Nagle spomiędzy fal niczym gigantyczny korek wyprysnął biały kształt, który chwycił sunące ponad falami łapy. Przez sekundę Srebrna i zaskoczone zwierzę zawisły nad wodą, po czym spadające do morza skrzydła klapnęły po raz ostatni i dał się słyszeć zduszony syk.
Kin pomyślała, że trzeci musiał być najinteligentniejszy. Ci zawsze walczą ostatni. Ponieważ było za późno na hamowanie, rozpostarł tylko skrzydła jak spadochron i niczym grom przewalił się ponad głową Marco. Ten wrzasnął i uskoczył w bok na pasie odrzutowym.
Smok niezdarnie zakręcił, zachwiał się i odzyskując równowagę usiłował umknąć na bezpieczną odległość. Na próżno.
Po drugiej stronie łodzi para skrzydeł nieprzerwanie tłukła spienioną wodę. Gdy Srebrna wgramoliła się na pokład, kadłub głośno zaskrzypiał.
Mężczyźni wokół Kin wydali zwycięski okrzyk i ruszyli w jego stronę. Wdrapywali się pomagając sobie nawzajem.
Wysoko ponad polem bitwy ocalała bestia wydała krótki, rozpaczliwy ryk i nabierając prędkości umknęła na zachód. Monstrualne skrzydła były zbyt niezgrabne, by pozwalać na coś więcej niż ociężały lot, więc by nabrać prędkości, smoki najwyraźniej schylały łby pod brzuchami i pluły ogniem. Jednak ten był zbyt daleko, by dostrzec szczegóły, Kin ujrzała jedynie jasnożółty płomyk.
Nagle coś odpadło od cielska bestii i poleciało na dół. Był to łeb. Po chwili, która stojącym na pokładzie wydawała się wiecznością, reszta tułowia runęła z szeroko rozpostartymi skrzydłami w ślad za nim. Gdy tak opadała zataczając powolne kręgi, uczepiony grzbietu Marco wciąż ciął ją nożem. Wreszcie wpadła w toń, zaś na łodzi rozległy się wiwaty.
Kiedy jednak Srebrna wciągnęła swego smoka na pokład, zapanowała panika. Żeglarze rozbiegli się na boki, dzięki czemu Kin mogła wreszcie go zobaczyć.
Bestia smętnie tłukła skrzydłami o deski, rozpryskując mokry pył. Uniosła ociekający łeb i gwałtownie kichnęła.
Dwa strumienie gorącej wody uderzyły Kin w nogi.
Po chwili na łódź wszedł Marco, pomagając sobie wszystkimi czterema ramionami. Z zakrwawionym grzebieniem na czubku głowy stanął pośród zachwyconego tłumu, uniósł ku niebu pokryty czarnymi plamami nóż i wydał zwycięski okrzyk.
— Refteg! Ymal refteg PELC!
Kin spojrzała na Srebrną, właśnie odkręcającą swe kły. Shandyjka wykrzywiła twarz.
— Przypomnij mi, że on jest człowiekiem z prawnego punktu widzenia — powiedziała. — Ciągle zapominam.
— Co zamierzasz z tym zrobić? — spytała Kin.
Jeden z mężczyzn stojących obok wyciągnął swój miecz i z rękojeścią wysuniętą do przodu dumnie podał go Shandyjce. Ta zignorowała gest.
— Jest już martwy — stwierdziła Kin.
— Ale mamy ciało. — Bardzo chciałabym się dowiedzieć, jak stworzenie organiczne może wydychać ogień. — Chwyciwszy cielsko za szyję i ogon, pociągnęła je ku rufie.
Marco podszedł dumnym krokiem.
— Zwyciężyłem! — zawołał.
— Tak, Marco.
— Oni wypowiedzieli nam wojnę! Wysłali smoki! Ale nie docenili mnie!
— Tak, Marco.
— Nie dałem się zaskoczyć, wygrałem! — wrzeszczał z błyszczącym wzrokiem. Po chwili jednak jego twarz przesłonił cień. — Myślisz, że jestem Kungiem paranoikiem — mruknął smętnie.
— Skoro tak twierdzisz…
— Jestem dumny ze swojego człowieczeństwa. Nie zapominaj. A co do reszty — odwrócił wzrok — to, że jest się paranoikiem, nie znaczy, że dadzą nam spokój.
Patrzyła, jak wraca do Wikingów, którzy ponownie otoczyli go ciasnym kręgiem. Obawiał się wszystkiego, z wyjątkiem bezpośredniego fizycznego zagrożenia. I taki był z niego człowiek jak z tygrysa.
Srebrna wpatrywała się smętnie w autokuchnię. Nie była uszkodzona, ale z plastikowej tablicy nie zostało nic.
Kiedy żeglarze znów siedzieli przy wiosłach, Kin wyjęła narzędzia ze skafandra i ułożyła ciało smoka na ciasnym pokładzie w jak najdogodniejszej pozycji. Zestaw narzędzi był mały, ale praktyczny. Człowiek odcięty na obcym świecie mógł przy jego użyciu przetrwać lata. Niektórym przydarzyło się to. Wyjęła skalpel.
Pogrzebała głębiej i znalazła skomplikowane dłuto, a potem piłę wibracyjną. Zgrzyt zębów na łuskach doprowadził ją do szału, ale nie wyłączyła jej, dopóki nie pękło ostrze.
Podeszła do Marco i Srebrnej, wiosłujących na zmianę, i usiadła między nimi.
— Te smoki posiadają napęd odrzutowy — oznajmiła.
— Udało mi się przeciąć szyję. Jest połączona z jakąś lekką substancją, którą tnie się jak galaretę, ale palnik laserowy nawet jej nie rozgrzał.
— A co z resztą ciała? — spytał Marco.
— Łuski są piekielnie twarde. Oto resztki piły. A podobno może ona kroić stal kadłuba.
Srebrna uśmiechnęła się.
— Nie przewidziano istnienia stworzeń pijących naftę.
Kung prychnął.
— Oczywiście zapomniałaś zbadać to geigerem?
— Nie. Wszystko w porządku. Nic nie wykryłam.
— To zaskakujące.
— A chcecie wiedzieć, co się stało, kiedy odcięłam szyję i wsadziłam licznik do środka?
— Umieramy z ciekawości.
— Tam jest jak w piekle. Ta bestia to żywy generator. I nie powstała na skutek ewolucji. To twór sztuczny. Zaś tam, skąd przyleciał, znajdziemy budowniczych tego świata.
— Ze środka dysku powiedziała z namysłem Srebrna.
Kin spojrzała zaskoczona lecz tamta jedynie pokiwała głową, pochylając się nad wiosłem.
— Wiecie przecież, że posiadam pewne zdolności językowe — ciągnęła. — Rozmawiałam z niektórymi z nich. Udało nam się osiągnąć poziom prostych słów. Oni je czasem widują. — W tych częściach świata przylatują ze wschodu, lecz kiedy żeglują na południe — z północnego wschodu. Uważam, że pochodzą z terenów centralnych. Czemu tak patrzycie?
— Marco też chce się tam udać — odparła Kin. — Jak sądzę, chce komuś ofiarować barometr.
Następnego ranka fale były lekko wzburzone. Płynęli fiordem położonym w rozpadlinie białych gór. Wreszcie dotarli do grupy kamiennych chat pokrytych strzechami z mchu, przycupniętych wśród rzadkich łąk. Mieszkańcy wybiegli nad wodę, lecz gdy Srebrna wyskoczyła za burtę i zaczęła ciągnąć łódź ku plaży, zaraz uciekli w popłochu. Załoga uśmiechała się demonicznie.
Na dziobie przyczepiona była głowa smoka o szklistych oczach.
Leiv wprowadził ich do długiej chaty o wysokim dachu, w której Kin natychmiast zadała sobie pytanie, gdzie jest obstawa. Naturalnie, Kung skradał się nieco w tyle, kołysząc rękoma i wypatrując w tłumie potencjalnych zamachowców.
Gdy jej oczy przywykły do panującego wewnątrz półmroku, dostrzegła ogień pełgający w dziurze na klepisku, zaś obok siedzącego na zydlu mężczyznę. Jedną nogę miał wyciągniętą przed siebie. Jego włosy i broda były rude.
Podniósł się niepewnie i uściskał Leiva. Trzymali się mocno, jakby wiedząc, że w ten sposób drugi nie wyciągnie noża. Wreszcie młodszy zaczął mówić.
Była to długa saga! Po jakimś czasie starca wyprowadzono na zewnątrz i pokazano mu resztki martwego smoka. Został przedstawiony Srebrnej, po czym kilkanaście razy obszedł dookoła Marco, przypatrującego mu się z ukosa. Wreszcie uśmiechnął się do Kin w sposób jednoznacznie lubieżny.
Uspokojeni prezentacją pojawili się pozostali mieszkańcy. Uwagę Kin natychmiast przyciągnęli dwaj mężczyźni w czarnych sutannach. Jeden z nich patrzył ze strachem na Marco i jakby coś recytował.
Srebrna odwróciła głowę.