Выбрать главу

Nie licząc dobiegającego z tyłu bełkotu, lecieli w milczeniu. Marco był nieco wysunięty. W końcu radio Kin zaszumiało.

— Tu Srebrna. Nadaję jedynie na fali twojego skafandra. Czy chciałabyś coś powiedzieć? Jeśli przesuniesz gałkę na pozycję cztery, Marco nie usłyszy.

— Słuchaj, on ich zarżnął! Nie mieli żadnej szansy!

Srebrna mruknęła coś niezrozumiale.

— Mieli przewagę dziesięć do jednego.

— Ale nie oczekiwali Kunga, do cholery! — cisnęły się jej na usta długo powstrzymywane słowa. — On się bawił! Widziałaś go, zabił nawet tych, którzy uciekali, rzucił… zawinili mu tym, że znajdowali się na jego drodze. To było całkowicie nieludz… — słowo uwięzło jej w gardle.

— Właśnie — dokończyła Srebrna.

Kin pomyślała o pierwszym spotkaniu z Kungami. Już wcześniej ludzkość nawiązała kontakt z Shandami, którzy z wyjątkiem swojej Gry nie mieli pojęcia o wojnie i patrzyli na krwawą historię człowieka z niekłamanym przerażeniem. Pierwszy lądujący na Kung statek nie miał na pokładzie żadnej broni.

Pięć ofiar przekonało ludzi, że w skali galaktyki byli rasą łagodną i miłującą pokój. Być może warto było poświęcić tę piątkę.

— Wszyscy myślimy, że rozumiemy się nawzajem — Kin usłyszała smętny głos Srebrnej. — Jemy razem, handlujemy ze sobą, wielu z nas jest dumnych, że ma przyjaciół wśród Obcych. Jednak to wszystko jest możliwe tylko dlatego, że tak naprawdę to nie jesteśmy w stanie zrozumieć innych. Studiowałaś historię Ziemi. Czy potrafiłabyś pojąć zachowanie japońskiego wojownika sprzed tysiąca lat? A on jest twoim bliźniakiem w porównaniu z Kungiem czy ze mną. Tak łatwo nadużywamy słowa „kosmopolici”, które oznacza jedynie galaktycznych turystów, potrafiących dogadać się powierzchownie. My się nie rozumiemy. Nie jesteśmy w stanie pojąć wzajemnej odmienności. Pochodzimy z różnych światów, przyciągały nas inne planety, wychowały inne promienie i ewolucja.

— Jeśli ta kreatura przywykła do czytania ludzkich myśli, to nic dziwnego, że te Marco tak ją przeraziły.

Nagle usłyszały podejrzliwy głos tego ostatniego.

— A o czym to tak gawędzicie?

— O kobiecej higienie — odparła Srebrna szorstko. — Marco, czy nie powinniśmy wylądować? Trzeba go przesłuchać.

— W porządku. Poszukam jakiegoś godnego miejsca. Przepraszam, że przeszkodziłem w rozmowie — rozległ się dźwięk wyłącznika.

Kin usłyszała odgłos, który mógł być chrząknięciem Shandyjki.

— Jest jeszcze jedna drobna sprawa. Czy kruki są często spotykanym gatunkiem?

— Hm? Nie sądzę. Czemu pytasz?

— Od kiedy opuściliśmy Eiricka, na niebie zawsze widzę jednego. Czasami pałęta się gdzieś z tyłu, a czasem po prostu leci równolegle do nas.

— To może być zbieg okoliczności — stwierdziła Kin z powątpiewaniem.

— My lecimy ponad sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę.

— Racja! Czyli on nas śledzi?

— Tak. Ale nawet nie próbuj go dostrzec. Jest daleko poza zasięgiem ludzkiego wzroku, co zresztą robi chyba specjalnie. Przypadkowo widziałam go raz czy dwa i zaczęłam uważać. Teraz zastanawiam się nawet, czy to nie latający robot.

— Na statku też był kruk — zamyśliła się Kin. — Uciekł z klatki, pamiętasz? Ale przecież zabiliśmy go opróżniając statek, prawda?

— Zastanawiam się, czy rzeczywiście to zrobiliśmy.

* * *

Przelecieli ponad wioską, gdzie oprócz palącej się chaty nie było żadnego ruchu. Marco przerwał im rozmowę, polecił Kin wziąć linę i sam zszedł niżej, by się rozejrzeć.

Potwór zawisł kilka metrów dalej, ciężko machając skrzydłami. W świetle poranka Kin po raz pierwszy przyjrzała mu się bliżej. Nie miała już wątpliwości. Jego rysy były nieco rozmazane.

— Też to widzę — mruknęła Srebrna. — Jakby obraz był trochę nieostry. Dziwne.

Sphandor spoglądał na nie posępnie.

— CHCECIE MNIE ZABIĆ — zaskamlał.

— Nie, chyba że chcesz nam zrobić krzywdę — odparła Kin.

— TEN CHUDY Z RĘKAMI JAK KALI CHCE MNIE ZABIĆ.

— To jedynie jego generalne pragnienie dotyczące całego wszechświata, a nie akurat ciebie. Nie pozwolę mu na to.

— UBŁAGAM BERITHA, ŻEBY DAŁ CI ZŁOTO! PRZYWOŁAM TRESOLAY, ŻEBYŚ BYŁA JESZCZE PIĘKNIEJSZA…

Marco był kropką na tle czegoś, co mogłoby być nazwane rynkiem, gdyby nie wszechobecne błoto.

— Nikogo tu nie ma — usłyszały jego głos — nie licząc trupów.

Przywiązały Sphandora do pala w miejscu, które kiedyś było kuźnią. Kiedy Kin delikatnie dotknęła go, poczuła, że drży jak szyba w sali koncertowej, choć powierzchnia jego skóry sprawiała wrażenie elektryzującego futra.

Zagadka. Drzemiąc w cieniu popatrywała, jak Srebrna zdejmuje z autokuchni tablicę rozdzielczą i wyciąga z szufladki zestaw narzędzi.

Gdy się obudziła, słońce stało już wysoko, zaś części kuchni poustawiane były równo na ziemi. Sterta blach zasłaniała Srebrną niemal do połowy.

Spod przymkniętych powiek spojrzała na Sphandora. Skakał uczynnie na uwięzi i od czasu do czasu podawał Shandyjce narzędzia. Kiedy jej ręka wysunęła się, szukając po omacku kolby lutownicy, zrobionej z kawałka miedzi, Sphandor sięgnął łapą w płonące węgle, chwycił za rozżarzony koniec, wyciągnął i podał Srebrnej drugim końcem.

— On właśnie złapał rozpalone do czerwoności żelastwo — zawołała Kin.

Srebrna spojrzała na nią zdezorientowana, przeniosła wzrok na potwora, popatrzyła na pręt w swej dłoni, wzruszyła ramionami i wróciła do przerwanej naprawy.

— Odporność na żar jest jedną z cech potworów — dobiegł jej przytłumiony głos.

— A jak tam kuchnia?

— To niewielkie uszkodzenie, ale wiesz, jak to jest — żeby dobrać się do jednego przewodu trzeba rozbabrać połowę maszyny. Prawie skończyłam.

Kin wstała, przeciągnęła się i powlokła na rynek. Nagle przypomniała sobie o czymś i odruchowo spojrzała w niebo.

— Kruk siedzi na wielkim kamiennym budynku za tobą — powiedziała Srebrna.

— Myślisz, że to jakiś szpieg?

— A ty?

— Myślę, że tak.

— Ja też.

Kin odwróciła się.

— Gdzie jest Marco? — zapytała. — Czas przesłuchać tego wiercipiętę.

— BŁAGAM.

Srebrna złożyła ostatnią część i zaczęła montować pokrywę.

— Powiedział, że pójdzie się rozejrzeć. Mówiłam mu o kruku.

Kin pokręciła głową.

— To nie było zbyt mądre — mruknęła. — Teraz będzie chciał go złapać. Sphandor mógłby powiedzieć nam więcej. Na przykład o transmisji materii.

Srebrna gwałtownie spojrzała w górę, po czym przeniosła wzrok na potwora. Ten skulił się. Podeszła i popatrzyła nań tak przenikliwie, że aż próbował skryć się za słupem. W końcu wyjęła z zestawu narzędzi powiększacz i przytknęła mu do skóry.

— Rozumowanie godne pochwały — odezwała się w końcu.

— Jak na to wpadłaś, Kin?

— On nie powinien latać, nawet z takimi muskułami klatki piersiowej. Przy tym wzroście musiałby też mieć nogi jak słoń. Poza tym te niewyraźne rysy i wibracja…

Srebrna wyłączyła powiększacz.

— Myślę, że zamazanie jest skutkiem nieprawidłowego działania przekaźnika. No, no. Sprytne rozwiązanie problemu transmisji, trzeba im przyznać. Bardzo pomysłowe. Mówiąc szczerze ten dysk można już sobie darować. To tylko okropna zabawka. Ale ta maszynka jest coś warta.