— Popatrz, popatrz — mruknęła.
Srebrna zajrzała do środka i pogrzebała wśród zamrożonych opakowań.
— Nic specjalnego — stwierdziła. — Mięso, ryby, ptactwo, liście, bulwy — ludzkie pożywienie.
Kin wskazała na delikatnie szumiącą autokuchnię.
— Czy słyszałaś, żeby się kiedyś zepsuła? — spytała.
— Fakt, nie psują się — odparła Shandi. — Gdyby tak było, wy, ludzie, nigdy nie wypuścilibyście nas w przestrzeń.
— Po co marnować powierzchnię i masę na to żelastwo? Och, zapomniałam. On jest stary.
— Stary?
— Na tyle stary, by nie ufać maszynom produkującym jedzenie. To tutaj musiało kosztować fortunę.
— Wyjaśnij mi znaczenie słowa „stary” — nalegała Srebrna. Gdy Kin opowiedziała o sondach Terminusa, olbrzymka popatrzyła na nią zdziwionym wzrokiem.
— Wy, ludzie, jesteście zwariowani na punkcie kosmosu — stwierdziła.
Odwróciły się, gdy do pomieszczenia wszedł Marco. Trząsł się z wściekłości.
— Co to za statek? — wrzasnął. — Tu jest tyle broni, że można rozwalić całą planetę!
— Również broń małego kalibru — mruknęła Kin i zaczęła szybko myśleć.
Marco spojrzał na nią.
— Właśnie. Jak się tego domyśliłaś?
— Nie musiałam. Wystarczająco dużo widziałam. Srebrna, czy kiedy tu dotarłaś, była jakaś wiadomość od Jalo?
— Kung na promie powiedział, że mam czekać. Dlaczego pytasz?
Kin potrząsnęła szybko głową.
— Marco, gdzieś tu muszą być skafandry próżniowe. Jeśli je założymy, czy mógłbyś wypompować ze statku powietrze?
— Tutaj? Nastąpiłaby implozja. Można to zrobić wyżej…
— A to jest automatyczny Clip. Jeśli skoczycie na mnie wszyscy, pewnie nie trafię całej trójki, ale ktoś dostanie pierwszy.
Jalo stał w drzwiach, nonszalancko trzymając pistolet. Kin przypomniała sobie, co może zrobić strumień igieł Clipa, i postanowiła nie ruszać się. Spojrzała na Srebrną.
Ta też nie patrzyła na Jalo, ale na Marco.
Kung stanął w dziwnej pozycji, rozczapierzając ramiona jak rewolwerowiec. Zaczął łagodnie syczeć.
— Powiedz temu, że jeśli zaatakuje, będę strzelał — wysylabizował Jalo. — Szybciej!
— Wiesz doskonale, że on cię rozumie — odparła Kin zimnym głosem. Jednocześnie usłyszała Shandyjkę szepczącą w jej ojczystym języku — Za chwilę będzie tu cholernie gorąco, Kin. Kto grozi Kungowi, nie żyje długo.
— Z prawnego punktu widzenia Marco jest człowiekiem — wycedziła Kin językiem uniwersalnym.
— Tak, to mnie zmyliło — warknął Jalo. — Powinienem się domyślić. Kiedy na Prawdziwej Ziemi kazałem komputerowi wybrać troje odpowiadających mi ludzi, polecił was. Ta cholerna kupa złomu nie raczyła mnie jednak poinformować, że dwoje z nich to BEM-y.
Jedynie Srebrna, studiująca historię, zrozumiała termin. Warknęła.
— Ale chyba wspomniał o planetach, z których pochodzą — wtrąciła Kin.
— Ta wielka żaba urodziła się na Ziemi, a niedźwiedzica na statku orbitującym dookoła Shand. Czy w tych parszywych czasach już nikt nie pamięta, co to jest rasa? Człowiek „z prawnego punktu widzenia”! Boże! Nie ruszać się!
— Zastanawiałam się, gdzie zniknąłeś — powiedziała Kin. — Powinnam bardziej uważać na falujące fragmenty powietrza, złodzieju.
Uśmiechnął się krzywo.
— Wstrętne słowo. Ale prawdziwe. Kompania też ukradła technikę maszyn warstwowych i Liny.
— Nieprawda. Ona nimi zarządza dla dobra wszystkich.
— W porządku. A zatem zyski z naszej podróży będą dla dobra mojego. Coś mi się należy. Znałem LeVine’a i resztę, trenowaliśmy razem. Teraz odbiorę zapłatę. Całą pulę.
Nagle, zza zakrętu korytarza wyłonił się mały, czarny kształt. Kin uprzytomniła sobie, że Marco, tak bardzo pragnący uchodzić za człowieka, próbował tresować kruka. Właśnie nadszedł czas karmienia.
— Muszę mieć pomocników.
— Masz samonapełniający się portfel — zauważyła Kin. — Jak dla mnie, to cała pula.
— Bynajmniej. Z tym, co jest tam, gdzie lecimy, będziemy mogli założyć własną Kompanię — sięgnął do bocznej kieszeni i wyciągnął dyskietkę nawigacyjną. — Mam to tutaj.
— Wolałabym roszmawiać besz groszenia nam pistoletem — jęknęła wreszcie Srebrna. — To nie jeszt upszejme.
Wtedy kruk usiadł na ramieniu Jalo i wrzasnął mu prosto do ucha…
…strumień igieł z Clipa wystrzelił w sufit…
…Marco skoczył tak szybko, że nikt nawet nie zauważył, kiedy znalazł się obok upadającej postaci, trzymając w jednej ręce Clipa, zaś trzy pozostałe unosząc do ciosu, który mógłby zmiażdżyć czaszkę…
…zamrugał oczami, jakby budził się ze snu.
Przyjrzał się Jalo i pochylił nad nim.
— Nie żyje — odezwał się bezradnym głosem. — Nawet go nie uderzyłem.
Kin uklękła obok.
— Był martwy, zanim go dopadłeś.
Zauważyła, jak po krzyku ptaka twarz Jalo zbielała niczym wapno. Gdy doskoczył Marco, tamten już osuwał się na podłogę.
Ponieważ śmierć dopiero co nastąpiła, umieścili ciało w medycznym sarkofagu. Zamrugały czerwone kontrolki po bokach. Zniszczone komórki, poszarpane organy, uszkodzony mózg. Po powrocie na ludzki świat wskrzeszenie potrwa około sześciu miesięcy.
— Choroba serca? — spytała Srebrna.
— Poważna — odparła Kin. — Miał dużo szczęścia.
Zapadła cisza. Shandyjka patrzyła na nią w zdumieniu.
— To nic skomplikowanego — wyjaśniła Kin. — Da się naprawić. Gdyby dostał go Marco, nie byłoby czego zbierać. On mu groził.
Srebrna skinęła głową.
— Kungowie to szaleńcy. Ale ten zachowuje się też jak człowiek. — Zauważ, w jaki sposób wchodzi do pomieszczeń. Jakby stale z kimś walczył. Oni nie znają pojęcia strachu.
— Pięknie — westchnęła Shandyjka. — Pół-Kung, pół-człowiek. No cóż, ja znam to pojęcie. I właśnie teraz się boję.
— Tak. Mogę to zrozumieć…
(kilka sekund zawrotów głowy, nieskończona rozpacz)
Pierwszą rzeczą, jaką Kin zauważyła, kiedy odzyskała wzrok, był widok za oknem w kabinie. Statek wydawał się być otoczony mgłą czy też górami lodowymi. Z trudem uświadomiła sobie dźwięk alarmu, który nagle ucichł.
Dostrzegła natomiast zamazane gwiazdy i zdała sobie sprawę, że wisi w powietrzu. Grawitacja znikła. Srebrna była jeszcze nieprzytomna i dryfowała pod czymś, co kiedyś stanowiło sufit.
Zaraz. Statek pływał po falach jeziora, a teraz unosi się w przestrzeni. Na zewnątrz pozostało zamarznięte powietrze i spory kawał zlodowaciałego jeziora. A zatem, skoro kilka tysięcy metrów sześciennych powietrza i wody zostało nagle wciągnięte w skok przez pole statku, na Kung musiała rozpętać się niezła burza…
W stanie nieważkości jej umysł funkcjonował dość topornie. Odpychając się od ścian, popłynęła do sterówki. Marco wisiał nad pulpitem niczym pająk. Wrzasnęła mu prosto do ucha.
Chwycił ją wpół i odwrócił twarzą do wielkiego ekranu po drugiej stronie kabiny.
Wpatrzyła się weń z otwartymi ustami.
Po jakimś czasie przyprowadziła Srebrną, która leczyła właśnie niewielką ranę na głowie, klnąc przy tym w kilkunastu językach.
Puścili film od początku.