Выбрать главу

— Cape illud, fracturor — usłyszała zadowolony głos w uchu. Ceglasta Twarz natychmiast chwycił ją mocno za nadgarstek i pociągnął w kierunku stoku. Łucznicy ruszyli za nim, rzucając w las wystraszone spojrzenia.

— Co to było? — spytała, gdy szarpano ją do góry. Igły z sosen kłuły ją w stopy.

— Srebrna rzuciła kamieniem — odparł Marco, zaś słuchawka zdradziła strach w jego głosie. Spojrzała na autokuchnię, swój skafander i ciało mężczyzny.

— Teraz niewiele możemy zrobić — powiedział Kung pojednawczo. — Ale ich broń jest raczej śmiechu warta, a sytuacja nie tak jeszcze dramatyczna, by interweniować.

— Hm?

— Nie myśl sobie, że kieruję się czymkolwiek innym niż inteligencją i rozsądkiem.

— Dobrze, Marco.

— Teraz Srebrna chce ci coś powiedzieć.

W słuchawce rozległ się chrzęst.

— Wzięli cię za jakiegoś wodnego ducha — powiedziała Shandyjka. — Najwyraźniej to typowi przedstawiciele tutejszej społeczności. Kiedy pokazali ci tę figurkę Christosa, chyba lepiej było wrzasnąć. Teraz radzę się czymś okryć, mają tu, jak sądzę, absolutny zakaz nagości.

Na drodze czekało więcej uzbrojonych mężczyzn oraz kolejni odziani w habity. Ceglasta Twarz wskoczył na czekającego konia, po czym bez słowa podniósł Kin i posadził sobie za plecami. Zaraz też przestał się nią interesować i wydał krótką komendę. Oddział ruszył.

— Nie rozpaczaj — znów odezwała się Srebrna.

— Nie rozpaczam — odpowiedziała głośno. — Po prostu zaczynam się złościć.

— Jesteśmy na polanie. Marco cuci ogłuszonego kapłana — nagle rozległ się gromki okrzyk. — Kin?

— Wciąż tu jestem — odparła.

Ksiądz jadący obok Ceglastej Twarzy, okryty płaszczem obszytym futrem, wydawał się być kimś ważnym. Kipiał z wściekłości.

— To jest doskonała okazja — powiedziała Srebrna. — Mam nadzieję, że wkrótce dowiemy się o nich czegoś więcej. Jeśli znajdziesz się w kłopotach, możesz oczywiście nawiązać stosunki seksualne ze swym zdobywcą. Oni nazywają go Lothar.

Ten w płaszczu ciągle coś wrzeszczał i pokazywał na drogę za nimi, od czasu do czasu posyłając Kin jadowite spojrzenia. Lothar odpowiadał mu od niechcenia i monosylabicznie. W pewnej chwili złapał kapłana za sutannę, niemal ściągając go z siodła, po czym warknął i splunął daleko. Ksiądz zbladł ze złości. Albo ze strachu.

— To jest wyjątkowo interesujące — oznajmiła Srebrna. Kin wydawało się, że w tle usłyszała piskliwy bełkot po łacinie.

— Czy bardzo zniszczyli kuchnię? — zapytała.

— Nie. Możemy ją naprawić. Centymetr w prawo i ostrze trafiłoby w kabel 5000 kV. Marco! Postaraj się, żeby znowu nie zemdlał.

Oddział wydostał się z lasu i podążył, według oceny Kin, w kierunku osi. Jechali pomiędzy pasmami niedbale uprawionej ziemi i wrzosowiskami.

Na niebie wciąż widać było słup dymu, choć jego szczyt postrzępiły już wiatry.

Wkrótce napotkali grupę idącą z przeciwka. Gdy tamci dostrzegli bandę Lothara, rozpierzchli się, lecz i tak jeden został pojmany i przyprowadzony przed oblicze herszta. Wijąc się zaczął odpowiadać na zadawane mu pytania.

— Srebrna — odezwała się Kin. — Jak powiedzieć „jest mi piekielnie zimno”?

Gdy Shandyjka przetłumaczyła, klepnęła swego zdobywcę w ramię i powtórzyła, najlepiej jak umiała.

Tamten odwrócił się w siodle, popatrzył w osłupieniu, po czym odpiął wielką broszę spinającą płaszcz. Kin owinęła się ciężkim, cuchnącym materiałem. Ważny kapłan powiedział coś ledwie słyszalnym głosem.

— On mówi, że wkrótce was oboje ogrzeje piekielny ogień — zamruczała usłużnie Srebrna.

— Wspaniale. Jestem tu dopiero kilka godzin, a już zdobyłam przyjaciół.

— Słuchaj uważnie. W twoim oddziale jadą kapłani religii Christosa-Stwórcy. Oni podążają ku słupowi dymu wierząc, że jest to znak jego powrotu. Z kolei Lothar to niezbyt ważny szlachetka, w którego linię genealogiczną zaplątało się kilku rzezimieszków, sam na pół etatu parający się rozbojem. Według naszego informatora jest synem Saitana.

— Ten Saitan ma wielu krewnych w tych rejonach — mruknęła Kin.

— To dziwna religia. Każdy jest zły, dopóki nie udowodni, że jest święty. Informator twierdzi, że księża i Lothar spotkali się po drodze i połączyli ku wspólnej korzyści i dla ochrony. Ten związek może się jednak rozpaść w każdej chwili.

— Chcesz powiedzieć, że Bóg Lothara wraca, a on nie myśli o niczym innym niż o grabieży?

— Prawdopodobnie również o gwałtach i morderstwach. Noc spędzicie w świętym domu, wtedy też spróbujemy cię uwolnić. Teraz wyłączam się, bo trzeba opatrzyć rannego człowieka. Jedno co mogę powiedzieć o tych Christerach, to że są odważni. On uderzył Marco. Wyobrażasz sobie rezultat?

— Nie żyje?

— Przekonałam Marco, że bardziej przyda nam się żywy. Połamał mu tylko ręce.

Wczesnym wieczorem dotarli do miasteczka składającego się z niskich domków otaczających budowlę, którą Srebrna zidentyfikowała jako miejsce kultu. Błotniste ulice pełne były ludzi i drewnianych wozów. Oddział mógł posuwać się do przodu tylko dzięki temu, że ludzie Lothara torowali mu drogę płaskimi, a czasem ostrymi uderzeniami mieczy.

Wokół świętych budynków zebrał się hałaśliwy tłum, przyodziany przeważnie szaro lub pobożnie. Ważnego kapłana witano radośnie, nawet fanatycznie. Oczekujący pomogli mu zsiąść z konia. Lothar obserwował wszystko beznamiętnym wzrokiem. Rozglądając się dookoła Kin spostrzegła, że jego ludzie powyjmowali łuki, wmieszali się w tłum i od czasu do czasu spoglądali w niebo.

Kapłan, określony przez Srebrną jako Otto, przemówił ostro do jakiegoś pobożnego człowieka. Tamten gdzieś pobiegł i po kilku minutach przyprowadził, idąc w pewnym oddaleniu, kogoś, kto musiał być jeszcze bardziej świątobliwy, jako że tłum rozstępował się przed nim.

Był otyły i miał zaczerwienione oczy, jakby od dawna nie spał. Na zwykłej sutannie nosił czerwony płaszcz wyszywany złotą nicią, teraz poczerniałą od brudu. Z ponurym wyrazem twarzy wysłuchał opowieści Ottona, po czym podszedł do konia Lothara i popatrzył na Kin. Po chwili wyciągnął rękę i uszczypnął ją w udo.

Ze względu na okoliczności postanowiła nie reagować.

* * *

Lothar natomiast zsiadł z konia i z ręką na sercu przyklęknął przed kapłanem na jedno kolano. Zaczął coś opowiadać głosem, który przypominał gadanie domokrążcy. Wywołała Srebrną.

— Nie bardzo mogę ci pomóc — odparła tamta. — Łacina jest językiem od uroczystości, takim religijnym uniwersalnym. On natomiast mówi, jak sądzę, jakimś starogermańskim. Ten grubas to zapewne miejscowy biskup, a całe przedstawienie to sąd. Mają chyba rozstrzygnąć, czy Lothar cię zatrzyma, czy będzie musiał oddać.

— A co z waszą odsieczą? Wiesz, to czekanie, aż któreś z przyjaciół spadnie z nieba z laserem w dłoni, jest nieco nużące.

— Miałam zamiar użyć twojego ogłuszacza, ale nie było go w skafandrze. Pewnie wypadł na tej pływającej wyspie. Plan „B” też się raczej nie uda. Marco chciał nadlecieć z dwoma pasami i zabrać cię do góry, ale ci łucznicy ciągle obserwują niebo. Może to z powodu smoków?

— W takim razie, jaki jest plan „C”?

Srebrna westchnęła.

— Marco zamierza wylądować i wyrżnąć wszystko, co się rusza.

— To dobry plan — stwierdziła Kin.

— On jest zupełnym wariatem. Wikingowie mieli takie określenie „demon walki”. Jakby wymyślone dla niego.