Выбрать главу

Do którego jednak nie doszło. Jakieś siedem czy osiem metrów nad podłogą ciało Breitenbacha zaczęło zwalniać. Zwalniało coraz bardziej, aż dotknęło podłogi już lekko jak spadające piórko.

— Co to, u diabła, spowodowało? — spytał Mueller.

Schlüssel wzruszył ramionami.

— Szczerze mówiąc, wyliczeń nie ogarniam. Gdyby Amerykanka, która odkryła tę zasadę, ich nie spisała, prawdopodobnie również by ich nie ogarnęła. To długa historia, jak mi powiedziano. Ale spójrzmy na to tak: czarne plastikowe urządzenie na uprzęży Stephana gromadzi energię upadku, a potem zamienia ją w energię zwalniania. Uważamy, że można by to wykorzystać w zawieszeniu czołgu, nie zmieniając znacząco projektu, a także do zmniejszenia rozmiarów amortyzatorów odrzutu, tak by oszczędzić od piętnastu do dwudziestu ton. Nie mówiąc już o redukcji koniecznej obsługi.

Oczy Muellera, które nie wróciły jeszcze do normalnych rozmiarów po skoku Breitenbacha, zrobiły się jeszcze większe. Spojrzenie Praela zaczęło tańczyć; nie mógł się skupić na nikim ani na niczym. Henschel i Benjamin popatrzyli po sobie w zamyśleniu.

A potem wszyscy powoli odwrócili się w stronę szczątków cylindra. W ich oczach zaświecił nowy blask.

Paryż, Francja, 15 lutego 2005

Mąż Isabelle wszedł bez słowa do kuchni, ściskając w ręku jakiś papier.

W pierwszej chwili nie zauważyła dokumentu. Zobaczyła jedynie, że twarz jej ukochanego jest szara jak popiół.

— Co się stało? — spytała.

Nie odpowiedział, wyciągnął tylko papier w jej stronę.

Drżącą dłonią wzięła formularz i przeczytała go pospiesznie. Nie rozumiejąc, pokręciła głową.

— Nie mogą ci tego zrobić, nam tego zrobić. Odsłużyłeś w wojsku jako młody chłopak. Nie mają prawa.

Jej mąż zacytował świstek, który przeczytał już pięćdziesiąt razy.

— W zgodzie z naszym uświęconym od wieków dziedzictwem i tradycją, wszyscy Francuzi zostają na stałe powołani do obrony Republiki.

— Ale ty jesteś lekarzem, nie mordercą — zaprotestowała Isabelle.

— Mordercy bywają ranni. Wtedy potrzebują lekarzy. Mam się zgłosić pojutrze.

Isabelle stała długą chwilę oszołomiona, niezdolna wykrztusić słowa.

Bad Tolz, Niemcy, 17 lutego 2005

Długa, wijąca się kolumna mężczyzn maszerowała w ciszy leśnym szlakiem w środku nocy. W ciemności błyskały białka oczu, a czasami zęby. Twarze uczerniono spalonym korkiem i farbą… a także sporą ilością zwykłego brudu. Zamarznięta ziemia i żwir chrzęściły cicho pod butami żołnierzy.

Chłopcy, jak myślał o nich Brasche, radzili sobie dobrze z podstawowym szkoleniem. Ze strzelaniem mieścili się w dopuszczalnych granicach, chociaż Brasche miał poważne wątpliwości, czy najdłuższy nawet zwykły trening strzelecki nauczyłby kogokolwiek dobrze strzelać, kiedy wróg odpowiada ogniem. On sam służył w końcu na froncie wschodnim.

Ale „dobrze” to określenie relatywne, pomyślał. A my znamy kilka sztuczek, które mogą pomóc. Brasche uśmiechnął się na myśl o tym, co czeka chłopców dalej na szlaku.

Ich oficjalnym zadaniem było przeprowadzenie kontrnatarcia i odbicie sekcji okopów straconych w wyniku ataku Posleenów. W rzeczywistości, jak wiedział Brasche i kilku innych prowadzących ćwiczenie, techniki kontrataku w okopach miały tu czysto drugorzędne znaczenie. Celem ćwiczenia było przestraszenie chłopców prawie do nieprzytomności, żeby w przyszłości trudniej było ich przerazić.

Brasche usłyszał trzask krótkofalówki przy boku. Zgłosił się swoim nazwiskiem.

— Tu Oberst Kiel, Brasche. Moi ludzie są na pozycjach.

— Doskonale, Herr Oberst. — Brasche zerknął szybko na tylne wejście do systemu okopów, do którego właśnie zaczęli schodzić pierwsi żołnierze. — Zabawa powinna się zacząć… już.

Jak w zegarku — bo tak właśnie wszystko było ustawione — na obszar zadania spadły pierwsze pociski moździerzy. W aktynicznym błysku wybuchów Brasche zobaczył niewyraźne sylwetki około tuzina ludzi Kiela. Sami odporni na ogień broni, której chłopcy mogli użyć — tak samo jak na ogień moździerzy — żołnierze piechoty mobilnej mieli dodać do ćwiczeń trochę pikanterii i strachu. Ich projektory holograficzne doskonale sportretowały masę nacierających Posleenów. Ale co najlepsze…

— Liebe Gott im Himmel! — Brasche usłyszał w radiu krzyk któregoś z chłopców, młodego Dietera Schultza, jak mu się zdawało. — Oni do nas, kurwa, strzelają! Naprawdę!

— Tak jest, Kinder. — Brasche rozpoznał głos Kruegera. — Z takiej broni, jaką będą mieli najeźdźcy. A co mieliście robić, kiedy ktoś do was strzela? — spytał Krueger z pogardą.

Radio natychmiast zamilkło. Jednocześnie, jak Brasche zauważył z zadowoleniem, z okopów zaczął błyskać ogień karabinowy, trafiając hologramy, a czasem nawet pancerze. Tam, gdzie przechodziła trajektoria pocisku albo wybuchał pocisk lub granat, przekaźniki AID eliminowały jeden lub więcej posleeńskich celów. Tymczasem z okopów i ponad nimi pancerze prowadziły ostrzał w kierunku chłopców. Celowały jednak tak, by ich przestraszyć, a nie zabić czy ranić, uważając, by strzelać z dala od ich głów i korpusów.

Głos młodego Schultza znów zatrzeszczał w radiu, po chwili zaś odpowiedział mu dowódca czołgu regularnej Bundeswehry, wypożyczonego dla brygady szkoleniowej na czas ćwiczenia.

Poprzez trzask ognia karabinowego, wybuchy pocisków i huk przekraczających prędkość dźwięku pocisków działek grawitacyjnych pancerzy Brasche usłyszał gardłowy ryk dieslowskiego silnika szarżującego czołgu Leopard II.

Dobry chłopak ten Schultz, pomyślał. Nie każdy pamiętałby, że nie są w walce sami.

Czołg oświetlił nagle własny płomień, gdy armata plunęła na obszar ćwiczenia chmurą fleszetek…

Brasche i jego skrzydłowy nacierali samotnie poprzez burzę stali. Przed nimi artyleria waliła w rosyjskie pozycje, które udało się jedynie w przybliżeniu zlokalizować. Ale ostrzału nigdy nie było dość.

Ostrzeżono ich, że umocnienia są niewiarygodne. Ale ani Brasche, ani ludzie, którzy rozpoczęli bitwę pod jego dowództwem, nie byli przygotowani na rzeczywistość Kurska. Rzeczywistość tę przypominałaby jedynie wycieczka po piekle.

Z ludzi, których początkowo miał pod swoją komendą, pojedynczego plutonu Panzerów IV i plutonu piechoty wsparcia, pozostały tylko dwa czołgi. Piechota była już tylko wspomnieniem.

A PAK-i Iwanów, ich działa przeciwczołgowe, były wszędzie. Brasche zadrżał na wspomnienie starcia między jego średnimi Panzerami a przynajmniej tuzinem rosyjskich dział, okopanych, zamaskowanych i strzelających pod rozkazami jednego dowódcy. Sam ten pojedynek kosztował go dwa Panzery. Krzyki palących się żywcem załóg wciąż rozbrzmiewały w jego uszach.

Usłyszał w słuchawkach krzyk dowódcy drugiego czołgu.

— Achtung! Achtung! Panzer Abwehr Kanonem zum…[22]

Spanikowany głos ucichł jak ucięty nożem.

Ale Brasche nie potrzebował wskazówek. Stojąc w otwartym włazie dowódcy, sam zobaczył dym i płomienie buchające z prawej strony. Wytężając wzrok, by zlokalizować dokładnie przeciwnika, nie widział, lecz czuł pół tuzina pocisków, które pomknęły w stronę jego i jego skrzydłowego.

вернуться

22

Uwaga, uwaga, działa przeciwpancerne z kierunku…