Ich oczy rozszerzyły się, gdy spojrzeli na mnie, a potem dwudziestowieczne wnętrze pokoju zatrzęsło się od ich śmiechu i rozbawienia.
Byłem cierpliwy. Bo w końcu dlaczego nie? Wiedziałem, że jestem demonem, który potrafiłby naśladować każdy ludzki głos czy ruch. Jak mogłem oczekiwać, że oni to zrozumieją? Podszedłem do elektrycznego pianina i zacząłem grać i śpiewać. Początkowo naśladowałem styl piosenek rockowych, później przerzuciłem się na stare melodie i słowa, które pamiętałem — francuskie piosenki głęboko utkwiły w mojej głowie, nigdy ich nie zapomniałem. Poddałem je brutalnemu rytmowi, widząc przed oczyma obraz sprzed wieków — maleńki, zatłoczony paryski teatrzyk. Wybuchły we mnie niekontrolowane uczucia. Zagroziło to mojej równowadze. To niebezpieczne, że tak prędko się odezwały. A jednak śpiewałem dalej, uderzając w gładkie klawisze elektrycznego instrumentu. W mojej duszy coś otworzyło się. To nic, że jestem teraz wśród tych niedojrzałych młokosów, którzy i tak mnie nie zrozumieją.
To, co grałem, wystarczyło jednak, żeby byli zachwyceni, że ulegli czarowi strasznej i pełnej grozy chaotycznej muzyki, którą słyszeli. Wrzeszczeli z radości, jakby dostrzegli lepszą dla siebie przyszłość, a także siłę i impet, których przedtem im brakowało. Podłączyli natychmiast instrumenty i zaczęliśmy grać razem. Rozpoczął się „dżem”, jak oni to nazywali. Maleńkie studio wypełnione było zapachem ich krwi i naszymi gromkimi głosami.
Właśnie wtedy zdarzyło się coś, czego raczej w najdziwaczniejszych marzeniach nie mogłem przewidzieć, coś, co było równie niesamowite i nadzwyczajne, jak moje ujawnienie się tym śmiertelnym istotom. W rzeczy samej, było to tak przytłaczające i porywające, że mogło mnie na powrót wyrwać z ich świata i zmusić do powrotu pod ziemię. Nie mam na myśli tego, że mógłbym znowu zapaść w głęboki sen. Chociaż najprawdopodobniej wycofałbym się z przygody z zespołem „Nocny Spacer Szatana” i ogłuszony błąkałbym się jeszcze przez parę lat, próbując zebrać się do kupy.
Alex, gładki i delikatny perkusista zespołu, i jego brat, wyższy od niego blondyn imieniem Larry — rozpoznali moje imię, gdy powiedziałem im, że jestem Lestatem. Nie tylko je rozpoznali, ale natychmiast powiązali z wiedzą o mnie i z informacjami, które przeczytali w książce. Prawdę mówiąc, uznali za świetny pomysł to moje udawanie, jak sądzili, nie byle jakiego wampira czy księcia Drakuli. Wszyscy mieli już dość księcia Drakuli. Wampir Lestat — to było coś. Wszyscy uznali zgodnie, że udawanie wampira Lestata było dobrym chwytem.
— Udawanie? — zapytałem.
Roześmiali się na widok mojego zdziwienia i z powodu mojego francuskiego akcentu.
Patrzyłem na nich bez ruchu przez dobrą chwilę, próbując odczytać ich myśli. Oczywiście, wcale nie oczekiwałem, by uwierzyli, że rzeczywiście jestem prawdziwym wampirem. Ale czytać o fikcyjnym wampirze, który nosił to sam rzadkie imię?… Nic nie rozumiałem.
Traciłem pewność siebie, gdy tak się dzieje, opuszczają mnie jednocześnie siły. Pokoik zdawał się jeszcze zmniejszać w moich oczach. Było coś odrażającego i groźnego w instrumentach wypełniających pokój, w kablach rozrzuconych na podłodze…
— Pokażcie mi tę książkę — powiedziałem.
Przynieśli ją z sąsiedniego pokoju. Rozlatującą się już powieść, której kartki miały lada chwila rozsypać się. Była już bez oprawy, z oderwaną stroną tytułową, całość sklejono taśmą. Na widok pierwszej strony poczułem niesamowity chłód na plecach. Wywiad z wampirem. W środku coś o jakimś śmiertelnym chłopaku, dziennikarzu i jego nieziemskim interlokutorze.
Za ich zgodą zabrałem książkę do przyległego pokoju, położyłem się na stojącym tam łóżku i zacząłem czytać. Kiedy już doczytałem do połowy, wziąłem książkę pod pachę i wyszedłem na zewnątrz. Stałem nieruchomo pod lampą uliczną, w jej świetle dokończyłem czytanie. Potem ostrożnie wsadziłem ją do kieszeni kurtki.
Przez siedem kolejnych nocy nie powróciłem do zespołu. Większość z tego czasu włóczyłem się, przebijając się wściekle poprzez noc na moim Harleyu ze słuchawkami walkmana w uszach. Goldbergowskie wariacje Bacha nastawione na pełną głośność. Zapytywałem siebie: „Lestat, co ty właściwie chcesz teraz zrobić?”
Resztę czasu poświęciłem zagłębianiu się w nowy dla mnie temat muzyki rockowej, czytając wszystko, co padło mi w ręce.
Przeczytałem opasłe popularne opracowania historii rocka, leksykony i kalendaria znanych gwiazd. Przesłuchałem setki albumów i w ciszy przeglądałem taśmy video z koncertów rockowych. A gdy noc stawała się pusta i nieruchoma, słyszałem głosy z Wywiadu z wampirem, jak gdyby dochodziły do mnie zza grobu. Wielokrotnie jeszcze przeczytałem tę książkę, aż wreszcie w ataku wściekłości pomieszanej z pogardą podarłem ją na strzępy.
Wreszcie — zdecydowałem się.
Spotkałem się z moją młodą prawniczkę Christine. Byliśmy w jej biurze na szczycie olbrzymiego biurowca. Lampy były zagaszone i tylko światła leżącego pod nami centrum miasta dawały niewielkie oświetlenie pokojowi, w którym się znajdowaliśmy. Wyglądała ślicznie na tle szklanej ściany i migocących za nią świateł miasta.
— To już za mało, by ten mój mały zespół rockowy był zaledwie znany — mówiłem jej. — Musimy stworzyć taką legendę o nim, żeby moje imię i mój głos trafiły do najodleglejszych stron świata.
Spokojnie, inteligentnie, jak to prawnicy mają w zwyczaju, próbowała mnie odwieść od tego zamiaru, argumentując, że nie mogę finansowo ryzykować. Jednak w miarę jak przekonywałem ją z moją maniakalną pewnością siebie, czułem, że zdobywałem ją powoli, że jej poczucie zdrowego rozsądku zaczynało się rozmywać.
— Musisz przyciągnąć najlepszych francuskich reżyserów filmów rockowych na video — powiedziałem. — Musisz przywieźć ich tu z Nowego Jorku i Los Angeles. Będą na to pieniądze. Tu z pewnością można będzie znaleźć odpowiednie studia nagrań i ludzi, którzy zajmą się produkcją. I pamiętaj, wybieraj tylko najlepszych. Nie zwracaj uwagi na koszty. Pieniądze należy tak rozdysponować, aby całą tę pracę wykonać po cichu aż do momentu ujawnienia jej w chwili, gdy wydamy nowy album, a w kinach ukaże się nasz nowy film. Jednocześnie chcę opublikować książkę o zespole, którą sam napiszę.
Doprowadziłem wreszcie do tego, że i jej głowa pełna była marzeń o bogactwie i potędze. Dłonie młodej damy z olbrzymią prędkością przesuwały się po kartce notesu, gdy zapisywała moje uwagi.
O czym marzyłem, wypowiadając te słowa? O nie mającej precedensu rebelii, wielkim i straszliwym wyzwaniu, które rzucę mojemu gatunkowi na całym świecie.
Powiedziałem też Christine, że do nakręcenia filmów musi znaleźć reżyserów, którzy będą w stanie zrealizować moje wizje. Filmy mają być ułożone w pewną nierozerwalną całość. Będą opowiadać tę samą historię, która znajdzie się w projektowanej książce. A co do piosenek — wiele z nich już napisałem. Miała zdobyć najlepsze instrumenty — syntezatory, najdoskonalszy system wzmacniający, gitary elektryczne, skrzypce. O szczegółach mieliśmy porozmawiać później. Projekty kostiumów wampirów, sposób prezentacji w TV, kierowanie naszym pierwszym publicznym występem w San Francisco — wszystko to omówimy w stosownym czasie. Teraz ważne jest, by rozpocząć od telefonów do właściwych osób, by zebrać potrzebne do rozpoczęcia pracy informacje.
Nie wróciłem do zespołu, zanim nie podpisałem pierwszych umów. Terminy zostały ustalone, studia wynajęte, podpisane umowy wymienione.