Выбрать главу

Potem nadeszły wstrząsy umysłów. To się zdarzyło… tak, parę lat po wysłaniu Terminusów. Ludzie po prostu umierali. Miliardami. Ich umysły jakby zapadały się w sobie.

No i musieliśmy zaczynać od nowa. Przynajmniej mieliśmy te zabawki Wrzecionowatych, więc mogliśmy zacząć ekspansję. Po tych wstrząsach była to konieczność. One doprowadziły nas do tego, że zaczęliśmy poszukiwać nowych miejsc, gdzie można by egzystować inaczej, zacząć uczyć się zapomnianych sposobów życia. Musieliśmy zbudować roboty, by zapamiętały dla nas niektóre z nich.

Sądziliśmy, że była to naturalna, już przetarta ścieżka. Widzisz, mieliśmy przykład królów Wrzecionowatych. Uważaliśmy, że każdy inteligentny gatunek wypełnia swój rodzinny świat do punktu, w którym ciśnienie umysłów zaczyna go zabijać, po czym ci co ocaleli, zaczynają kolonizować inne światy. I w jakikolwiek sposób by to usprawiedliwiać i wyjaśniać, prawdziwą przyczyną jest zawsze nagląca potrzeba ucieczki od innych istot. A ponieważ niewiele jest odpowiednich do tego celu planet, rasy musiały uczyć się inżynierii planetarnej. Och, to wszystko bardzo dokładnie sobie przemyśleliśmy. Jedna rasa po drugiej, zanim zginie, kreuje nowe światy, zaszczepiając na nich nowe życie. Napisałam o tym książkę i zatytułowałam ją „Nieprzerwana kreacja”, ha ha ha.

MOŻE TERAZ NAPISAĆ SUPLEMENT?

— Byłby trochę krótki, jestem tego cholernie pewna. Co mogłabym dodać? „Światła na niebie są jedynie dekoracją”?

CZEMU NIE?

— Nie powiedzieliście mi, dlaczego oni budowali. Słowa natychmiast zajaśniały na ekranie, jakby komputery już dawno miały je przygotowane.

LUDZIE SĄ CIEKAWSCY. TO FUNKCJA ICH CZŁOWIECZEŃSTWA. ISTOTY, KTÓRE ZBUDOWAŁY TEN WSZECHŚWIAT, ZROBIŁY TO, GDYŻ BYŁOBY NIE DO POMYŚLENIA, ŻEBY TEGO NIE ZROBIŁY. TWORZENIE NIE JEST CZYMŚ, CO ROBIĄ BOGOWIE. JEST CZYMŚ, CZYM ONI SĄ.

— A potem? Co zrobili potem?

* * *

Dookoła statku rozciągała się spieniona woda. W jednym z iluminatorów Kin dostrzegła małą, porośniętą drzewami wyspę, wielki kształt ciemniejący w zapadającym zmierzchu. Czuła kołysanie kadłuba na falach.

Niebo jakby skręciło. Nie poczuli żadnego wstrząsu, jedynie podłoga stała się ścianą. Na moment piana pokryła iluminator i wówczas Kin mogła spojrzeć w dół.

Przed nimi rozpościerał się brzegospad, wyglądający dokładnie jak oświetlona, biała woda. Marco siedział przywiązany do fotela pilota. Kin zauważyła, że instynktownie zaczął szukać nogami oparcia.

Daleko w dole wisiała kula ognia. Płaski świat otulały teraz ciemności, lecz małe słońce dawało powierzchni wodospadu krótki dzień. Gdy Kin patrzyła na nie, wzniosło się i znikło, zasłonięte przez statek.

Później, gdzieś na granicy widoczności zobaczyła chmurę. Pozostawała tam przez jakiś czas, po czym popędziła w górę błyszczącego strumienia z szybkością, która ją zaskoczyła. Statek lekko się zakołysał, gdy zostawiał za sobą wodę w molekularnym sicie, a potem pojawiły się gwiazdy.

Od strony Marco dobiegł przeciągły syk. Mogło to być westchnienie ulgi.

* * *

— Wolałabym, żeby komputery zorganizowały bardziej konwencjonalny start, ale muszę przyznać, że ten miał swój styl — stwierdziła Srebrna.

— Z ich punktu widzenia, był to najbardziej skuteczny sposób — odparła Kin.

Niebo zawirowało, kiedy Marco obrócił statek tak, aby dół znalazł się tam, gdzie umieściła go tradycja, to znaczy w okolicy stóp.

Srebrna odpięła pasy i spojrzała na Kin.

— My budujemy światy, prawda? — powiedziała. — Znaczy nie my, jako kawałki kości i mózgu, ale to, co jest w nas, co sprawia, że jesteśmy tym czym jesteśmy, co marzy, kiedy reszta śpi.

Kin uśmiechnęła się.

— Komputery nie określiłyby tego w ten sposób, ale masz racje. Przypuszczam, że one posiadają pewną dodatkową funkcję. Mogą stłumić zakłócenia umysłu, żeby… do diabła, dlaczego unikać tego słowa — aby bóg z ich wnętrza mógł wynurzyć się na chwilę i działać. Dlatego praktycznie każdy może być władcą dysku. Gdyby Jalo spróbował włożyć hełm, nadal by tam był.

— Nikt nam nie uwierzy — mruknął Marco bez odwracania głowy.

— Nie sądzę, że będzie to taka wielka tragedia — odparła Kin. — Ten świat został zbudowany jako dowcip lub podpowiedz. Nikt nie musi w to wierzyć. Zbudujemy planetę dla jego mieszkańców, przeniesiemy ich na nią i to wszystko, co należy zrobić.

Świadomość wyzwania pobudzała ją. Tworzenie nowej Ziemi. Trzeba zrobić to tak dokładnie, aby przeniesieni na nią mieszkańcy nawet tego nie zauważyli. Zaprojektować nowe kontynenty, zahibernować wystarczająco dużo ludzi, by mogli się potem rozmnożyć. To może zabrać tysiące lat. Należy ściągnąć cały system słoneczny. Wielkie planety krążące wokół odległych gwiazd umieścić w obszernych polach i przepchnąć przez lata świetlne.

Zaprojektować bizony.

Życie nie będzie nudne.

Czy komputery mogłyby zażądać zapłaty za takie życie?

Tak.

Spali i jedli, podczas gdy statek nurkował w monstrualny cień na niebie. Małe słoneczko już nie rozświetlało ciemności.

Daleki koniec brzegospadu zaczął rosnąć. Marco wśliznął się w fotel i porozumiał z mózgiem statku.

— Dobra — mruknął. — Największy ból przed nami. Tutaj powiemy sobie do widzenia, więc właźcie do leżanek. Resztę zrobił Komitet.

Przez dziesięć minut leżeli w niewygodzie i słuchali delikatnego buczenia silników korekcyjnych. Gdy nastała cisza, do uszu Kin doleciało westchnienie Marco.

— Już — powiedział. — Teraz albo trafimy w dziurę, albo spudłujemy. Nigdy bym nie przypuszczał, że mogę się obawiać zderzenia ze ścianą świata.

Brzegospad pozostał kilka tysięcy kilometrów w tyle, lśniący w świetle pełni. Nawet Kung wziął głęboki wdech, kiedy statek skoczył ponad krawędź dysku i runął ku niebu. Płaski świat pokryty był plamami czerni i bieli, niczym moneta ze srebra i hebanu płynąca pod niebem oszalałym od gwiazd. Księżyc był już tylko perłą wiszącą gdzieś w oddali, zaś gwiazdy zdecydowanie zbliżały się.

Otwór, który Jago wyciął w sklepieniu niebios był na tyle duży, by przeszedł przezeń pierścieniowy kolos, statek o wiele większy od tego, którym teraz lecieli. Tyle że podchodzili pod niewielkim kątem.

Komputery uspokajały Marco, że dziura będzie wystarczająco szeroka. Kin powiedziały to samo, dodając szacunkową odległość od jej brzegów. Nie ośmieliła się powtórzyć jej Kungowi. W niektórych miejscach była mniejsza niż metr. Zorientowała się, że patrzy przed siebie, szukając czegoś na niebie. Pozostała dwójka robiła to samo. Ponad ich głowami sunęły gwiazdy. Kiedy na nie spojrzeli, ten powolny ruch płatków śniegu przeszedł w pęd. Stały się smugą światła. Przez chwilę odnosili wrażenie, że coś okrążyło statek, natomiast gwiazdy nabrzmiały, zamigotały i znikły. Lekki wstrząs oznajmił utratę jednej z dysz korekcyjnych, która zahaczyła o krawędź.

Gwiazdy pojawiły się ponownie, złudnie podobne do tych przyczepionych do „kopuły”, zaś statek zaczął mknąć w międzygwiezdną pustkę.

Marco oddychał hałaśliwie a Srebrna mruczała dźwięcznym barytonem jakąś melodyjkę.

Patrząc na gwiazdy Kin uprzytomniła sobie, że mają siedemdziesiąt tysięcy lat, niewiele więcej niż ich kuzynki zwieszające się z nieba płaskiej Ziemi. Są jedynie światłami, tym większymi, im większe niebo.