Z wolna opanowywało mnie jakieś nie znane mi dotąd, obce, uczucie spokoju. Sam byłem stworzeniem ciemności, pełnym goryczy i wzrastającej fascynacji. Nie byłem już człowiekiem, istotą ludzką. Gdy przykucnąłem nad dogasającym żarem, myśląc o tym, czułem, że zbiera się we mnie jakaś nadzwyczajna siła. Stopniowo przestałem szlochać jak uczniak. Zająłem się badaniem mojej białej skóry, ostrości obu diabelskich zębów i połyskujących w ciemności moich paznokci, jak gdyby zostały wcześniej polakierowane.
Wszystkie dotychczas znane mojemu ciału drobne bóle zniknęły. Ciepło, które utrzymywało się jeszcze po ogniu, było przyjemne, jak coś, co owiewa czy omiata moje ciało.
Czas mijał, stan, w którym się znajdowałem, trwał jednak dalej.
Każda zmiana w kierunku przepływu powietrza była jak pieszczota. A gdy z odległego miasta nadeszły przytłumione odgłosy dzwonów kościelnych, w zgodnym chórze wybijające godzinę, nie mierzyły już dla mnie upływu czasu zwykłych śmiertelników. Dla mnie były tylko czystą muzyką, na którą reagowałem ogłuszony, z ustami szeroko otwartymi, gapiąc się na przepływające chmury.
W piersiach jednak zacząłem odczuwać nie znany mi dotąd ból; towarzyszyło temu uczucie gorąca. Czułem, jak przesuwa się wzdłuż żył, ściąga się w głowie, zbiera się w jelitach i żołądku. Zmrużyłem oczy. Przechyliłem głowę na jedną stronę. Uświadomiłem sobie, że nie obawiam się tego bólu, a tylko odczuwam go, jak gdybym mu się przysłuchiwał. I wtedy zauważyłem przyczynę bólu. Odpadki i nieczystości mojego poprzedniego bytu opuszczały mnie teraz, utworzywszy niewielki strumień. Poczułem się całkowicie niezdolny do kontroli nad tym. Przyglądałem się nieczystościom, jak zabrudzały moje ubranie, nie wywołując jednak uczucia obrzydzenia. Podobnie szczury wkradające się do sali i zbliżające się bezgłośnie do tego brudu na swych obrzydliwych stopkach — nawet to nie budziło we mnie obrzydzenia.
Te rzeczy nie mogły mnie dotknąć, nawet gdy szczury podpełzły bliżej, aby pożreć rzeczywistość. W rzeczywistości nie mogłem sobie wyobrazić niczego, nawet oślizłego robactwa żyjącego w grobach, co mogłoby przyprawić mnie o wymioty z powodu swojej obrzydliwości. Niech spacerują i wiją się po moich dłoniach i twarzy; to nie ma teraz znaczenia.
Nie należałem już do tej części świata, która kurczyła się ze strachu czy obrzydzenia przed takimi rzeczami. Z uśmiechem zdałem sobie sprawę, że sam jestem teraz mrocznym stworzeniem, wywołującym podobne odczucia. Powoli i z wielką przyjemnością roześmiałem się.
A jednak żal niezupełnie mnie opuścił. Nie mógł mnie tak łatwo opuścić, jak ociągająca się myśl. W myśli tej zawarta była niezaprzeczalna prawda: Jestem martwy. Jestem wampirem. Inni będą umierać, abym ja żył. Będę pił ich krew po to, abym sam mógł żyć. I nigdy, nigdy już nie ujrzę Nicolasa, ani matki, ani nikogo z tych, których znałem i kochałem, nikogo z mojej śmiertelnej rodziny. Będę pił krew. I żyć będę wiecznie. Tym oto właśnie będę. A to, co się stanie, będzie tylko początkiem. Dopiero się narodziło! A trud, który doprowadził do tego, był jednocześnie zachwytem, jakiego nigdy w swoim życiu nie zaznałem.
Stanąłem na wyprostowanych nogach. Poczułem się lekki i silny, i dziwnie odrętwiały. Podszedłem do wygasłego ogniska i przeszedłem po zgliszczach. Nie pozostały żadne kości. Stało się tak, jakby szatan po prostu zdematerializował się. To, co mogłem z popiołu zebrać do rąk, zabrałem do okna. Gdy wiatr wywiał je z dłoni, wyszeptałem słowa pożegnania dla Magnusa, zastanawiając się, czy jeszcze może je słyszeć. Wreszcie na miejscu ognia pozostały jedynie duże zwęglone kłody i sadza, którą starłem rękoma i rozdmuchałem w ciemności. Nadeszła pora, by zbadać pokój wewnętrzny.
5
Kamienny kloc w ścianie przesunął się bez trudności, tak jak poprzednio. Od strony wewnętrznej zaopatrzony był w hak, który umożliwiał zasunięcie kloca za sobą. Aby jednak wcisnąć się w mroczne i wąskie przejście, musiałem położyć się na brzuchu. Kiedy opadłem na kolana i zajrzałem do środka, nie zobaczyłem w środku żadnego widocznego światła. Nie podobało mi się to. Wiedziałem, że gdybym był człowiekiem śmiertelnym, nic nie zmusiłoby mnie do wsunięcia się w wąską, mroczną czeluść.
Stary wampir jednak dostatecznie jasno powiedział mi, że słońce może mnie zniszczyć w taki sam sposób jak ogień. Musiałem po prostu dostać się do trumny. Poczułem, że strach znowu znajduje przystęp do mnie. Położyłem się płasko na posadzce i wczołgałem jak jaszczurka w przejście. Tak jak się obawiałem, nie było mowy o uniesieniu głowy. Brakowało też miejsca, by obrócić się i zaciągnąć kamień. Musiałem wcisnąć stopę w hak, podciągnąć się do przodu i pociągnąć kamień za sobą.
Zupełna ciemność. Miejsca tyle, że starczyło jedynie na uniesienie się na łokciach. Wciągnąłem głęboko powietrze. Poczułem przypływ opanowującego mnie strachu. Myśl o tym, że nie mogę nawet unieść głowy, przyprawiała mnie o szaleństwo. Leżałem bez ruchu, skamląc. Po coś jednak wszedłem w to wąskie przejście. Muszę dostać się do trumny.
Powtarzając to sobie, aby skończyć już to skamlenie, podjąłem dalsze czołganie, coraz szybciej. Kolana ocierały się o kamienną powierzchnię. Rękoma szukałem występów kamiennych i pęknięć, aby pomagać sobie podciąganiem się. Kark bolał mnie niemiłosiernie, gdyż bez przerwy musiałem go utrzymywać w niewygodnej dla niego pozycji, starając się nie unosić głowy.
Nagle wyczułem ręką przed sobą masywną bryłę kamienną. Popchnąłem z całej siły i poczułem, że usuwa się, a blade światło zaczyna sączyć się przez szczelinę.
Wygramoliłem się z korytarzyka i stanąłem na nogach. Znalazłem się w maleńkim pokoiku.
Sufit był niski, wygięty. Wysokie okno było wąskie i, podobnie jak wszystkie okna w wieży, zaopatrzone w żelazne kraty. Wspaniale ciemnofioletowe światło nocy dostawało się do salki, oświetlając wielki kominek, wycięty w kamiennej ścianie, z gotowym do zapalenia drewnem, a obok niego, tuż pod oknem, starożytny kamienny sarkofag.
Moja czerwona, aksamitna, podbita futrem peleryna leżała przerzucona przez sarkofag, a na surowej, drewnianej ławie zauważyłem wspaniałe ubranie, wykonane z czerwonego aksamitu wyszywanego złotem, przyozdobione włoską koronką, a także czerwone jedwabne spodnie, białe jedwabne pończochy i czerwone pantofle na wysokich obcasach.
Przygładziłem włosy i odgarnąłem je z twarzy. Wytarłem cienką warstwę potu znad górnej wargi i czoła. Znów pot był krwisty, a gdy ujrzałem go na dłoniach, poczułem nagle dziwne podniecenie.
Kimże jestem i cóż to jest przede mną? Przez dłuższą chwilę spoglądałem na krew, a następnie zlizałem ją z palców. Wspaniałe uczucie rozkoszy przeszyło moje ciało. To była chwila zaledwie, nim mogłem zebrać się ponownie w sobie i podejść do kominka.
Uniosłem dwa patyki, z tych przygotowanych do podpałki, tak jak wcześniej robił to Magnus, potarłem je bardzo silnie i szybko. Płomień pojawił się na nich prawie natychmiast. Nie było w tym żadnej magii, po prostu zręczność. Gdy tylko rozpalony w kominku ogień rozgrzał mnie, zdjąłem zabrudzone ubranie, a koszulą wytarłem z siebie ostatnie ślady mojej ludzkiej nieczystości, po czym wszystko to wrzuciłem do ognia, uprzednio założywszy na siebie nowe ubranie.
Czerwień, oślepiająca czerwień ubrania. Nawet Nicolas nie miał takich szat jak te. Były chyba robione na dwór wersalski, wyszywane niezliczoną ilością pereł i maleńkich rubinów. Koronka koszuli była walansjenką, którą znałem z sukni ślubnej matki. Założyłem na ramiona pelerynę z wilków. Choć chłód opuścił już moje kończyny, czułem się jak stworzenie wykute w lodzie. Mój uśmiech był jak zamrożony i połyskujący jak lód, dziwnie zwolniony, gdy pozwoliłem sobie dotykać i oglądać moje nowe ubranie.