Выбрать главу

— Racja. Chodź, poszukamy Marco.

Znalazły go w wielkiej kamiennej budowli, górującej nad miasteczkiem. W jednym jej końcu znajdowała się kwadratowa wieża. Kung stał nieruchomo w półmroku głównej sali. Gdy weszły, odwrócił się. W dwóch dłoniach trzymał długie lichtarze.

— Co to za miejsce? — spytała Kin, patrząc na cienisty sufit.

— Chyba jakaś świątynia — odparł. — Zastanawiałem się właśnie, czy nie przeszukać wieży. Wewnątrz powinny być schody. — Był nienaturalnie ożywiony i spoglądał na nią dziwnym wzrokiem. — Z najwyższego okna powinniśmy mieć dobry widok na okolicę. Można by zaplanować dalszy lot bez wyczerpywania baterii pasów.

— Ale pasy są doskonale… — umilkła.

Marco zaczął wymachiwać dwoma wolnymi rękoma.

— Musimy oszczędzać energię! — ściany gmachu rozbrzmiały echem jego głosu. Spojrzał na Kin i położył palec na ustach, nakazując milczenie. — Srebrna, zostań tu — mruknął. — Chciałbym pokazać Kin te rzeźby.

Lecz kiedy ta zrobiła krok do przodu, zatrzymał ją ruchem ręki i poszedł sam. Zaczął tak stukać trzymanymi w dłoniach lichtarzami, jakby po posadzce szły dwie osoby.

Kin pomyślała, że tym razem zupełnie zwariował. Srebrna tylko się do siebie uśmiechnęła. Po chwili Marco wrócił.

— A teraz wejdźmy na wieżę — powiedział. — Tędy.

Podał lichtarze Kin i wskazał na odległy koniec sali, po czym bezszelestnie przesunął się w kierunku otwartych drzwi, stanął za nimi i przywarł do ściany.

— No dobra, idziemy — westchnęła Kin i zaczęła stukać lichtarzami.

Srebrna miała pewne trudności z wejściem na wąskie, kręte schody. Kin pomagając wejść lichtarzom, czuła się głupio.

— Wiesz, Marco, dowiedzieliśmy się paru interesujących rzeczy od potworka — zagadnęła Srebrna. Po chwili sama odpowiedziała, doskonale naśladując głos Kunga. — Mianowicie? — Wiesz, że próbowano skonstruować przekaźnik materii, ale to się nie udało? No cóż, tutaj działa. — Co ty wygadujesz? — Kin to zauważyła. Powiedz mu, Kin.

Lepiej się przyłączę, pomyślała ta ostatnia, bo dojdą do wniosku, że zwariowałam… a właściwie, skąd ta liczba mnoga?

— Kompania poświęciła mnóstwo pieniędzy na badania nad przekaźnikiem materii — zaczęła. — Teoretycznie powinien działać, gdyż jest logicznym rozwinięciem operacji wykonywanych przez maszynę warstwową czy autokuchnię. Problem w tym, że zużywa potworne ilości energii. O wiele za dużo. Raz tylko udało się przemieścić pewien obiekt, ale po dwóch milisekundach wrócił na swoje miejsce.

— Owszem, słyszałem — odparła Srebrna głosem Marco.

— Materia jest cholernie odporna na takie numery. Musi się pogodzić ze skokami gwiezdnymi, bo latamy przez złącza, ale bezpośrednia teleportacja to jakby rzucanie, piłki przywiązanej do dłoni.

— Tak. Najwyraźniej istnieją jakieś zasady trzymające cię w jednym punkcie przestrzeni.

— A co potwór ma z tym wspólnego?

— On jest transmitowany. Coś emituje go może ze sto razy na sekundę, tak często jak wymagają tego powroty do punktu wyjścia. Dlatego może latać. Po prostu przesuwają ogniskową transmisji. Jest z nami, może widzieć i słyszeć, ale właściwie nie ma go tutaj. Nie wiadomo, dlaczego wciąż jest związany — dodała po chwili. — Mogą go przecież przesunąć poza sznur.

— Więc im wcześniej wrócimy…

Rozległ się wrzask.

Kiedy co tchu dobiegły do drzwi, Marco stał tam ze wszystkimi czterema dłońmi zaciśniętymi na pęku piór. Para małych oczek patrzyła na nich intensywnie.

— On po prostu przeszedł spacerkiem przez drzwi — powiedział Kung.

— O co tu chodziło z tymi lichtarzami? — zapytała Kin.

Srebrna parsknęła.

— Marco wykombinował, że ta kreatura musi mieć fantastyczny aparat słuchowy — powiedziała.

— Wydawało się logiczne, że jak usłyszy nas troje idących na wieżę…

— Jest o wiele za ciężki jak na ptaka — wtrącił Marco. — To musi być maszyna. A teraz możemy porozmawiać z kontrolerami dysku i wyjaśnić…

Gdy ptak obrócił głowę o sto osiemdziesiąt stopni, Kung gwałtownie zamknął usta.

— To ty jesteś tym draniem, który wyrzucił mnie w próżnię — zaskrzeczał kruk. — Zobaczysz, co dzieje się z tymi, którzy nie szanują Oka Boga.

Marco rozchylił wargi, ale zaraz zwarł je ponownie.

— Niech wszyscy święci mają w opiece twe dłonie, jeśli za pięć sekund jeszcze będziesz mnie trzymał — powiedział kruk beznamiętnym tonem. — Cztery, trzy, dwa… — spomiędzy piór wydobyła się smużka dymu.

— Marco!

Dłonie odskoczyły. Kruk zawisł w powietrzu, kołysząc się na cienkim aktynicznym płomieniu, który rzucał po sali rozedrgane cienie i pod którym kamienna posadzka zaczęła trzeszczeć jak wiosenny lód.

I już go nie było. Kin zachowała na tyle przytomności umysłu, by ukoczyć, gdy posypały się kawałki dachu. Spojrzeli do góry na ziejący pustką otwór, spoza którego dobiegło ich wołanie.

— Jeszcze pożałujecieeee!!!

* * *

— Mów — zaczął Marco.

— BŁAGAM.

— Kto rządzi dyskiem? Gdzie oni są? Jak możemy się z nimi skontaktować? Żądamy dokładnych wskazówek i szczegółowej analizy możliwych zagrożeń.

Kin podeszła bliżej i uśmiechnęła się uspokajająco do związanego olbrzyma.

— Skąd ty się wziąłeś, Sphandor?

— ZAWSZE WIERZYŁEM, ŻE PIES CIERPIĄCY NA KOLKĘ ZATRZYMAŁ SIĘ OBOK PNIA A MNIE WYLĘGŁY PROMIENIE SŁOŃCA. PANI, NIE POZWÓL MNIE SKRZYWDZIĆ! WIDZĘ JEGO MYŚLI I…

— Nie pozwolę mu.

— Tak? W jaki sposób? — zaczął gniewnie Marco.

Dwie dłonie obwiązane miał bandażami.

— Na osi świata jest wyspa — ciągnęła słodko, ignorując uwagę. — Opowiedz mi o niej.

— WIELKA PANI, MÓWIĄ, ŻE WĘDRUJĄ PO NIEJ STRASZNE BESTIE. NIKT Z NAS NIE MOŻE TAM IŚĆ POD GROŹBĄ…

— Czego?

— AGONII, PANI. ŚWIAT ZNIKA A POTEM JEST SIĘ W ZUPEŁNIE NOWYM MIEJSCU I WTEDY PRZYCHODZI AGONIA.

— Ale ty próbowałeś się tam dostać?

— TAM JEST TYLKO CZARNY PIASEK, O PANI, I SZKIELETY STATKÓW. A W SAMYM ŚRODKU KOPUŁA Z MIEDZI I STRASZLIWE URZĄDZENIA! ICH NIE MOŻNA OSZUKAĆ!

Kin wypytywała go jeszcze przez następne dziesięć minut, po czym poddała się.

— Wierzę mu — powiedziała, podchodząc do reszty i zamawiając u autokuchni kawę.

— On jest najwyraźniej wytworem skomplikowanej technologii — stwierdził Marco.

— Tak, ale sam uważa się za demona. I co tu zrobić? Kłócić się z nim?

— Może jak mu utnę nogę, zacznie myśleć inaczej — stwierdził Marco, sięgając po nóż.

— Nie — mruknęła Srebrna, stukając palcami po pokrywie kuchni. — Myślę, że nie. Musimy przyjąć, że twórcy dysku rozumują raczej kategoriami ludzkimi, zaś ludzie biorą pod uwagę litość i uczciwość, przynajmniej jeżeli nie koliduje to z ich interesem. Dlatego właśnie wypuścimy to bydlę na wolność, żeby zademonstrować moralną wyższość. Przekona ich to, że jesteśmy cywilizowani i litościwi. Tak czy siak — zniżyła głos, wszyscy zaś instynktownie unieśli oczy w górę w poszukiwaniu kruka — nie sądzę, żeby jeszcze mógł się do czegoś przydać.

Kin pokiwała głową. Srebrna natomiast podeszła do potwora i rozwiązała go. Sphandor wstał, spojrzał na nich poważnie i wyszedł na światło dnia.

Wzbijając się w powietrze poderwał chmurę kurzu, niczym człowiek-czapla niezgrabnie podleciał kilkanaście metrów i zawisł nad ziemią.