Zaskoczeni rekruci drgnęli zupełnie nie po wojskowemu, ale odmłodzona kadra esesmanów stojących dookoła niczego nie zauważyła. Wtedy usłyszeli muzykę… i śpiew…
Mühlenkampf, z Braschem u boku, stał odziany w ciepłą czarną skórę pod tym samym stożkiem światła co rekruci, a mimo to znajdował się w innym czasie, a może nawet w innym świecie. Wyraz twarzy miał lodowaty, tak lodowaty jak powietrze.
— Wiesz, mój Hansi — spytał Braschego, wciąż z twarzą zastygłą w maskę — dlaczego skinheadzi w Niemczech nigdy do niczego nie doszli w polityce?
— Nie, Herr Obergrüppenführer — odparł szeptem Hans.
— Generale poruczniku, Hansi, generale poruczniku — poprawił go Mühlenkampf uprzejmie, ale z sardonicznym uśmiechem, którego nie próbował ukrywać. — Nasi panowie nie lubią tego, co było kiedyś.
— Zu befehl, Herr Generalleutnant — odparł Brasche niemal automatycznie.
Uśmiech nie schodził z twarzy Mühlenkampfa, za to stał się jeszcze bardziej pogardliwy.
— Skinheadzi nigdy do niczego nie doszli, Hansi — podjął generał — bo tu są Niemcy, a ci frajerzy nigdy nie nauczyli się maszerować w nogę…
— …Marschiern im Geist, in unsern Reihen mit[15]… — śpiewali maszerujący, dzwoniąc buciorami o lód i kocie łby. Rekruci wyciągali szyje; przechodząc zwartymi szeregami przez bramy Kaserne, widzieli już pierwszych weteranów.
— Die strasse frei!
Piosenka była oczywiście zakazana. Ganz verboten. Ale cóż mogły oznaczać zakazy słabego i pogardzanego rządu dla ludzi, którzy kazali Hitlerowi i Himmlerowi „spierdalać” nie raz, lecz niezliczoną ilość razy?
— Die Fahne hoch! Die reihen fest geschlossen[16]… — zabrzmiała ostatnia powtarzana zwrotka.
W szeregach starego SS śpiewał ją niejaki Helmut Krueger. Jakże dobrze się czuł, jak bardzo dobrze, gdy znów krew młodości krążyła w jego żyłach. Jak dobrze było maszerować ze starymi towarzyszami i śpiewać dawne piosenki. Jak dobrze było być tym, za kogo Krueger zawsze się uważał — nieprzejednanym, wrogim Żydom nazistą starej szkoły.
Krueger marzył, śnił na jawie o powrocie dawnych czasów. Wyobrażał sobie znów kulące się z przerażenia żydowskie, słowiańskie i cygańskie kurwy, rozwierające przed nim ze strachu swoje pośladki, nogi i usta. Władza upajała. Widział oczami wyobraźni tchórzy powieszonych na latarniach, kopiących, charczących i wydających ostatnie tchnienie. Nawet samo wspomnienie wystarczyło, by zadrżał lekko z rozkoszy. Usłyszał Heil! wykrzykiwane przez tysiąc gardeł i dźwięk ten był bardziej niż przyjemny. Przypomniał sobie, jak wspaniale się czuł, zatracając się w tej boskiej potędze. Ujrzał płonące miasta i uśmiechnął się. Usłyszał krzyki z komór gazowych i krematoriów i niemal zadrżał z seksualnej rozkoszy.
Krueger był przekonany, że po dziesięcioleciach wygnania wreszcie wrócił do domu.
Tęskniąc za domem, Dieter Schultz, lat osiemnaście, wraz z innymi rekrutami szurał nerwowo nogami w zimnym śniegu. Można by pomyśleć, że chłopcy nigdy nie słyszeli tych piosenek, skoro to były Niemcy, a zasady to zasady. I rzeczywiście, nie znali ich. A mimo to je rozpoznawali.
Dieter i pozostali wiedzieli, że z całą pewnością zwłaszcza ta piosenka jest niezgodna z prawem, zakazana. Niedługo wpadnie tu polizei i rozbije to nielegalne na pewno zgromadzenie. Niedługo, dosłownie za kilka minut, ci przeklęci, powyciągani z grobów naziści zostaną aresztowani, a rekruci — odesłani do domów. Wszyscy to wiedzieli.
Mühlenkampf nieświadomie tupał lewą stopą, kiedy kolumna tysięcy starych-młodych weteranów rozdzieliła się, by otoczyć podległych im chłopców. Muzyka i piosenka zmieniły się, ale weterani dalej śpiewali głosami strącającymi ptaki w locie w zasięgu kilometra.
Uświadamiając sobie nagle, że tupie, Mühlenkampf zmusił się, by przestać.
— Ach, przyznaję, zawsze lubiłem tę piosenkę, Hansi. Dlaczego pamiętam…
Nie dokończył jednak tej myśli.
Piosenka zakończyła się łoskotem werbli i fanfarą rogów. Mimo to maszerujące stopy dalej wybijały rytm na skutym lodem betonie: chrup, chrup, chrup, chrup. Gwoździe podkutych butów krzesały iskry na kamieniach, tworząc atmosferę niesamowitości.
Brasche podszedł do mikrofonu.
— Żołnierze SS Korps… stać.
Maszerujące stopy zrobiły jeszcze jeden krok, a potem jednocześnie huknęły, stając na baczność.
— Links und rechts… Um.[18]
Otaczające rekrutów szczypce zwróciły się do środka, jakby były częścią jednej myślącej istoty.
— Generalleutnant Mühlenkampf sprache.[19]
Hans Brasche cofnął się szybko od mikrofonu, a jego miejsce zajął odziany w czarną skórę Mühlenkampf.
Generał arogancko zadarł brodę.
— Najpierw zwracam się do moich starych towarzyszy, którzy nie potrzebują mów. Znów się spotkaliśmy, przyjaciele, znów się spotkaliśmy. Razem wstrząsnęliśmy kiedyś światem. Wstrząśniemy jeszcze kilkoma, zanim odejdziemy.
Dumna głowa z prostym arystokratycznym nosem zwróciła się w stronę rekrutów.
— Teraz mówię do tych, którzy są tutaj po to, by się do nas przyłączyć. Śmieci! Jesteście niczym, mniej niż niczym. Słabi, bez kondycji… Odpady społeczeństwa, które zamieniło się w śmietnik. Rozpuszczone, rozkapryszone bachory, uczepione matczynych spódnic. Niedobrze mi się robi na wasz widok. Niedobrze robi się waszym instruktorom, mojej kadrze. Jesteście zakałą swojego gatunku, hańbą dla waszej kultury… Hańbą dla naszego narodu i jego tradycji.
Twarz Mühlenkampfa wykrzywił niemal niedostrzegalny uśmiech.
— Ale my, starzy wojownicy, mamy inną tradycję. Potrafimy, parafrazując angielskiego poetę, „tworzyć strzelców z błota”. Dowódcy pułków, do swoich oddziałów!
Na dany znak orkiestra zagrała Yorkische Marsch Beethovena. Na skutym lodem placu rozbrzmiały ostre komendy. Oddziały stawały na baczność i wykonywały zwroty. Nawet nowi rekruci, urażeni krótką i pogardliwą słowną chłostą, nie mieli innego wyjścia, niż maszerować do rytmu ciężkiego refrenu marsza. Niczym długi wijący się wąż, kolumna wymaszerowała spod namiotu światła i weszła w świat ciemności.
— Myśli pan, że to podziała, Herr General? — spytał Brasche, kiedy ostatnie kompanie znikały w mroku.
Mühlenkampf prychnął, jakby sama myśl wydała mu się niedorzeczna.
— Ta przemowa? Trochę świateł? Trochę obelg? Małe przestawienie? Czy ja myślę, że to podziała? Hansi, daj spokój. Nic nie „działa” w takim znaczeniu. Łatwa transformacja, tak samo jak bezsensowne pospolite ruszenie, to brednie lewicy, liberałów, czerwonych i zielonych. Ale oni, Hansi, o czymś zapominają, ci czerwoni i zieloni. Niemcy były tak samo dekadenckie, podzielone i słabe w latach dwudziestych. Byłem tam, pamiętam to. A mimo to w latach czterdziestych wstrząsnęliśmy światem. Dlaczego? Bo ci chłopcy w głębi duszy są Niemcami, Hansi, innymi słowy: lemingami. Są lemingami, Hansi. W najlepszym razie stadem bezmyślnych owiec.
15
Maszeruj z nami z duchem, maszeruj z nami wraz. To słowa surowo zakazanej „Horst Wessel Lied”
17
To słowa „Fahnenlied” Baldura von Schirach.