Andreas nie miał nawet większych obiekcji co do 47. Panzer Korps. Prawdę mówiąc, miał gdzieś, czy Korps oprócz nazwy jest wskrzeszonym upiorem SS. Przeciwnie, za młodu należał przez jakiś czas do skinheadów, chociaż ruch ten nie dał mu żadnej satysfakcji.
Schüler przyszedł tu — tak jak za każdym razem, kiedy niemiecka lewica gromadziła się, by rozbijać i demoralizować inne jednostki armii — dla trawki, panienek i widowiska. I nie był w tym osamotniony.
Widowisko przez jakiś czas go bawiło, potem jednak spowszedniało. Wszystko z czasem powszednieje. Przypomniał sobie, jak się śmiał, kiedy kilku demonstrantów wymalowało srebrne Sigrunen SS na oknie biura werbunkowego Bundeswehry. Maszerujący tłum śmiał się wtedy razem z nim.
Mimo to Schüler nie potrafił czuć się częścią bezkształtnej ludzkiej masy, z którą maszerował od biura werbunkowego. Maszerujący śpiewali… ale jego ten śpiew nie poruszał.
Podobnie jak setki innych w pobliżu, bardziej zajęty był rozmową z płcią przeciwną niż toczącymi się pod bramą walkami.
Ale potem usłyszał. A później ze swojego wysoko położonego miejsca zobaczył.
Ze wszystkich zakątków Kaserne nadchodzili ubrani na szaro mężczyźni. Szli równym, spokojnym krokiem. Huk butów o beton słychać było z odległości setek metrów. Podoficerowie utrzymywali porządek, automatycznie przeplatając kolumny, a zarazem trzymając oddziały i szeregi w szyku. Był to spektakl niewidziany w Niemczech od wielu lat.
Maszerujący śpiewali:
Na czele kolumny, na czubku włóczni, maszerowali Brasche i Krueger, potem kompania dowodzenia 501. Batalionu Czołgów Ciężkich i reszta batalionu. Za batalionem szły pierwsze oddziały szkieletu dywizji Wiking, potem Hohenstauffen, Frundsberg i reszta.
Mühlenkampf wyszedł na kamienny ganek, by obejrzeć przemarsz. Rozkaz „Augen… rechts” — „Na prawo… patrz” — rozbrzmiewał za każdym razem, kiedy kolejna kompania mijała dowódcę Korps.
Zgodnie z rozkazem Dieter skierował wzrok z powrotem w przód. Za nazistą Kruegerem zobaczył Braschego maszerującego prosto i, zdawałoby się, dumnie. W przeciwieństwie do swoich podwładnych, Brasche szedł bez broni; jego pięści miały wystarczyć. Z lekkich poruszeń maski przeciwgazowej dowódcy Dieter wywnioskował, że Brasche śpiewa wraz z pozostałymi. Za dowódcą batalionu widać było ostatnich policjantów, zakrwawionych i poobijanych, padających pod ciosami tablic pacyfistów oraz — co mniej niedorzeczne — czerwonych i zielonych.
Schüler stał niczym zahipnotyzowany, patrząc, jak pierwszy z odzianej w szarość masy żołnierzy wpada między demonstrantów. Chociaż mężczyzna padł dość szybko — w niecałą minutę — chłopak nie mógł powstrzymać podziwu dla zaciekłości, z jaką tamten walczył.
Bardziej niż odwaga tego pierwszego żołnierza — Oberstleutnanta Braschego, chociaż on o tym nie wiedział — Schülera zadziwiła — czy raczej zaszokowała — reakcja idących za nim.
Krueger nie przepadał za Braschem, ani trochę. Staremu naziście dowódca wydawał się podejrzany, może nawet słaby. Nie chodziło o to, co Brasche mówił. Krueger wyczuwał w nim jakąś głęboką niechęć za każdym razem, kiedy raczył nowych chłopców opowieściami z dawnych czasów.
Ale niezależnie od swoich uczuć, kiedy Krueger zobaczył dowódcę padającego na ziemię pod ciosami pięści i kopniakami długowłosego motłochu pod bramą, nie ujrzał w nim słabeusza czy choćby nie nazisty. Zobaczył towarzysza w niebezpieczeństwie. Uniósł pałkę nad głowę i obejrzał się przez ramię.
— Na nich, chłopcy!
Dzięki mięśniom i kościom wzmocnionym przez ten sam proces, który przywrócił osiemdziesięcioletniego Braschego do pełnej młodości, pięści Hansa migotały i uderzały jak dwie błyskawice. Wbijając się w tłum, zostawiał za sobą zakrwawionych, plujących zębami, krztuszących się i poobijanych lewaków. Za sobą słyszał coraz głośniejszy i coraz bliższy śpiew.
Miał nadzieję, że ten śpiew stanie się bardzo głośny i bardzo bliski… bardzo szybko.
Nagle stanęła przed nim kobieta, wysoka nawet jak na Niemkę, wyzywająco uniosła brodę i rozdarła bluzkę, obnażając piersi i wzywając pułkownika, by zhańbił się uderzeniem kobiety. Brasche zamachnął się… i zatrzymał. Nie potrafił tego zrobić.
Nieszczęśliwie dla niego ani ta kobieta, ani druga, niższa, która złapała go za nogi, nie czuły takich oporów. Podcięty Brasche stracił równowagę i upadł. Nie zobaczył ani nie poczuł stopy w ciężkim bucie, która trafiła go w głowę, wysyłając go na krótko z tego padołu łez w zupełnie inny.
Wiatr wiał z zachodu, niosąc ze sobą smród, którego Leutnant Brasche z początku nie potrafił rozpoznać. Młody oficer chodził ostrożnie, mimo długiej rekonwalescencji w szpitalu. Blizny po oparzeniach na jego nogach wciąż były sztywne i delikatne, pękające i broczące ropą. Wstrząs mózgu również nie dawał mu spokoju, dręcząc go mdłościami i zawrotami głowy.
Szyld na peronie stacji głosił „Birkenau”. Nazwa ta niewiele Hansowi mówiła, poza tym że oznaczała wytchnienie od niekończącej się grozy i trudów frontu wschodniego. Nawet ci, z którymi rozmawiał na froncie, nie mieli do powiedzenia nic ponad to, że obóz ten, tak jak pozostałe, był miejscem, w którym ciężko ranni żołnierze SS mogli przez kilka miesięcy czy tygodni odpocząć w spokoju, służąc jako wartownicy, przed powrotem do frontowego kotła.
Na południowy wschód od peronu Hans zobaczył obóz, który nawet z tej odległości wydawał się dosyć porządny, może nawet schludny.
— Co to jest? — spytał esesmana, którego spotkał na peronie, tak samo jak on wysłanego wcześniej na urlop zdrowotny.
— Obóz dla kobiet — odparł tamten. — Za nim jest jeszcze jeden, bardzo podobny. Dobre miejsce, żeby poruchać, jeśli nie zniechęca pana cena kostki mydła, szczotki do zębów albo czegoś do jedzenia. Albo można im po prostu kazać się obsłużyć… Tak słyszałem.
— Kogo tam trzymamy?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
— Głównie Żydów. A także Polaków i Cyganów. I trochę innych. Wszystko to wrogowie Rzeszy… Tak mówią. Tak czy inaczej, proszę za mną, Leutnant Brasche. Przedstawię pana komendantowi Hössowi.
Obaj w milczeniu poszli na północ, do wygodnych koszar SS. Skromny bagaż Hansa niósł niesamowicie wychudzony, ogolony na łyso Żyd. Kiedy zbliżyli się do obozu, smród stał się gorszy, o wiele gorszy.
Hans wciąż nie potrafił go rozpoznać. A potem poczuł zimny dreszcz na plecach. Tak samo śmierdział jego czołg… po tym, jak wyleciał w powietrze. Przez krótką chwilę przytomności, zanim go ewakuowano, czuł coś podobnego, chociaż bardziej zalatującego spalinami ropy.
27