— Wątpię, czy tutejsi potrafią nam pomóc — stwierdziła Srebrna. — Nie wykryliśmy ani źródeł energii, ani śladów jej przesyłania. Nikt nie zauważył naszego lądowania. Są też inne podstawy do podejrzeń, że żyją w barbarzyństwie.
— Inne? — spytała Kin.
Shandyjka mruknęła.
— Zbliża się łódź — oznajmiła. — Podejrzewam, że nie jest to luksusowa zabawka jakiejś cywilizowanej rasy.
Spojrzawszy na nią, pognali w górę zbocza. Marco dobiegł pierwszy wielkimi susami i wyjrzał na morze.
— Gdzie?
Kin dojrzała małą kropkę na granicy widoczności.
— Ma dwanaście wioseł po każdej stronie — powiedziała Srebrna, mrużąc oczy. — Jest też maszt i zwinięty żagiel. Śmierdzi. To załoga. Obecnym kursem dopłyną kilometr na północ.
— Do wodospadu? — spytała Kin.
— Mieszkańcy dysku na pewno opanowali sztukę radzenia sobie z nim — stwierdził Marco. — Prąd nie wygląda na silny. Efekt grobli.
Kin pomyślała o człowieku na roztrzaskanej łodzi.
— Wiedzą, że dopływają do krańca, ale nie mają pojęcia, czym on jest — powiedziała.
Srebrna skinęła głową.
— Śmierdzą, bo się boją — dodała. — Zmieniają kurs na wyspę. Z tyłu stoi jeden człowiek i patrzy na wodospad.
Marco aż podskoczył.
— Musimy się przygotować — wysyczał. — Chodźcie za mną.
— Strącając kamienie pomknął w kierunku drzew, wśród których spędzili noc.
Kin popatrzyła na Shandyjkę, zastygłą niczym posąg, i na łódź. Teraz już sama mogła dostrzec postacie. Woda wyrzucana wiosłami lśniła w słońcu. Wydawało się jej nawet, że słyszy okrzyki.
— Chyba im się nie uda — powiedziała cicho.
— Rzeczywiście. Spycha ich prąd, widzisz?
— To może być test. To znaczy, zaraz po naszym przybyciu i w ogóle.
Srebrna zrobiła wdech.
— Mój nos twierdzi coś innego.
Spojrzały po sobie. Kin naturalnie nie zamierzała spierać się z 350 milionami komórek węchowych. Wyraźnie już widziała ludzi na pokładzie. Jeden z nich, niski i brodaty, uwijał się pomiędzy pochylonymi wioślarzami, poganiając ich. Jednak kadłub w najlepszym razie stał w miejscu.
— No cóż — westchnęła Srebrna.
Kin spojrzała na słońce.
— Pamiętasz tę linę, na której ciągnęliśmy zapasowy kombinezon? — spytała. — Jaką ma długość?
— Sto pięćdziesiąt metrów. Utrzyma całą planetę.
— Oczywiście, może popełniamy wielki błąd — rzuciła Kin, zbiegając w dół. Shandyjka poczłapała za nią.
— Mój żołądek mówi coś innego — oznajmiła. Kin uśmiechnęła się. Mieszkańcy Shand mieli inne pojęcie o umiejscowieniu uczuć.
Poszybowała na pasie grawitacyjnym wyjętym z kombinezonu, ciągnąc za sobą luźną pętlę kabla.
— Uważam to za absolutną głupotę — zabrzmiał głos Marco w słuchawce.
— Może — odparła. — Tylko pamiętaj, że to ja widziałam tego rozbitka.
Nastała cisza. Jednym uchem słyszała tylko świst wiatru, zaś drugim — szum tła w słuchawce. Wreszcie rozległ się głos Kunga.
— Skieruj na nich kamerę pasa.
Wiosłujący spostrzegli ją. Większość zastygła z przerażenia.
Łódź miała może dwadzieścia pięć metrów długości i kształtem przypominała strąk. Srebrna była zbyt surowa w swej ocenie. Ktokolwiek ją zbudował, miał niezłe pojęcie o hydrodynamice. Pośrodku sterczał maszt ze zrolowanym płótnem, zaś wolną przestrzeń pomiędzy ławami wypełniały stągwie i tobołki.
Kin zanurkowała w stronę rudowłosego na przodzie. Przemknąwszy tuż ponad falami wyhamowała na wysokości jego zdumionej twarzy. Zarzuciła pętlę wokół dziobowej „ozdoby i wrzasnęła do Srebrnej. Lina wyprężyła się, ochlapując ją wodą.
— Każ im wiosłować — zawołała, rozpaczliwie machając rękami. — Do wyspy — wskazała dramatycznym gestem.
Rudzielec popatrzył na nią, na kawałek lądu, na łódź i kilwater powstały za jej rufą, kiedy Srebrna zaczęła ciągnąć. Wreszcie przebiegł przez całą długość pokładu, krzycząc do zdezorientowanych mężczyzn. Jeden z nich wstał i zaczął coś perorować. Rudowłosy podniósł belkę, zdzielił go i usiadł na jego miejscu.
Kin wzleciała ku niebu, popatrując na stateczek zostawiający za sobą taki ślad, jakby był ślizgaczem. Wyrównała lot i poszybowała w kierunku wyspy.
Zalesiony brzeg przemknął daleko w dole. Zaczęła obserwować zamglone, błękitne niebo ponad wodospadem.
Wreszcie dostrzegła. Ku zewnętrznej stronie dysku sunął mały biały punkt. Opadła. Pole wokół pasa przybrało nowy, ochronny kształt, wydając tępy odgłos.
Silniczek Srebrnej wył na pełnych obrotach. Pasy mogły unosić swoich pasażerów przy dziesięciu g, zaś Shandyjka ważyła z ćwierć tony. Masa na końcu kabla też była spora.
Kin pomachała jej i zawróciła. Usłyszała głos Srebrnej.
— Lina trochę się zacinała.
Spojrzała pod nogi. Przez wyspę przebiegała ścieżka powalonych drzewek. Pień, którego użyły jako kotwicy, nie był wystarczająco mocny. Teraz lina oplotła się wokół skały.
— Wszystko w porządku — odparła. — Tylko znosi ich prąd i kabel wyrwał trochę drzew.
Łódź, zwrócona burtą ku wodospadowi, pruła przez coraz bardziej spienione wody.
— Świetnie, Srebrna — zawołała. — Znakomicie. — Marco chciał chyba poznać tutejszych mieszkańców i zaraz będzie miał okazję. Powoli. Równo. Już! Stop!
Łódź poszorowała dnem po plaży i wpadła pomiędzy drzewa. Zastukały wiosła, kilku ludzi wypadło za burtę.
— Wylądowaliśmy! — oznajmiła Kin i opadła ku zagajnikowi.
— Jeśli mają choć trochę wyobraźni, powinni ucałować tę ziemię — stwierdziła Srebrna.
— Słusznie. Miejmy nadzieję, że Marco też ma dość rozsądku, by im się nie pokazywać.
Usłyszała trzask w słuchawce.
— Słyszałem. Wolę nie wtrącać się w całe to przedstawienie.
Zanurkowała. Ktoś jej opowiadał, że pomimo bzdur, jakie wypisują twórcy science fiction, podpatrując obcą kulturę nie można opanować jej języka.
Zawsze dochodziło do spotkania twarzą w twarz, pokazywania palcem i rysowania kółek na piasku.
Kółek na piasku?
No, ale pokazywania palcem na pewno.
Dużo później znalazła Srebrną i Marco nieco wyżej, na ich polanie. Shandyjka siedziała obok autokuchni, czerpiąc z misy pełne garście szaroczerwonego goo. Kung leżał rozciągnięty na ziemi i przez liście obserwował ludzi na plaży.
Rozpalili ogień i coś gotowali.
Skinąwszy na Kin, Srebrna wystukała coś na przyciskach kuchni.
— Już jadłam — mruknęła Kin. — Jakiś kawałek mięsa i suszoną rybę. Nie widzieliście?
— Właśnie programowałam środek na przeczyszczenie.
Marco odwrócił się:
— Zjadłaś coś bez elementarnej, rutynowej analizy? Chcesz umrzeć tak szybko?
— Potrzebujemy ich zaufania — westchnęła Kin, podając Srebrnej kawałek ryby. — Wezmę tę twoją cholerną miksturę, ale potrzymaj to przed nosem kuchni. Wiecie przecież, że jej potrawy smakują tak, jakby ktoś je już jadł. Skoro już tu jesteśmy, dlaczego nie spróbować miejscowych potraw?
Wzięła miseczkę różowego płynu i odeszła na bok. Zwymiotowała szybko i głośno. Shandyjka zaprogramowała kubek kawy. Po chwili z maszyny wysunął się skrawek zielonego papieru. Srebrna oderwała go i zaczęła czytać.
— Duża ilość protein i witamin. Trochę węglowodorów powstałych na skutek wysuszenia, które na dłuższą metę mogą być rakotwórcze, ale nie sądzę, by stanowiły jakieś większe zagrożenie dla zdrowia.