Zresztą te, które spotkali, były prawie ludźmi, w porównaniu z niektórymi, hodowanymi w cichych, zielonych laboratoriach pod osią. Stanowiły policję tego świata, pilnowały ukrytych wentylatorów i wejść do maszynerii, ścigały śmiałków zapuszczających się na samą krawędź. Od czasu do czasu porywały nowego Przewodniczącego dla Komitetu.
Przewodniczący. Wpatrywała się w pusty ekran, potem spojrzała na unoszący się ponad nią hełm. Nie miała zamiaru sprawdzać, czy rozmiar jest odpowiedni dla niej. Komputery nie nalegały, jedynie pokazały, jak się go używa.
To one rządziły. Regulowały pływy, mieszały wody, liczyły spadające liście, czyściły i odmulały stawy dla lilii. Jednakże zostały skonstruowane wyłącznie do służenia, tak by świat nie stał się mechaniczny. Kierować nimi miał człowiek.
W ciągu siedemdziesięciu tysięcy lat historii było dwustu osiemdziesięciu Przewodniczących, siłą wsadzanych pod hełm, który obdarzał ich nową, bezwzględną wiedzą.
Odpowiedziała, że nie wierzy.
— Jak możecie zrobić inżyniera planetarnego z neolitycznego wieśniaka? — zawołała.
MOŻEMY. TWÓRCY DYSKU SKONSTRUOWALI NAS SPRYTNIE.
— Powiedzcie mi o tych twórcach. Ekran zgasł.
Łup. Kin chwyciła mocno krawędzie leżanki. Roc nie leciał, lecz jak kula torował sobie drogę przez górne warstwy atmosfery, rozdzierając je ze świstem.
Trudno było im rozmawiać, kiedy przeciążenia zmieniały się straszliwie nierównomiernie. Jedynie Srebrnej mogła coś powiedzieć ze stosunkowo najmniejszym trudem.
— Ja też w to nie wierzę — stwierdziła. — Wiadomo, czego potrzeba takiemu urządzeniu jak dysk. — Łup. — Rozumnego opiekuna. Żadna maszyna nie sprosta problemom, które się w końcu mogą… — Łup — mogą pojawić. Bo jeśli taka istota nie miała do czynienia ze skomplikowaną techniką, po prostu oszaleje.
Kin skurczyła się, oczekując następnego zrywu. Ten jednak nie nastąpił. Za oknami dostrzegła rozpostarte skrzydła z koniuszkami olbrzymich piór drżących w strumieniu powietrza. Ptak rozpoczynał szybowanie.
Przed pochyloną kabiną rozciągała się połowa dysku. Kin wylazła ze swej leżanki i chwiejnym krokiem dotarła do ściany.
Świat wyglądał jak płynący przez niebo talerz z klejnotami. Daleko w przodzie widniał ocean krawędzi, otulający zachodzące słońce niczym pierścień drogocenny kamień.
Roc ześlizgiwał się z przerażającymi ślepiami utkwionymi w jego tarczę. Czasem strząsał z barków kawałki lodu, które błyskając spadały w dół.
Kin uklękła na platformie i obserwowała mikroskopijne figurki Srebrnej i Marco, podążające tunelami.
Maszyneria dookoła rozpoczynała nową, gorączkową pracę. Zastanawiała się, co by było, gdyby Przewodniczącym został jakiś średniowieczny chłop. Czy pomógłby komputerom zabrać się do naprawy tego wszystkiego?
Wstała i poleciła platformie dotrzeć do balkonu otaczającego halę. Pośpieszyła wytartymi schodami w górę, do pomieszczenia komunikacyjnego.
WITAJ — pojawiło się na ekranie.
— Już mnie nie potrzebujecie — powiedziała. — Dostaliście wszelkie instrukcje potrzebne do naprawy. Zabierze ona wiele czasu, ale można to zrobić bez zbytniego naruszania biosfery. Tyle że przecież nie możecie tak działać wiecznie. Potrzebne wam dostawy z zewnątrz.
WIEMY. ENTROPIA DZIAŁA NA NASZĄ NIEKORZYŚĆ.
— Nie można bez końca rozbierać stare maszyny w poszukiwaniu części zamiennych. To wystarczy na jakieś sto lat, ale nie dłużej.
WIEMY.
— Czy ci ludzie na powierzchni w ogóle was obchodzą?
ONI SĄ NASZYMI DZIEĆMI.
Wpatrzyła się w jaśniejące litery. W końcu odezwała się miękkim głosem.
— Opowiedzcie mi o Jago Jalo. Musiał się wam wydawać wysłannikiem boga…
TAK. JUŻ WCZEŚNIEJ MIELIŚMY ŚWIADOMOŚĆ, ŻE DYSK JEST STRACONY. WTEDY UTRZYMYWALIŚMY EKRAN PRZECIWKO METEOROM I ZREDUKOWANIE PRĘDKOŚCI JEGO STATKU BYŁO SPRAWĄ STOSUNKOWO ŁATWĄ. OBSERWOWALIŚMY, JAK PRZEPROWADZA SWÓJ LĄDOWNIK PRZEZ SKLEPIENIE NIEBA, ALE NIE MIELIŚMY Z NIM ŁĄCZNOŚCI. TO POWINNO WZBUDZIĆ NASZE PODEJRZENIA.
— Mimo to pozwoliliście mu wylądować?
NIESTETY, ROC ZAUWAŻYŁ GO PODCZAS OPADANIA.
— Roc?
WIELKI PTAK.
— Nie wierzę w to — powiedział Marco. — Widzę, ale nie wierzę. Tym mamy polecieć do domu, tak?
Ziemia pod nimi uciekała tak szybko, że wyglądała jak zamazane pasmo kolorów. Przez chwilę mignęły przybrzeżne fale, co wskazywało, że opuścili obszar morza.
— Nie widziałeś tego wielkiego jaja w zoo, kiedy siedziałeś w klatce? — spytała Kin znużonym głosem. — Nie zastanawiałeś się, co mogło je złożyć? Oczywiście, że nie może nas zabrać do domu, to tylko wielki ptak. Na osi widziałam jego opis.
— To co teraz powiem, może wydawać się nieco głupie — wtrąciła Srebrna — ale istnienie takiej istoty z krwi i kości wydaje się raczej niemożliwe. Jest zbyt ciężka, by latać.
— Nie waży więcej niż pięć ton — odparła Kin. — Jest jedną z najwspanialszych konstrukcji budowniczych dysku. On żyje. Ma ścięgna jak włókna Liny i pneumatyczne kości. Po prostu rury wypełnione gazem pod ciśnieniem. Komputery pokazały mi wykresy. Wspaniałe, prawda?
— Dlaczego traci wysokość? Wylądujemy w morzu — zaniepokoił się Marco.
— Tak — odparła Kin. — Na waszym miejscu wróciłabym do leżanek.
— To znaczy, że będziemy lądować w wodzie?
Kung spojrzał w dół na pędzące fale. Byli już tak nisko, że mogli je rozróżnić. Przeniósł wzrok na to, co nazywało się horyzontem. Słońce stanowiło jedynie czerwoną poświatę, na wpół schowaną za pasmami chmur, rzucającą na grzbiety fal ogniste blaski. Marco zastanowił się.
— O nie — jęknął. — Powiedz, że się mylę, że nie zamierzasz zrobić tego, co myślę, że zamierzasz…
— Jeśli to wam w czymś pomoże — powiedziała Kin — Jago Jalo był szalony nawet jak na swój zwariowany wiek.
TO STAŁO SIĘ OCZYWISTE POTEM. NIE SĄDZILIŚMY, ŻE JAKAKOLWIEK RASA MOŻE WYSŁAĆ W KOSMOS WARIATA.
— Takim statkiem mógł polecieć tylko ktoś taki.
ON DOTARŁ NA OŚ Z WYMONTOWANYM LASEREM GEOLOGICZNYM I ZABIŁ AKTUALNEGO PRZEWODNICZĄCEGO.
— Nie próbowaliście go powstrzymać?
NIE MIELIŚMY INSTRUKCJI, JAK TO ZROBIĆ. POZA TYM TEN CZŁOWIEK NAJWYRAŹNIEJ POCHODZIŁ Z KULTURY TECHNICZNEJ, A MY MUSIELIŚMY SIĘ TROSZCZYĆ O PRZYSZŁOŚĆ DYSKU. KAZAŁ NAM ZBUDOWAĆ TEN STATEK. TO NIE BYŁO TRUDNE. LICZYLIŚMY NA TO, ŻE JEŚLI POMOŻEMY MU WRÓCIĆ NA JEGO OJCZYSTY ŚWIAT, WKRÓTCE PRZYBĘDĄ TU NASTĘPNI DLATEGO TEŻ WYSŁALIŚMY Z NIM JEDNO Z NASZYCH SZPIEGOWSKICH URZĄDZEŃ — KRUKA OKO BOGA, NASZEGO PIĘKNEGO PTAKA.
— To dlaczego nie skontaktowaliście się z nami, gdy tylko przylecieliśmy? Opadły mnie pchły, prawie zostałam spalona na stosie, wsadzona do haremu…
ZDECYDOWALIŚMY, ŻE NAJPIERW MUSIMY SIĘ WAM PRZYJRZEĆ. NIE WIEDZIELIŚMY, CZY JALO BYŁ WYJĄTKIEM. TA CZTERORĘKA ISTOTA JESZCZE ZWIĘKSZYŁA NASZE PODEJRZENIA.
Patrzyła na znikające litery.
— Wiecie, że potrafimy tworzyć światy. Prawidłowe. Planety. Możemy stworzyć jedną dla ludzi z dysku. Czy wiecie, że jest on niezłą kopią tej, z której pochodzę?
TAK.
— Czy wiecie, dlaczego?
TAK.
— Powiecie mi?
Przez kilkanaście sekund ekran był pusty. Potem wypełnił się taką ilością słów, że komputery musiały zmniejszyć litery. Wstała i zaczęła czytać.