Przybysze przyglądali mu się ostrożnie lecz tym razem nikt nie uciekł. Jeden z nich natomiast podszedł do Leiva, coś warknął i wyciągnął krótki miecz. Powstało krótkie zamieszanie, Marco wyprężył się do skoku, lecz po chwili tamten leżał już na piasku z mieczem odrzuconym na trzy metry, zaś Leiv stał mu na ręku i porządnie kopnął raz i drugi. Powalony wrzasnął.
— A teraz spuścimy łódź na wodę — oznajmiła stanowczo Kin.
Srebrna poczłapała do łodzi i naparła na nią ramieniem. Po chwili łódź sunęła już po piasku i w końcu zakołysała się na fali.
Kin delikatnie ujęła Leiva za ramię i poprowadziła w jej stronę. Po pięciu minutach cała załoga była już na pokładzie, autokuchnia szumiała przy maszcie, zaś wszystkie pary oczu wpatrzone były w Srebrną, ciągnącą łódź na głębinę.
Tam gdzie morze rozdzielało się na dwoje, by opłynąć wyspę, woda stała niemal w miejscu. Zanim zdołał porwać ich prąd, mknęli już przed siebie.
Monotonię podróży urozmaiciły dwa wypadki. Najpierw Leiv nerwowym gestem wręczył Marco róg z jakąś słodkawą substancją.
Ten powąchał ją podejrzliwie, po czym wlał trochę do autokuchni.
— To chyba jakiś napój z glukozą — stwierdził. — Co o tym myślisz, Kin?
— A co na to kuchnia?
— Dała zielone światło. Może to coś na wzmocnienie?
Wypił połowę zawartości rogu i oblizał wargi. Po chwili roześmiał się niewyraźnie i wlał w siebie resztę.
Później zaprogramował autokuchnię na skopiowanie mikstury i kiedy mężczyźni nadziwili się wreszcie plastikowym kubkom, poszły one w ruch tak szybko, że maszyna ledwie nadążała z ponownym ich napełnianiem. Powoli śpiew żeglarzy zaczął się jakoś załamywać, za to co raz częściej słychać było trzask zderzających się wioseł, gdy któryś mylił rytm. W końcu Kin, na błagalne spojrzenia Leiva, wyłączyła kuchnię.
Potem swoich sił w wiosłowaniu spróbowała Srebrna. Siedząc na środku, pracując dwoma wiosłami naraz, nadążała za innymi bez trudu. Jeden po drugim Wikingowie odrywali się od swoich, by popatrzeć. Łódź jednak nie zwalniała.
Marco odnalazł Kin siedzącą w kryjówce zrobionej ze skór za masztem. Popijała martini i rozmyślała.
— Muszę pogadać z tobą na osobności — powiedział.
— W porządku — odparła, klepnąwszy dywanik obok. — Jak twoja głowa?
— Lepiej. Najwyraźniej ten napój zawiera niebezpieczne składniki. Chyba nie będę go pił przez… jakąś godzinkę. — Pogmerał w uwiązanej do pasa sakiewce i wyjął plastikowy zwitek. Była to fotografia płaskiego świata.
— Kazałem komputerowi zrobić to, zanim opuściliśmy statek.
— Dlaczego nie pokazałeś mi tego wcześniej?
— Nie chciałem was zachęcać do jakichś ryzykownych wypadów. Jednak teraz, skoro już tu jesteśmy, popatrz. Czego brakuje na tym zdjęciu?
Kin wzięła kartkę.
— Wielu rzeczy, wiesz przecież. Nie ma Valhalli. To dlatego Leiv napotkał jedynie wodospad. Nie ma Brazylii. Ocean Spokojny jest mały. I spójrz tam, z tyłu Azji…
— A są jakieś dodatki?
Kin przyjrzała się.
— Nie wiem — odparła. Marco podwójnie zgiętym kciukiem wskazał na środek mapy.
— Obraz trochę zamazały chmury, ale tego nie powinno tam być. Tej wyspy na Morzu Arabskim. Zauważ, jest idealnie okrągła. To oś dysku.
— No i co z tego?
— Nie rozumiesz? To anomalia. Jeśli gdziekolwiek mamy szukać cywilizacji, to na pewno tam. Ci ludzie tutaj, to barbarzyńcy. Inteligentni, to prawda, ale czy podróżują w kosmos? — popatrzył na nią uważnie. — Boisz się, że wszystko to stworzyła Kompania? — spytał ostrożnie.
Skinęła głową.
— Jest taka stara legenda Kungów — ciągnął syczącym głosem — o władcy, który zbudował ruchomą wieżę. Gdy tego dokonał, zwołał wielu mądrych Kungów i rzekł: „Oddam moją najlepszą plantację ostryg i sławne pola wodorostów Tchu-pch temu, kto określi wysokość wieży używając jedynie barometru. Ci, którzy się pomylą, zostaną zesłani na suchy ląd, gdyż taki już los głupców”. Tak więc mędrcy zabrali się do dzieła. Jednakże, choć potrafili wyznaczyć wysokość z dokładnością do kilku chetdów, niezadowolony z wyników król zsyłał ich do suchych krajów.
— Lubię ludowe opowiastki — wtrąciła Kin — ale czy naprawdę uważasz, że jest to…
— Pewnego dnia — przerwał Marco głośno — najmądrzejszy Kung, który jeszcze nie zabierał głosu, wziął barometr, udał się do domu naczelnego architekta królestwa i powiedział: „Podaruję ci ten przepiękny przedmiot, jeśli będziesz tak dobry i zdradzisz mi tę wysokość”.
Padł na nich cień Srebrnej.
— Pszepraszam, sze pszszeszkadzam — wysepleniła — ale mosze wasz to zaintereszuje…
Spojrzeli. Większość mężczyzn przestała wiosłować i zadarła głowy do góry. Na niebie pojawiły się trzy sunące powoli plamki. Wyglądały na odrzutowce lecące na dużej wysokości.
— Zostawiają za sobą ślady pary — stwierdził Marco. — Najwyraźniej szukają nas. A więc nie musimy ofiarować naszego barometru.
— Co widzisz, Srebrna? — spytała Kin.
Tamta odkręciła kły.
— Najwyraźniej latające jaszczurki — odparła. — Napędzane czymś dziwnym ale chyba wkrótce się dowiemy. Tracą wysokość.
Leiv dotknął ramienia Kin. Mężczyźni dookoła w pośpiechu wyrzucali do wody wiosła i tobołki, po czym wyskakiwali sami. Mały człowieczek rozpaczliwie szukał jakichś słów. W końcu wykrztusił z siebie jedno.
— Ogień — krzyknął i wypchnął Kin plecami do morza. Poraziło ją zimno, lecz przytomnie przekręciła się i wypłynęła na powierzchnię. Zaczęła wykonywać powolne ruchy rękoma i nogami, trzymając się jakiegoś wiosła i obserwując niebo. Punkciki na niebie wykonały szeroki zakręt, zaś ponad falami przeleciał odległy, niski pomruk. Marco i Srebrna stali na pokładzie, patrząc do góry.
Wkrótce trzy cielska ze skrzydłami nietoperzy mknęły tuż ponad wodą prując powietrze ostrymi szponami, metodycznie okrążając łódź. Z rozszerzonych nozdrzy wydobywały się smugi dymu. Po chwili odleciały na północ, zmalały do rozmiarów kropek, po czym zawróciły i nabrały wysokości. Gdyby to były samoloty, pomyślała Kin, najwyraźniej zabierały się do bombardowania.
Kiedy pierwszy smok runął w kierunku statku, Leiv delikatnie położył dłoń na jej głowie i wepchnął pod wodę.
Po chwili wyszarpnęła się do góry. Woda na powierzchni parowała, zaś z łodzi unosił się dym. Tuż obok wypłynął Marco prychając i klnąc. Nieco dalej głośne chluśniecie oznaczało powrót z głębin Srebrnej.
— Co się stało? — Kin z trudem łapała powietrze.
— Zawisł nad nami i plunął ogniem — zawołała Srebrna.
— Żadna cholerna jaszczurka nie będzie mi robić takich numerów — wrzasnął Marco i ruszył ostro w stronę osmalonego kadłuba. Kołysząc nim gwałtownie wspiął się na pokład.
Następna bestia weszła w lot nurkowy. Srebrna zrobiła salto i z cichym pluskiem zniknęła w zielonkawej toni. Widząc Marco po raz pierwszy bez płaszcza, chwytającego czterema rękoma wiosło, mężczyźni wokół Kin podnieśli wrzask. Jednak nacierający potwór był na tyle bystry, by przelecieć poza zasięgiem prowizorycznej broni. Uderzenia skrzydeł wzburzyły wodę, zaś bestia głęboko sapnęła.