— Widzisz, byłem tam tylko przez jakieś pół roku. Leczyłem się po postrzale przez Ruskich. W Ravensbrück. To był obóz dla kobiet. Było ich tak dużo, że nawet nie pytaliśmy, jak się nazywają.
Brasche usłyszał już dość, więcej niż dość.
— Sierżancie majorze, to by było na tyle. Żołnierze, na stanowiska. Wróg nadciąga. Wyruszymy na jego spotkanie, kiedy tylko wróci reszta załogi.
Żołnierze zaczęli zajmować swoje stanowiska bojowe. Dłoń Hansa instynktownie pogładziła lewą kieszeń jego kombinezonu czołgisty, „Panzerkomph”, i mały futeralik, który w niej spoczywał. Pilnował się, by zachować obojętny wyraz twarzy.
Harz uprzejmie odwrócił wzrok, kiedy Dieter i Gudrun żegnali się, szepcząc czułe słówka i obietnice.
— Już przyjechał po nas autobus, Dieter. Przykro mi, musimy jechać.
Schultz niechętnie wysunął się z objęć Gudrun. Jej dłonie puścił ostatnie. Nawet wtedy nie mógł się powstrzymać; uniósł jedną z nich do ust i przycisnął do niej wargi.
— Wrócę — powiedział. — Obiecuję. Gudrun natychmiast zalała się łzami.
— Będę czekać, obiecuję — powiedziała drżącym głosem. Zwiesiła głowę w prawdziwej rozpaczy. — Obiecuję.
W głowie wirowała jej myśl, że to była ich ostatnia szansa, że Dieter nie mógł czekać, aż ona zerwie z tamtym chłopakiem. Ale nie było na to czasu. Ogłoszono zbiórkę. Autobus czekał.
— Pisz do mnie — załkała. — Proszę, napisz.
Pospiesznie nabazgrała na serwetce adres e-mailowy.
Dieter, z sercem jednocześnie przepełnionym radością i pękającym z bólu, pokiwał głową, wziął serwetkę, puścił dłoń dziewczyny i odwrócił się. Przed ośrodkiem czekał już autobus. W środku żołnierze śpiewali:
Brasche z satysfakcją popatrzył z fotela dowódcy na swoją załogę. Bez przepychanek i zamieszania wszyscy zajęli swoje miejsca i zapięli pasy. Tylko młody Schultz, główny strzelec, wydawał się rozkojarzony.
— Co się stało, Dieter?
— Nic, Herr Oberst — odparł chłopak.
Brasche uniósł pytająco brew.
— Zakochał się — powiedział zawsze pomocny Harz. — I to w miłej dziewczynie, jeśli pozory nie mylą.
Nakreślił dłońmi w powietrzu figurę Gudrun, sporo przesadzając.
Schultz spojrzał ze złością na przyjaciela. Brasche tylko się uśmiechnął.
— Ciesz się więc, Unteroffizier Schultz. Teraz być może już wiesz, o co warto walczyć.
Brasche spojrzał na mapę wyświetloną na ekranie przymocowanym do lewej poręczy jego fotela. Nakreślił na niej palcem trasę, którą zamierzał skierować swój batalion. Naciśnięciem przycisku wysłał ją do każdego z dwunastu Tygrysów 111. Potem włączył mikrofon krtaniowy.
— Achtung, Panzer. Aufrollen[33].
INTERLUDIUM
Nawet w środku B-Deka, otoczonego przez C-Deki i Minogi, Athenalras czuł szarpnięcia mijających okręt pocisków kinetycznych. Cały statek aż podskakiwał.
— Faktycznie, jedzenie, które żądli — prychnął, kiedy okręt obok eksplodował i zniknął z jego ekranu.
Przeklął stratę, a potem wydał rozkaz skupienia ognia na baterii thresh, która zniszczyła jego jednostkę. Relatywistyczny grad runął z dziesiątków okrętów na jedną z gór we francuskich Pirenejach. Dla obrońców na dole wyglądało to jak stożek ognia z ręki Boga, który niszczy wszystko swoim wierzchołkiem.
Kolejny ekran ukazał posleeńskiemu dowódcy żarzący się skrawek terenu, już nie tak górzysty. Obszar ten po chwili zakryły tumany kurzu i popiołu; przez gniewną, ciemną chmurę przebijały płomienie ze zniszczonej powierzchni.
Athenalras uniósł triumfalnie grzebień, wywijając krokodyle wargi w złowieszczym grymasie.
— Sprzeciwcie mi się teraz, małe abat.
— Nadlatuje ogień, mój panie — oznajmił Ro’moloristen jakby na rozkaz. — Ciężki ostrzał.
Rozwścieczone utratą baterii w Pirenejach, pięć zamaskowanych dotąd ludzkich Baz Obrony Planetarnej — w Wogezach, Apeninach, niemieckich i szwajcarskich Alpach oraz górach Atlas — otworzyło ogień. Kolejne okręty Athenalrasa zniknęły w puchnących szybko chmurach cząstek.
Wszechwładca jeszcze raz przeklął podłe thresh tego świata. Wysłał dalsze rozkazy swoim okrętom. Z nieba runął jeszcze straszliwszy ostrzał. W Wogezach, Apeninach, Alpach i Atlasie śnieg wyparował, góry zadrżały, a ludzie w jednej chwili zmienili się w popiół.
Straty obu stron były ciężkie. Posleeni jednak mogli sobie na nie pozwolić.
Widząc, że opór na ziemi zelżał — przynajmniej na tyle, że można było lądować — Athenalras uznał, że nadeszła odpowiednia chwila. Poza tym kto mógł wiedzieć, czy ci przeklęci ludzie nie mają więcej ukrytych baterii. Na ziemi byłoby bezpieczniej.
— Wystrzelić desant — rozkazał.
Kessentaiowie z jego świty wznieśli radosny okrzyk zwycięstwa.
6
Opadali falami fal, dziesiątkami tysięcy posleeńskich lądowników. Daleko w kosmosie podzielili się na trzy duże floty; jedną kierującą się. na Europę i Północną Afrykę i po jednej mniejszej na Indie i Amerykę Południową — obszary w dużej mierze zajęte już przez Posleenów, którzy przybyli tam wcześniej. Latynosi i Hindusi nie mieli właściwie żadnych możliwości obrony.
Najeźdźca wylądował najpierw na wybrzeżu Afryki Północnej. Nad Nilem i jego deltą Egipcjanie — tak samo muzułmanie, jaki chrześcijanie — modlili się o wybawienie. Ale wybawienia nie było.
Jedynie wszędobylscy Beduini ocaleli w większej liczbie na zachód od Egiptu, wzdłuż żyznego północnoafrykańskiego wybrzeża. Mieszkańcy miast i osad zniknęli zaś w pełnych ostrych kłów paszczach najeźdźców.
Trzy kule z siedemdziesięciu trzech kul tej fali — i pięćdziesięciu ośmiu skierowanych nad Europę i Afrykę Północną — wystarczyły, by w kilka dni zawładnąć krainą jednej z najstarszych cywilizacji Ziemi, wraz z dużą częścią obszarów stanowiących jeden z jej najdawniejszych mateczników barbarzyństwa.
Trzy następne wypędziły nielicznych ocalałych Włochów w Apeniny i dalej na północ, w głąb Alp. Na starożytnym bruku ulic rzymskiego Forum rozbrzmiewał stukot pazurów obcych.
W ruinach Madrytu niedobitki Legionu Hiszpańskiego walczyły do ostatka wśród potrzaskanych kamieni El Prado. Wszędzie na Półwyspie Iberyjskim hiszpańscy i portugalscy żołnierze ginęli na swoich posterunkach, żeby zyskać kilka dni, kilka godzin, by cywile zdążyli schronić się w Pirenejach i czekających tam na nich podziemnych miastach. W niektórych przypadkach to wystarczyło.
Cztery kule wylądowały w słonecznej niegdyś Iberii.
Tyle samo dotknęło angielskiej ziemi. Anglikom jednak udało się wystawić armię adekwatną do sytuacji. Lądujący Posleeni napotkali zimny opór, kamienne mury i zaporowy ogień artylerii. Ostatecznie Zjednoczone Królestwo zachowało swoje terytorium i ludność od linii biegnącej nieco na południe od Wału Hadriana. Było to duże osiągnięcie.
Pojedyncza kula skierowana na Szwajcarów i Austriaków popełniła błąd, lądując w umocnionej szwajcarskiej dolinie. Wokół miejsca lądowania pojawiły się nagle ukryte działa. Piechota, którą można było zaliczyć do najlepszych strzelców świata, wyskoczyła jakby znikąd. Posleeńskie siły zniknęły ze szczętem; nikt nie ocalał.