Marco wspomniał o tym, kiedy siedzieli oparci o jedną.
— Gdyby mieszkańcy dysku przeszli rewolucję przemysłową a potem zajrzeli tutaj, umarliby ze strachu — stwierdził.
Srebrna żuła coś, co według przypuszczeń Marco było lekko podgotowanym Shandem.
— Wygląda to na straszne niedbalstwo twórców. Jak mogli doprowadzić je do takiego stanu? Zauważyłam bardzo dużo zepsutych urządzeń, które przecież można by naprawić.
— A kto zreperuje te, które wykonują naprawy? Przez sto lat taka maszyneria musi spalić mnóstwo bezpieczników. Co byś zrobiła, gdyby w robocie naprawiającym maszyny wykonujące części dla fabryki montującej roboty obsługujące urządzenia produkujące bezpieczniki złamał się trybik? Jeśli od czasu do czasu ktoś nie dokona generalnego przeglądu, dysk się stopniowo zużyje.
— Zapytajmy robota.
To był niestety żart. Automat mógł odpowiedzieć tylko na pytania dotyczące bezpośrednio działania mechanizmów. Potraktował ich dziesięciominutowym wykładem na temat maszyny do regulacji pływów, zaś inne tematy zignorował. Marco zabawiał się myślami o podważeniu mu pokrywy, ale w końcu zdobył się na rozsądek.
— To miejsce z czerwonymi światełkami musiało być niedaleko krawędzi dysku — stwierdziła Srebrna. — Mam wrażenie, że znów zbliżamy się do osi. Może Kin coś będzie wiedziała.
Robot stojący w milczeniu kilka metrów dalej potoczył się do przodu.
— Odpoczęliśmy? — spytał pogodnie. — Możemy ruszać dalej?
Wstali sztywno. Kanciasty automat poprowadził ich wąskim pomostem. Wyszli na obszerną, okrągłą, jaskrawo oświetloną galerię. Trochę blasku dawała jasna mgła nad ich głowami, lecz większa jego część pochodziła z małego, aktynowego słoneczka.
Sunęło może ze sto metrów ponad dokładnym, kilkusetmetrowym modelem powierzchni dysku. Tyle że normalne modele nie mają maleńkich chmur rzucających cień, ani aktywnych wulkanów.
Galeria nie miała barierki, zaś ruchoma mapa znajdowała się metr pod nią. Promienie słońca błyszczały na morskich falach niepokojąco realnie.
Marco patrzył na dół dość długo.
— Dość — powiedział w końcu. — To jest piękne. Tylko czemu służy?
— Może to model wykonany przez jakiegoś architekta — mruknęła Srebrna. — Spójrz na skazę, zaraz za tym wewnętrznym morzem.
Kung zmrużył oczy, ale poddał się.
— Nie widzę. Budowniczowie dysku albo mieli doskonały wzrok, albo to wszystko jest tylko na pokaz.
Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu robota. Nie było go.
— Chciałabym obejrzeć to bardziej dokładnie — stwierdziła Srebrna. W tej samej chwili z dalszego końca mapy przyfrunęła jakaś szklana płyta. Weszła na nią ostrożnie, lecz mimo jej ciężaru platforma nawet nie drgnęła.
— Nie wierzę własnym oczom! Jak to zrobiłaś?
— Umie się to i owo. Chyba zaczynam pojmować, jak to wszystko tutaj działa. Idziesz?
Szklany dywan posłusznie reagował na jej polecenia. Przesuwali się kilka centymetrów ponad powierzchnią chmur. Marco poczuł dziwną ochotę wyciągnięcia ręki i zamieszania w cyklonie. Mapa była przerażająco realna. Gdyby jej dotknąć, to czy na niebie pojawiłby się gigantyczny palec?
Kiedy Shandyjka znów się odezwała, spojrzał w dół przez szkło.
Pod nimi rozciągała się spalona, zniszczona ziemia z okrągłą dziurą w samym środku.
Srebrna odkryła, że kiedy platforma lekko się wznosi, sceneria poniżej natychmiast ulega powiększeniu. Wydawało się też, że granica zdolności rozdzielczej nie istnieje. Widzieli mikroskopijne, prawie nieruchome figurki ludzi.
Lecz tylko prawie. Co sekundę obraz migotał i sylwetki przybierały nieznacznie zmienione pozycje. Marco spędził masę czasu fascynując się widokiem dzikusa ścinającego drzewo. Pstryk — siekiera w powietrzu — pstryk — uderzenie w pień — pstryk — znowu zamach i drzazga wybita z pnia przez magię.
— To można zrobić — stwierdził sam do siebie. — Trzeba tylko zgrać obraz z wielu czujników w jeden hologram.
— Potrzebowałbyś mnóstwo czujników.
— Miliardy. Trzeba by je podłączyć do każdej żyjącej istoty.
— Widzisz te puste miejsca?
— Może w tym momencie ptak nie patrzy w tę stronę. Kiwnęła ponuro głową i rozejrzała się po ogromnej hali.
— Może ta mapa dysku zawiera również swoją własną miniaturową mapę dysku — powiedział powoli.
Napotkała wzrok Marco, uśmiechnęła się i rozkazała platformie polecieć nad oś. Wiedziała już, że ta mapa leży właśnie na niej.
Spojrzeli w dół na kopułę. Srebrna wydała kilka poleceń, ale nie dały one żadnego efektu. Obniżyła ją.
Patrząc w dół między stopami zobaczyli ziemię i metal, które stapiały się i uciekały w bok. Na chwilę ujrzeli maszynerię płaskiego świata. Potem coś wypłynęło, jakaś krawędź…
Był tam mały dysk, a w jego centrum szarobiała plamka oraz dwie figurki, jedna większa, futrzasta, a druga cienka i gruzłowata jak gałązka. Obie z natężeniem patrzyły pod nogi…
Pstryk. Ta chuda patrzyła teraz w górę, na mikroskopijną galeryjkę otaczającą mapę mapy. Pstryk. Stała tam postać. Pstryk. Uniosła rękę. Pstryk.
— Cześć — powiedziała Kin.
Srebrna nie była ekspertem w odczytywaniu ludzkiego wyrazu twarzy, ale tak na oko to ta kobieta od dawna nie spała. Nawet lekko się chwiała.
— Cieszę się, że się wam udało. Nie mogłam rozkazać komputerom, żeby was teleportowały. Ryzyko, że zawiedzie dopływ energii, kiedy będziecie w drodze, wynosiło trzydzieści procent. Chodźcie, zostało niewiele czasu.
— Ale my… — zaczął Marco.
Gwałtownie potrząsnęła głową.
— Nie, to nie my — przerwała mu. — No chodźcie.
Kung zaczął marudzić, więc Srebrna chwyciła go stanowczo za parę ramion. Kin już pędziła tunelem wychodzącym z hali.
Prowadził on do sali równie wielkiej. Stał w niej statek kosmiczny. Przynajmniej tak wyglądał na pierwszy rzut oka.
Nie posiadał jednak żadnych silników. Oprócz nienaturalnie wielkich dysz, znajdujących się w najzupełniej właściwym miejscu, wyglądał na jedną wielką kabinę z taką ilością okien, że w środku można by hodować winogrona. Dookoła kręciły się sześcienne automaty. Jeden natryskiwał farbę na dysze hamowania, dwa inne dłubały coś przy statecznikach.
Kin była już na pokładzie. Wciąż burcząc, Marco wspiął się po krótkiej drabince i ujrzał ją siedzącą przy pulpicie kontrolnym w kształcie podkowy. Wychodzące od niego kable prowadziły do skrzynek bezładnie porozrzucanych po wnętrzu. Na środku podłogi regiment maleńkich sześcianów uwijał się wokół gmatwaniny drutów i jakichś metalowych konstrukcji. Jeden z nich tak długo postukiwał Kunga w nogę, aż ten musiał zejść mu z drogi.
— Srebrna, zamknij właz — poleciła Kin. — Pośpiesz się! A teraz módlcie się do takich bogów, jakich chcecie.
Odwróciła się i następne zdanie wypowiedziała tonem dającym do zrozumienia, że mówi do kogoś innego.
— Jesteśmy gotowi.
Odpowiedź zabrzmiała jakby z zewnątrz.
— UMOWA STOI?
— Stoi — odparła.
Przez chwilę nie działo się nic, po czym statek lekko zadrżał. Marco spojrzał do tyłu i zobaczył uciekające w tył ściany groty.
— Nie mówcie nic nieprzemyślanego — ostrzegła Kin. — Nawet nie myślcie, jeżeli chcecie wrócić do domu. Trochę wiary, dobrze? Proszę.
Nagle kabinę zalało jasne, słoneczne światło. Spojrzeli w górę i zobaczyli kwadrat nieba, rosnący z każdą chwilą, w miarę jak rozsuwał się dach. Wreszcie podłoga wyniosła pojazd w górę.