryża. Są ludzie, którzy piszą listy na cmentarzu Les Innocents obok rynku St. Germain. Odszukaj takiego, który potrafiłby pisać dla ciebie po włosku, a wtedy nikt poza mną nie będzie w stanie przeczytać tego listu.
Kiedy zostawiła mnie samego, niezupełnie mogłem uwierzyć we wszystko to, co wydarzyło się przed chwilą. Przez dłuższy moment stałem, wpatrując się bezmyślnie przed siebie. Wlepiłem wzrok w łóżko i słomiany materac, w moje dwa płaszcze i ten trzeci, czerwony oraz w parę skórzanych butów stojących przy kominku. Potem przez wąską szczelinę okna gapiłem się na czarny kontur gór, które znałem całe swoje życie. Zapadający zmrok i ciemność przerwały otępienie.
A potem, zbiegłem jak wariat w dół po schodach, wybiegłem z domu i pognałem do wioski. Odnalazłem Nicolasa i powiedziałem mu, że wyjeżdżamy do Paryża! Zrobimy to. Nic już nas teraz nie mogło przed tym powstrzymać. Zastałem go z rodziną wpatrującego się w wielkie ognisko. Jak tylko mnie ujrzał, zarzucił mi ręce na szyję, a ja ująłem go w pasie i odciągnąłem na bok od tłumu w kierunku przeciwnego skraju łąki. Powietrze, jak zwykle wiosną, pachniało świeżością i zielenią. Nawet śpiewy wieśniaków nie brzmiały teraz tak upiornie. Zacząłem tańczyć wokół Nicolasa.
— Bierz skrzypce — wydyszałem. — Zagraj pieśń o wyjeździe do Paryża, szykujemy się. Wyjeżdżamy o poranku!
— A z czego będziemy się tam utrzymywać? — wyśpiewał Nicolas, udając jednocześnie, że gra na wyimaginowanych skrzypcach.