— Co to jest? — spytał. — Ten okropny smród?
— Żydzi, Leutnant Brasche — odparł jego nowy towarzysz i przewodnik, ignorując, jak większość esesmanów, skomplikowany system rang odziedziczony po Stürm Abteilung. — Żydzi. Zbieramy ich do kupy, głodzimy, zapracowujemy prawie na śmierć, potem gazujemy i palimy trupy, na zachód stąd.
— Mein Gott!
— Tu nie ma Boga, Brasche. A po pobycie tutaj zaczynam myśleć, że nigdzie Go nie ma.
Hans popadł wtedy w rozpaczliwe milczenie i nie odzywał się, dopóki nie został wprowadzony do gabinetu swojego nowego tymczasowego dowódcy. O Hössie wiedział niewiele. Tyle, że dowódca, mimo obecnych obowiązków, był odznaczonym bohaterem Wielkiej Wojny, weteranem Freikorps i w głębi ducha był żołnierzem frontowym. Wiedza ta zadecydowała o tym, co zrobił.
Stając na baczność przed biurkiem Hössa, wyciągnął ramię w salucie.
— Heil Hitler, Leut… Oberstürmführer Hans Brasche melduje się na rozkaz.
Höss zignorował jego przejęzyczenie, patrząc na lśniący na szyi Braschego nowiutki Żelazny Krzyż Pierwszej Klasy.
— Przyda się pan nam tutaj, Brasche. Brakuje mi oficerów…
Hans przerwał mu. Desperackie pragnienie, by nie widzieć i nie wiedzieć nic więcej niż już widział, dodało mu odwagi.
— Panie komendancie, bardziej przydam się na froncie. Moje rany wystarczająco się wygoiły. Chciałbym wrócić do dawnej jednostki, dywizji Wiking, służyć ojczyźnie i Führerowi.
Höss przyjrzał mu się uważnie. Nie, na kamiennej twarzy chłopaka nie było śladu niczego innego poza głębokim poczuciem obowiązku. Komendant skinął głową.
— Dobrze, Brasche. Całkowicie rozumiem pragnienie powrotu na front. Przygotowanie rozkazów potrwa dzień czy dwa. Wyślę pana z powrotem do pana dywizji. Dobry z pana chłopak. SS może być z pana dumne.
Dieter Schultz nie był fanatykiem. Nie był nim również jego przyjaciel Harz. Ale kiedy zobaczyli, jak ich dowódca pada po zdradzieckim, podstępnym ataku, nawet znienawidzony i pogardzany Krueger nadawał się, by ruszyć za nim do szturmu.
Chłopcy runęli niczym niepowstrzymana masa spadających pałek, wymachujących pięści i kopiących stóp. Tych, którzy przed nimi upadli, nie oszczędzali; kopali do nieprzytomności, w niektórych przypadkach nawet na śmierć. Śpiew w pierwszych szeregach ucichł, szybko zastąpiony łkaniem, wrzaskami i błaganiami czerwonych i zielonych.
— Żadnej litości, chłopcy! — krzyczał Krueger w uniesieniu, choć niepotrzebnie. — Połamać im gnaty!
— Mein Gott! — wykrzyknął Schüler, patrząc szeroko otwartymi oczami na rozgrywającą się przed nim scenę rzezi. Zdezorientowani protestujący uciekali w panice. Żołnierze formowali szyki do pościgu, podczas gdy ci z tyłu pomagali pobitym towarzyszom, jednocześnie kopiąc jeszcze i bijąc powalonych demonstrantów.
Młoda kobieta — stratowana przez uciekający tłum — przeszła obok, słaniając się, z twarzą zalaną krwią. Schüler ruszył ku niej, by pomóc. Kiedy się zbliżył, usłyszał, jak dziewczyna mamrocze coś bez przerwy.
— To niemożliwe. To nie do wiary. To niemożliwe.
Zarzucił sobie jej ramię na szyję i zaczął ją ciągnąć tam, gdzie powinni być bezpieczni — do pobliskiego miasteczka Paderborn. Dziewczyna wciąż powtarzała: „To niemożliwe”.
Chociaż Schüler naprawdę chciał jej pomóc, powtarzany w kółko refren w końcu go zmęczył.
— Jak się pani nazywa, Fräulein? — spytał.
Zawahała się, jakby musiała sobie przypomnieć.
— Liesel. Liesel Koehler.
— Co tu jest „niemożliwe” i „nie do wiary”?
Liesel, wciąż opierając się na nim ramieniem, stanęła. Słowa wydawały się przychodzić jej z trudem.
Zmusił ją, by ruszyła z miejsca, aby uciec przed rozszalałymi żołnierzami.
— To niemożliwe, żeby ludzie zachowywali się tak jak oni — powiedziała w końcu. — Po prostu niemożliwe. To niemożliwe, żeby nasze dobre zamiary dziś tutaj nie zwyciężyły. To nie do wiary, że czeka nas inwazja. Jaki inteligentny gatunek mógłby się zachowywać tak, jak podobno zachowują się ci „Posleeni”? Wszechświat po prostu nie może być tak urządzony. To niemożliwe.
Schüler nic nie odpowiedział. Pomyślał jednak: To niemożliwe, mówisz… A jednak żołnierze zrobili to, co zrobili. Niemożliwe, żeby dobre intencje nie zdały się na nic. A mimo to tak się stało. Dlaczego więc niemożliwe miałoby być to, że ci obcy zachowują się tak, jak nam się mówi? Bo nie chcesz się z tym pogodzić? Nie potrafisz ujrzeć świata czy wszechświata takim, jaki jest? W czym jeszcze się mylisz, Liesel, ty i tobie podobni?
Dieter Schultz i Rudi Harz, prowadzący swoich ludzi przez miasteczko, napotkali młodego mężczyznę na wpół niosącego na ramieniu dziewczynę. Instynkt i rozkazy, wzmocnione przez niedawne wydarzenia, kazały im zabić tę dwójkę. Ale oboje wyglądali niegroźnie; mężczyzna był zajęty, a kobieta zakrwawiona.
— Co wam się stało? — spytał podejrzliwie Harz.
Mężczyzna podniósł rękę w geście pokoju.
— Stratował ją spanikowany tłum — skłamał.
Harz i Schultz popatrzyli po sobie i opuścili pałki.
— Nie jesteście tu bezpieczni — powiedział Harz. — Idźcie stąd.
Schüler skinął głową.
— Gdzie jest najbliższe biuro werbunkowe? — spytał. — I co to za jednostka?
Schultz zastanowił się, a potem wskazał mu drogę.
— Czterdziesty Siódmy Panzer Korps. A o co chodzi?
— Myślę, że myliłem się co do paru ważnych spraw. „Niewiarygodnie” się myliłem.
Harz ani Schultz nie drążyli dalej tematu. Schüler poszedł swoją drogą, niosąc Liesel. Zostawił ją w pierwszym punkcie opatrunkowym, jaki znalazł, a potem ruszył dalej.
Po kilku minutach dotarł do biura werbunkowego Bundeswehry w Paderborn. Szyba w oknie była pęknięta, ale cała. Srebrna farba z dwóch prymitywnych błyskawic ściekała po szkle. W środku stał sierżant dzierżący pałkę.
— Nazywam się Andreas Schüler. Chcę wstąpić do 47. Panzer Korps.
Mühlenkampf siedział za wielkim biurkiem pochodzącym jeszcze z połowy dziewiętnastego wieku, zaś jego dowódcy dywizji i brygad stali przed nim. Z tyłu, przy podwójnych drzwiach sali konferencyjnej, stały dwie kompletne, ale różne zbroje z połowy piętnastego wieku. Na ścianach wisiały sztandary; najstarsze z nich były osiemnastowieczne. Wzdłuż ścian stały proporce, zwieńczone orłami i wieńcami czerwono-biało-czarne chorągwie ze złotymi lamówkami.
Na każdym z nich widniały podwójne błyskawice. W wieńcach znajdował się jakiś symboclass="underline" zakrzywione koło słoneczne, klucz przebity błyskawicą, zaciśnięta pancerna pięść. Na jednym widać było stylizowaną literę H, na innym F.
— Frundsberg? — zaczął Mühlenkampf tonem swobodnej rozmowy, używając nazwy dywizji zamiast nazwiska jej dowódcy, Generalmajora von Ribbentropa. Uważał go za całkowitego mięczaka, kabotyna i głupca[28]. Tylko jego stopień oficera SS i współczesne polityczne powiązania pozwoliły mu objąć dowodzenie dywizją. — Frundsberg, dlaczego według pana dopuszczono, byśmy zostali zaatakowani w naszym obozie? Dlaczego oddziały do tłumienia zamieszek nie były dostępne w liczbie wystarczającej, by zapobiec tak oczywistemu i masowemu wystąpieniu?
28
Żona służącego w niemiecku wojsku przyjaciela jednego z autorów, który był kiedyś sekretarzem Ribbentropa, opisuje go jako „mięczaka”.