Lothar zakończył przemowę. Biskup popatrzył na niego, po czym przeniósł wzrok na Kin. Skinął jej dłonią.
Zsunęła się z siodła. Kiedy stanęła na ziemi, płaszcz trochę się ześlizgnął. Tłum ogarnęło poruszenie. Kapłan kiwnął głową, by poszła za nim i ruszył przed siebie chwiejnym krokiem. Milcząca gawiedź zamknęła się z tyłu.
Weszli na udeptany dziedziniec pomiędzy świętymi budynkami, pełen długich cieni rzucanych przez zachodzące słońce. W zadaszonej części podwórza Kin dostrzegła kraty.
— Chcą mnie zamknąć, Srebrna — syknęła. — Gdzie jesteście, do diabła?
— Na zalesionym wzgórzu za miastem. Kraty nie wyglądają na zbyt grube, ale według nich są na tyle mocne, by nie zostawiać straży.
— Srebrna, jakim cudem ty je widzisz?
— Marco jest w tłumie za tobą i jest ze mną w kontakcie. Ale nie szukaj go.
Biskup zatrzymał się przy środkowej celi i otworzył ją. Gdy Kin stanęła, poczuła na plecach delikatne szturchnięcie miecza. Weszła.
Pomieszczenie było prymitywne, ale duże. Rzekomo wątłe kraty miały po piętnaście centymetrów średnicy. Co oni normalnie tu trzymali, że musiały być aż tak grube?
Gdy usiadła na podłodze, odeszli. Po chwili z dziedzińca zniknęli ostatni gapowicze. Pozostało jedynie kilku rozstawionych w zakamarkach łuczników, wciąż obserwujących niebo. Jakiś mężczyzna przyniósł jej miskę z odpadkami, którą rzucił na ziemię i umknął.
Rozbłysły gwiazdy. Z oddali dochodziły krzyki i turkot wozów.
— Srebrna? — odezwała się płaczliwym głosem.
Nastała przerażająca chwila ciszy.
— Ach, Kin. Teraz mam już więcej informacji. Jeszcze nie ustalono, co z tobą zrobić. Natomiast twój przyjaciel Lothar uchronił cię od natychmiastowej egzekucji. Dowiedziałam się też trochę o sytuacji na dysku. Chcesz to usłyszeć? I tak nie zabierzemy cię przed zapadnięciem całkowitych ciemności. Wątpię, by ci strzelcy mieli lepszy wzrok niż Marco.
— No to mów, zabaw mnie trochę — powiedziała Kin, krzywiąc się nad miską z jedzeniem. Pomyślała, że może się od niego rozchorować. Zresztą wyglądało tak, jakby już komuś się to przydarzyło.
— To wyjątkowo interesujące — zaczęła Srebrna. — Miejscowa ludność jest przekonana, że nadszedł czas powrotu Christosa lub końca ich świata, albo jednego i drugiego naraz. Zwiastunem tego jest wielki ogień, czyli nasz statek, i znaki na niebie. Połowa miasta to śpieszący na sąd, druga połowa to uciekający przed nim.
Kin wsłuchała się w krzyki na zewnątrz.
— Dlaczego uciekają? — zapytała.
— Bóg traktuje ich bardzo wybiórczo.
— Skąd się tego wszystkiego dowiedziałaś?
Nastąpiła cisza. Srebrna odezwała się dopiero po chwili.
— Obiecaj mi, że jak wrócimy, nikomu nie zdradzisz sposobu zbierania informacji, który, hm, wynaleźliśmy. Wolę uniknąć nieprzyjemności ze strony Międzyplanetarnego Komitetu Do Spraw Metod Badań Antropologicznych.
— Będę milczeć jak grób.
— Marco chwyta odpowiedni obiekt, przylatuje z nim tutaj i maltretuje tak długo, aż się wszystkiego dowiem.
Kin uśmiechnęła się.
— Nie jest to rysowanie kółek na piasku, prawda?
— Za to o wiele skuteczniejsze.
Nagle przy wejściu na dziedziniec powstało zamieszanie. W półmroku Kin dostrzegła zbliżającą się grupę mężczyzn, otaczających podskakującą, wysoką na trzy metry sylwetkę. Wtem dziwny kształt wyprostował się i rozpostarł ogromne skrzydła. Jeden z eskortujących natychmiast skoczył do przodu, po czym wysoka postać jęknęła i skuliła się. Uczepiona krat Kin dostrzegła łuski i klatkę piersiową umięśnioną jak beczka.
Odskoczyła, gdy otworzono drzwi sąsiedniej klatki i wepchnięto do niej tajemnicze stworzenie. Ujrzała głowę z krótkimi rogami i jasne, zielone oczy, które zwęziły się na jej widok.
Drzwi zamknięto z hukiem i eskorta szybko odeszła. Więzień warknął, zatrząsł kratami, po czym poczłapał w kąt i usiadł z ramionami owiniętymi wokół kolan.
Gdy mężczyźni wrócili, tym razem prowadzili coś małego i szamoczącego się. Rozpoznała istotę, którą widziała na szczycie pagórka — mieszaninę człowieka, zwierzęcia i owada. Szarpała się wściekle, przenikliwie gwiżdżąc. Jeden ze strażników puścił ją, by otworzyć drzwi celi, a wówczas ta wrzeszcząc rozorała mu pazurami pierś. Kiedy strażnik upadł, przekręciła się, rąbnęła drugiego w żołądek małym kopytkiem i zatopiła zęby w ramieniu trzeciego, zanim pozostali zdołali ją unieruchomić.
Raniony w pierś wstał bez słowa i uderzył ją. Rozległ się trzask, jakby ktoś miażdżył chrabąszcza. Poleciała na słomę w celi i znieruchomiała.
Tym razem mężczyźni nie opuścili już dziedzińca. Po chwili wartownik rozpalił ognisko. Kin wezwała Srebrną.
— Zostają tu — jęknęła. — Jest ich teraz dziesięciu. Marco nigdy się tu nie dostanie!
— Oni chyba pilnują twego przyjaciela z sąsiedniej klatki — odparła Srebrna. — Marco ma już plan, a właściwie dwa. Jeśli pierwszy się nie uda, proponuje wysadzić autokuchnię.
Kin zastanowiła się.
— To by nas wszystkich zabiło — stwierdziła. — Zostałby tylko krater szeroki na kilometr.
— Dokładnie, ale my byśmy wygrali.
Nigdy nie było wojny pomiędzy ludźmi i Kungami, jedynie kilka starych incydentów, przezornie puszczonych w niepamięć. Kungowie nie znali takich pojęć jak podbój, litość, jeńcy czy zasady walki. Marco był wprawdzie przesiąknięty ludzkimi ideami, ale…
— Mówi to poważnie?
— Przypuszczam, że jest śmiertelnie przerażony.
Wielki stwór wciąż ją obserwował. Kin niemal czuła w ciemności wzrok płonących, zielonych oczu.
— Ale ja mam własny plan — oznajmiła Srebrna.
— Wspaniale, uwielbiam wysłuchiwanie planów.
— Ułożyłam przemowę. Kiedy następnym razem kapłan zbliży się do ciebie, wyrecytujesz ją. Otóż jesteś etiopską księżniczką, podróżującą samotnie, gdyż twoją eskortę zaatakowali bandyci. Zażądaj, by cię natychmiast wypuszczono. Tak na marginesie, to jesteś też głęboko wierzącą Christerką, tak samo jak twój ojciec. Gdy ten z kolei dowie się, jak cię tutaj traktują, jego gniew może przybrać bardzo nieprzyjemną formę fizycznej przemocy.
— Wygląda to na zbyt naciągane — stwierdziła Kin. Wciąż patrzyła na olbrzyma z sąsiedniej celi. Trzy metry wzrostu. Co on miał zamiast kości stóp?
— KIN ARAD — odezwał się nagle.
Wytrzeszczyła oczy. Obok nie poruszyło się nic. Stwór nadal opierał się o kraty i spoglądał na nią. Kiedy znów zabrał głos, odniosła wrażenie, choć po ciemku nie była tego pewna, że ruch jego warg niezbyt zgadza się ze słyszanymi dźwiękami. Jakby niepoprawny dubbing.
— Jestem Kin Arad — odpowiedziała.
— JAKIE JEST TWOJE DOMINIUM? — spytał nieznajomy w płynnym uniwersalnym.
— Nie wiem, co to znaczy.
— JA JESTEM SPHANDOR Z DOMINIUM ALGIE-RAP. NIE MOGĘ ROZPOZNAĆ TWOJEGO DOMINIUM ANI MIEJSCA.
— Wydaje mi się, że mówi po shandyjsku — powiedziała Srebrna.
— POWIEDZ, CZY JESTEŚMY TOWARZYSZAMI NIEDOLI?
— Słyszę to w uniwersalnym — stwierdziła Kin. — To chyba jakaś bezpośrednia stymulacja mózgu. Jego usta nie poruszają się prawidłowo.
— PRZESTAŃ MAMROTAĆ. MYŚLISZ, ŻE NIE WIEM O ISTOTACH, DO KTÓRYCH MÓWISZ, UŻYWAJĄC MOCY PIORUNA? O TYM MYŚLĄCYM NIEDŹWIEDZIU I WYPROSTOWANEJ ŻABIE Z CZTEREMA RĘKAMI? I MECHANICZNYM URZĄDZENIU, KTÓRE WYTWARZA POŻYWIENIE W SPOSÓB PRZEKRACZAJĄCY MOŻLIWOŚCI HUICTIIGRARAS?
— Czy ty czytasz w moich myślach?