Выбрать главу

Kin poczuła, że pozostała dwójka patrzy na nią, więc odpowiedziała.

— Pozostawiając na boku tę, w pewnym sensie, śmiechu wartą ofertę — czuła, że brak umiejętności targowania się może być poczytany za słabość — chciałabym wyjaśnić, że przybyliśmy z dalekiego kraju i niezbyt dobrze rozumiemy, co oznacza słowo „Kolekcjonerzy”. Kolekcjonerzy czego?

Abu Infra zmarszczył brwi, słuchając tłumaczenia, po czym splunął odpowiedzią. Kin nigdy nie przypuszczała, że można wypluć kilka długich zdań, ale jemu udało się, i to jak.

— Mój Pan Jest Zdumiony. Posiadacie Trzy Dary Boga, Lecz Nie Wiecie O Kolekcjonerach. Pyta, Jak To Możliwe?

— Słuchaj, demonie — przerwała mu Kin. — Ty wiesz, że jesteś tylko projekcją jak Sphandor, prawda?

— Jest Mi Zabronione Odpowiadać Na To Pytanie W Tej Chwili — odparł płynnie Azrifel. — Wiem Jednak, Iż Siedzicie Po Uszy W Gównie. Jeśli Myślicie, Że Wyjdziecie Z Tego Cało, To Moja Reakcja Jest Ha Ha Ha.

— Zabiję cię — warknął Marco unosząc się. Strażnicy Ibn Infra napięli mięśnie.

— Siadaj — mruknęła Kin. — A ty, Demon, odpowiadaj na pytanie. Kim jest kolekcjoner?

— Mój Pan Mówi, Że To Nie Jest Tajemnica. On Sam Był Kiedyś Biednym Rybakiem, Aż Pewnego Dnia, Po Wypatroszeniu Ryby, Znalazł Wewnątrz Niniejszy Podarunek Boga, Lampę, Której Niesławnie Jestem Niewolnikiem. Ja, Azrifel Z Dziewiątego Dominium Przeklętych. Mogę Znaleźć Wszystko, Nawet Siłę Do Tego, By Z Wami Mówić. Oto Moja Moc.

Od Pięciu Lat Ciężko Pracuję Dla Tej Zarozumiałej, Nowobogackiej Świni, Byłego Rybaka. Sprowadzam Do Tego Trochę Pretensjonalnego Pałacu Takie Dary Boga, Na Jakich Innym Kolekcjonerom Zbytnio Nie Zależy, Albo Które Należą Do Pechowców Posiadających Demony Słabsze Ode Mnie. Przebyłem Głębiny Morza i Kratery Wulkanów, Zro…

— Przestań — powiedziała Kin. — Ten latający dywan, stół, sakiewki, to są Dary Boga?

— Tak. Od Dywanu Uwolniłem Handlarza W Basrze, Stół Znalazłem Na Dnie Morza, Pokryty Skorupiakami…

— I twój pan nie wie, jak one działają? To znaczy, są dla niego zwykłymi przedmiotami magicznymi?

— A Czyż Nie Są? — spytał demon z uśmiechem na ustach.

— Tak właśnie myślałem — prychnął Marco. — Jeszcze jeden ignorant, który wie o prawdziwej naturze dysku tyle co reszta. Zajmę się strażą, a potem zabierzemy go i odlecimy na dywanie.

— Poczekaj chwilę — odparła ostro Kin.

— Na co? On nic nie wie, umie tylko posługiwać się zabawkami, które znosi mu ten bydlak.

Kin pokręciła głową.

— Jeszcze raz spróbujmy dyplomacji. Demonie, powiedz swemu panu, że nie jesteśmy Kolekcjonerami. Damy mu do kolekcji nasze latające pasy, jeśli przewiezie nas swym dywanem na wyspę, która leży daleko na południowym wschodzie.

* * *

Jak tylko skończyła, wiedziała, że powiedziała coś niewłaściwego. Usłyszawszy tłumaczenie, Abu zbladł.

Marco westchnął i wstał.

— No dobra, to byłoby na tyle, jeśli chodzi o dyplomację.

Skoczył. Azrifel również. W powietrzu wykwitł szarożółty, zamazany wir, rozległ się grzmot, po czym Demon powrócił na swoje miejsce, nietknięty, zaś Marco znikł.

— Coś ty z nim zrobił — wykrzyknęła Kin.

— Został Umieszczony W Bezpiecznym Miejscu, Nic Mu Nie Jest, Z Wyjątkiem Kilku Niedużych Oparzeń.

— Rozumiem. Okupem za niego mają być nasze latające pasy?

Abu odezwał się, Demon przetłumaczył.

— Nie. Mój Pan Mówi, Że Teraz Już Wie, Że Przybyliście Z Innego Świata. Był Już Jeden Taki Podróżnik, Jakiś Czas Temu, Który…

— Jago Jalo? — spytała Kin.

Abu spojrzał na nią.

— Czyś ty zgłupiała? — syknęła Srebrna.

— Takie Było Jego Imię — zgodził się Azrifel. — Szaleniec. Nadużył Naszej Gościnności. Okradł Naszą Kolekcję. On Też Szukał Zakazanej Wyspy.

— I co się z nim stało? — zapytała Kin.

Wzruszył ramionami.

— Uciekł Na Dywanie Z Sakiewką Bez Dna I Płaszczem O Niezwykłej Mocy. Nawet Ja Nie Mogłem Go Znaleźć. Jednakże Mój Pan Odnosi Wrażenie, Że Nie Wszystko Jest Stracone.

— Nie?

— Ma Teraz Trzy Nowe Latające Urządzenia, Dwa Pojmane Demony I Ciebie.

Kin uniosła się i rozejrzała dookoła. Na balkonie stali dodatkowi strażnicy, dostrzegła też łuczników. Pomyślała o skoczeniu w przestrzeń, z pasem ustawionym na całą moc. Mogli ją trafić, a poziom medycyny na dysku był wątpliwy. Nie rozwiązałoby to również problemu Srebrnej.

Opadła więc na podłogę i zalała się łzami.

* * *

Usłyszała krótką rozmowę pomiędzy Demonem i jego panem, po czym wezwano dwie kobiety, które wyprowadziły ją z sali.

Zanim weszła w labirynt ozdobnych łuków i zasłon, zdążyła dostrzec beznamiętny wyraz twarzy Srebrnej. Z tyłu szedł strażnik z obnażonym mieczem.

Kobiety zawzięcie ją obgadywały. Gdy dotarli do półkolistych drzwi, mężczyzna został na zewnątrz. Wkrótce otoczyła ją gromadka chichoczących, małych, ciemnookich piękności ubranych w skąpe kawałki tkanin. Starsza z eskorty odgoniła je, zaś Kin poczuła, że jest popychana, ku kanapie. Usiadła i zapatrzyła się przed siebie.

Jakiś czas później kobieta w średnim wieku przyniosła jedzenie. Spojrzała na nią z wdzięcznością. Pod jej dziwnym makijażem kryło się współczucie, dlatego też przeprosiła ją w duchu i uderzyła jak najdelikatniej. Tamta westchnęła i upadła, zaś Kin gnała już co sił w nogach.

Przebiegła przez kilkanaście niskich, przewiewnych pokoi, w przelocie dostrzegając fontanny, śpiewające ptaki i znudzone hurysy siedzące na wielkich poduszkach. Patrzyły na nią osłupiałe wymalowanymi oczami, zaś gdy zderzyła się ze sługą niosącym tacę, podniosły krzyk.

Daleko za nią inne wrzaski oznajmiły, że strażnik, chcąc nie chcąc, wpadł do seraju.

Dotarła bo balkonu i rozważyła skok na dziedziniec poniżej. Zmieniła jednak zamiar i zaczęła się wdrapywać po ozdobnej kracie. Listewki zadygotały pod jej ciężarem. Po chwili weszła na płaski dach, zalany południowym słońcem.

Krzyki poniżej świadczyły, że strażnik był już przy balkonie. Padła na ziemię, dysząc ciężko i mając nadzieję, że pomyśli, iż wybrała łatwą drogę na dziedziniec. Niestety. Nastąpiła nagła cisza, przerywana jedynie ciężkim sapaniem.

Nagle drewno trzasnęło i dał się słyszeć przeciągły wrzask, gwałtownie przerwany dźwiękiem, jaki wydaje człowiek upadający na twarde kamienie.

Przemierzyła dach i dopadła najbliższej wieży. Nie był to najlepszy wybór, ale nie mogła wymyślić niczego innego. Znalazła sklepione wejście a za nim ciemne, kręcone schody. W porównaniu z upałem na dachu, panowało tam lodowate zimno.

Schody kończył na szczycie pokój z oknami bez szyb, wychodzącymi na miasto. Rozejrzała się w półmroku. Wyglądało to na jakiś magazyn.

Pod ścianą stało kilka zwiniętych dywanów, obok zalegały stosy pudeł. Wysoki posąg z brązu, odziany jakby pochodził ze Śródmorza, oparty był o trójnogi stół, na którym walały się resztki po jakimś przyjęciu. Było tam kilkanaście mieczy, wliczając ten, który — nie mogła wprost uwierzyć, ale bliższe oględziny upewniły ją — który był do połowy wbity w kowadło.

Na środku podłogi tkwiła statua konia, wykuta w jakimś ciemnym metalu. Mięśnie zrobione były nieźle, ale poza tym — mało inspirujące. Stał tak po prostu na czterech nogach, ze zwieszonym łbem, i wpatrywał się w posadzkę.