Выбрать главу

— Ale nie w ogień… — Odskoczyłem do tyłu, aż oparłem się płasko o ścianę. — …nie możesz wejść w ogień!

Strach stawał się nie do opanowania. Zaczęły przerażać mnie rzeczy, które widziałem, i odgłosy, które słyszałem. To było jak każde uczucie, które znałem do tej pory. Nie mogłem się temu oprzeć ani przeciwstawić. Na wpół pochlipywałem, na wpół krzyczałem.

— Ależ tak, mogę — zaśmiał się głośno. — Mogę! — Odrzucił głowę do tyłu i pozwolił, by jego śmiech przeszedł w skowyt.

— Ale od ciebie, gołowąsie — dodał, przystając przede mną z wyciągniętym palcem — chciałbym usłyszeć jeszcze jedną obietnicę. Posłuchaj, mój dzielny Wolfkiller. Choć rozłupie to moje serce na kawałki, wrzucę ciebie do ognia i postaram się o jakiegoś innego następcę. Odpowiedz!

Próbowałem coś powiedzieć, ale przytaknąłem tylko głową.

W połyskującym świetle widziałem, że moje ręce już stały się białe. Poczułem ukłucie w dolnej wardze, które niemal zmusiło mnie do wydania z siebie okrzyku bólu! Moje zęby zamieniły się już w prawdziwe kły! Czułem je wyraźnie i spoglądałem na nie w przerażeniu. On rzucił mi spojrzenie z boku, jakby mój strach sprawiał mu przyjemność.

— Posłuchaj. Kiedy już spalę się całkowicie, musisz rozrzucić popiół, który po mnie pozostanie. Słuchaj dobrze, mój mały. Rozrzuć popiół, albo wrócę tu i wolałbym teraz nie rozważać, jak będę wtedy wyglądał. Zważ tylko moje słowa. Jeśli tego zaniedbasz i pozwolisz, bym ponownie powrócił tutaj, jeszcze wstrętniejszym i odrażającym niż jestem teraz… Wytropię cię i spalę; będziesz wyglądać tak samo jak ja, cały w bliznach słyszysz?

Nadal nie potrafiłem zmusić siebie do wypowiedzenia choćby jednego słowa. To nie był strach. To było piekło. Czułem, jak moje zęby rosły, stawały się większe, a całe ciało przechodziło mrowienie.

Skinąłem przytakująco głową.

— Ach tak — uśmiechnął się, także pochylając głowę. Migoczące za nim płomienie lizały już sklepienie sali. — Proszę tylko o litość, abym mógł zupełnie odejść do piekła, jeśli jest jakieś piekło, albo w słodkie zapomnienie, na co z całą pewnością nie zasługuję. Jeśli jest Książę Ciemności, wierz, że zatrzymam na nim swój wzrok, by napluć mu prosto w twarz.

— Tak więc — podjął na nowo po chwili przerwy — rozkazuję ci rozrzucić to, co zostanie z ognia, a kiedy to uczynisz, przejdź tym niskim przejściem, które ci wskazałem, do mojego legowiska i pamiętaj, byś kloc kamienny wstawił z powrotem na swoje miejsce. W środku znajdziesz moją trumnę. W niej lub w czymś podobnym musisz zaszywać się podczas dnia, w przeciwnym razie słońce spali cię na żużel. Zapamiętaj moje słowa. Nic na tym świecie nie jest w stanie odebrać ci życia z wyjątkiem słońca czy ognia takiego jak ten, który widzisz przed sobą, i to dopiero wtedy, kiedy popiół po moich szczątkach zostanie rozrzucony.

Odwróciłem od niego twarz. Zacząłem płakać. Przed szlochem broniła mnie tylko dłoń, którą zatkałem sobie usta. On pociągnął mnie na skraj ognia, aż przystanęliśmy przy poluzowanym klocu. Raz jeszcze wskazał na niego palcem.

— Proszę, zostań ze mną — błagałem go. — Choć przez jedną noc, przez chwilę, błagam cię! — Natężenie mojego głosu przeraziło mnie ponownie. To nie był wcale mój głos. Objąłem go. Przycisnąłem. Jego zapadnięta twarz była dla mnie niewysłowienie piękna. Czarne oczy były pełne wyrazu.

Ogień zamigotał między jego włosami, a wtedy ponownie wydął usta w błazeńskim uśmiechu.

— Ach, mój żarłoczny synu — odrzekł. — Nie wystarczy ci nieśmiertelność i świat podany jak na talerzu? Żegnaj, mój mały. Zrób, jak ci mówiłem. Pamiętaj też o popiele! I o tej maleńkiej komnatce za kamiennym klocem. Tam jest wszystko, czego potrzebujesz, żeby żyć dostatnio.

Próbowałem go przytrzymać. A on śmiał się tylko prosto w moje uszy, ciesząc się ze zdziwieniem, jak bardzo byłem silny.

— Wspaniale, wspaniale — szeptał. — A teraz, żyj wiecznie, mój piękny Wolfkiller, obdarzony prezentami, które dla ciebie przeznaczyłem.

Odepchnął mnie od siebie. Potykając się odskoczyłem na bok. On tymczasem skoczył tak wysoko i tak daleko, w sam środek rozpalonych płomieni, że zdało mi się, iż nie skok to był, lecz lot.

Zobaczyłem, jak zapada się w ogniu. Płomienie natychmiast zajęły jego ubranie, a jego głowa stała się pochodnią. Potem, zupełnie nagle, oczy Magnusa rozszerzyły się, a usta stały się wielką, czarną pieczarą w jasności płomieni. Śmiech wstrząsnął pomieszczeniem z taką przenikliwą siłą, że musiałem zatkać uszy. Ciało Magnusa zdawało się skakać w górę i w dół. Podrygiwało w płomieniach. Nagle zdałem sobie sprawę, że mój krzyk zagłusza jego śmiech.

Kościste czarne dłonie i nogi unosiły się w płomieniach i opadały, bez końca. Wreszcie jakby zwiędły. Ogień zmienił kierunek, ryczał. W samym środku płomieni nie widziałem już nic.

Nadal jednak krzyczałem. Upadłem na kolana, zasłaniając rękoma oczy. Mimo zamkniętych powiek nadal jeszcze widziałem ogień, olbrzymią eksplozję iskier rozsypujących się po sali, aż wreszcie przytknąłem czoło do kamiennej ściany.

4

Zdało mi się, że całe lata leżałem na posadzce, przyglądając się płonącemu stosowi, aż zmienił się w spalone na węgiel szczapy.

Sala stopniowo ostygła. Mroźne powietrze przedostawało się przez otwarte okno. Nie potrafiłem powstrzymać się od płaczu. Mój szloch odbijał się w uszach i czułem, że dłużej tego nie zniosę. Nie był dla mnie bynajmniej pocieszeniem. W stanie, w jakim się teraz znajdowałem, odczuwałem w znacznie zwiększonym stopniu każdą emocję, nawet mękę, której doznawałem teraz.

Raz po raz próbowałem się modlić. Błagałem o wybaczenie, choć nie bardzo mogłem powiedzieć, z jakiego powodu. Modliłem się do Matki Błogosławionej, do świętych. Mamrotałem zdrowaśki, jedną po drugiej, aż przeszły w bezsensowną, monotonną psalmodię.

Moje łzy były krwawe i zostawiły ślad na dłoniach, gdy wycierałem twarz.

Potem położyłem się płasko na kamieniu, mamrocząc już nie modlitwy, ale nieme błagania, jakie czynimy wobec wszystkiego tego, co wszechpotężne, co święte, co może lub nie może istnieć z jakiegokolwiek imienia czy wszystkich imion. Nie zostawiaj mnie tutaj samego. Nie opuszczaj mnie. Jestem w miejscu czarownic. To jest to miejsce. Nie pozwól mi upaść jeszcze niżej niż upadłem dzisiejszej nocy. Nie pozwól, aby to się zdarzyło… Lestat, obudź się.

Słowa Magnusa wracały jednak do mnie nieprzerwanie, bez końca: „Odszukać piekło, jeśli jest piekło… Jeśli jest Książę Ciemności”. Wstałem wreszcie, unosząc się na dłoniach i podciągając kolana. Czułem się oszołomiony i szalony, czułem zawroty głowy. Spojrzałem na dogasający ogień i pomyślałem, że mógłbym jeszcze wzniecić go ponownie, gdybym sam rzucił się w jego środek. Ale nawet, gdy zmuszałem się do wyobrażenia sobie moich męczarni, wiedziałem, że nie mam najmniejszej intencji zrobienia tego. Dlaczego miałbym to zrobić? Cóż uczyniłem, aby zasłużyć sobie na los czarownic? Nie chciałem być w piekle, nawet przez chwilę. Z całą pewnością nie zamierzałem się tam udać tylko po to, aby napluć w twarz Księciu Ciemności, kimkolwiek mógłby on być! Przeciwnie — jeśli byłem teraz przeklęty, to niechże on sam przyjdzie po mnie! Niech powie mi, dlaczego miałbym cierpieć. Chciałbym bardzo to wiedzieć.

Co do zapomnienia, no cóż — z tym możemy jeszcze trochę poczekać. Jest jeszcze czas, aby przynajmniej to przemyśleć…