Chociaż tutejsi thresh czasem uciekali, nadstawiając plecy pod posleeńskie karabiny i miecze borna, często stawiali silny opór. Dotyczyło to zwłaszcza ludzi, którzy jeździli i walczyli naziemnymi tenaralami. Na szczęście w swoim sektorze oolt Fulungsteeriota napotkali niewiele wrednych, znienawidzonych, tchórzliwych maszyn threshkreen. Ale tych kilka, zazwyczaj zajmujących pozycje w martwej strefie i koszących Lud, kiedy pokonywał grzbiety lub omijał budynki czy wzniesienia, zebrało straszliwe żniwo.
Jedynie poprowadzenie hordy naziemnych normalsów tenarem Wszechwładcy albo lądownikami pozwoliłoby pozbyć się tych obrzydliwie tchórzliwych maszyn w rozsądnym czasie. To zaś wiązało się z dodatkowym ryzykiem, ponieważ wróg nie chciał stawiać czoła na otwartym terenie, jak na prawdziwego wojownika przystało. Poza tym jego broni ręcznej, choć ogólnie prymitywnej i gorszej od tej, którą dysponował Lud, nie można było lekceważyć, a nieprzyjaciel wyszukiwał kierujących tenarami Wszechwładców z zastraszającą zaciekłością.
Co więcej, pojawiły się doniesienia, dość niepokojące, o działaniach olbrzymich machin wojennych thresh, które wyrastały wprost z ziemi i niszczyły maszyny Ludu brutalnym, śmiertelnie celnym ogniem. Fulungsteeriot był bardzo zadowolony, że jego grupa nie napotkała jeszcze żadnych „Tygrysów” thresh, jak je nazywano.
Był też bardzo szczęśliwy, że miał zapewnioną pomoc lądowników do kruszenia oporu na drodze jego hordy.
Choć stały na tyłach linii obronnych, ukształtowanie terenu zadecydowało, że to właśnie Tygrysy pierwsze zobaczyły pokonującą grzbiet wzgórza falę Posleenów.
Schultz wytrzeszczył oczy, kiedy pierwsza horda latających maszyn ukazała się nad wzniesieniem, a za nią runęła lita ściana ciał.
— Liebe Gott im Himmel!
Hans spokojnie wydał rozkaz batalionowi.
— Numery nieparzyste, przygotować się do zrzucenia kamuflażu i otworzenia ognia na mój rozkaz.
Schultz ścisnął mocniej manipulatory, którymi kierował działem.
— Powiększenie x24 — szepnął. Sztuczna inteligencja czołgu natychmiast włączyła żądane przybliżenie.
— Liebe Gott — powtórzył Schultz, kiedy masa obcych nagle wypełniła cały ekran. Zacisnął dłonie na drążkach.
— Nie strzelać bez rozkazu — przypomniał Brasche.
Na zewnątrz śnieg zaczął padać ze zdwojoną siłą, zakłócając obraz ze zdalnie sterowanych zewnętrznych kamer.
— Sygnałem do otwarcia ognia będzie seria z karabinu maszynowego — szepnął sous-officier Brasche z Legii Cudzoziemskiej do drużyny zebranej wokół niego w wilgotnej i zatęchłej indochińskiej dżungli. — Jakieś pytania?
Widząc, że żadnych nie będzie, Hans wskazał na północ, w stronę skrzyżowania dwóch szlaków używanych przez Viet Minh. Zwiadowca ze szpicy, weteran Litewskiej Dywizji SS — teraz weteran Legion Etranger — poszedł przodem i zniknął w zielonym labiryncie. Brasche ruszył za nim, prowadząc sekcją karabinu maszynowego. Reszta drużyny poszła gęsiego za nimi.
Przekaźnik Tira wyświetlił w powietrzu nad jego biurkiem hologram ukazujący mapę Europy i Północnej Afryki, a wyśrodkowany na Niemczech.
— Głupie centaury — mruknął głośno Tir. — Większość swoich sił posadziły gdzie indziej i zostawiły Niemców prawie samych. Nie rozumieją, że zwłoka może ich zgubić, że tych ludzi nie wolno niedoceniać?
Na oczach Tira czerwień posleeńskiej inwazji objęła większość oglądanej przez niego mapy, potem zaczęła zmieniać kształt, a miejscami cofać się. Wiedział, że jego przełożeni będą zadowoleni z tego pierwszego faktu, drugi jednak mógł wymagać wyjaśnień, i to takich, których ani trochę nie miał ochoty udzielać.
— Głupie gady. Rzucają się na łatwe mięso i lekceważą nadciągające zagrożenie:
Dziwnie ukształtowana ludzka służąca o obrzydliwym kolorze włosów zapukała cicho do drzwi gabinetu.
— Herr Stössel do pana, Herr Tir.
Nareszcie, pomyślał Darhel.
Günter wszedł i nie siadając, położył ostrożnie na biurku Tira teczkę.
— Oto plany, których pan żądał, lordzie Tir — powiedział. Tir kiwnął głową.
— Będą pożyteczne z punktu widzenia naszych interesów. Są kompletne? — spytał.
— Niestety nie, mein Herr. Owszem, zdobyliśmy większość. Ale jedna z grup nie chce nawet rozmawiać o swoich rozkazach i zamiarach z nikim innym niż z kanclerzem. A kanclerz w ogóle nie chce o nich rozmawiać.
— To ci wojownicy z przeszłości? Ci, których nazywacie „SS”?
Twarz Guntera wykrzywiła się w grymasie.
— Tak, to oni — odparł. — Są poza wszelką kontrolą.
Grymas natychmiast zniknął, kiedy Günter zaczął się nad tym zastanawiać. Był pewny, głęboko przekonany, że wojskowa umysłowość jest pozbawiona wszelkich form nieposłuszeństwa. W końcu czy Bundeswehra nie dostosowała się do restrykcji, które miały być i były nie do zniesienia dla zwykłego człowieka? Cóż, może rzeczywiście nie są takimi samymi żołnierzami jak inni, jak sami twierdzą. To na pewno szaleńcy, za jakich zawsze ich uważał. Wściekle psy, które trzeba uśpić.
— Są też poza… nadzorem — zauważył Tir. — W przypadku każdej innej formacji waszych sił nie było problemów z podsłuchem. Ale SS nie dopuszcza do siebie ani jednego z naszych przekaźników.
Günter przytaknął.
— Są zapóźnieni technologicznie, tak samo jak społecznie. Nawet ich koledzy z regularnej Bundeswehry się dziwią. Ci starcy myślą do tego stopnia po staremu, że prawie nie korzystają nawet z radia.
— A ja nie mam pojęcia, co robią.
I Tir zaklął.
INTERLUDIUM
Athenalras klął. Przeklinał ludzi i ich tchórzliwe metody walki. Przeklinał cuchnącą trawę i odrażające drzewa tego świata.
— Co za obrzydliwy kolor ten zielony. Czerwony, brązowy, niebieski — to rozumiem. Ale zielony?
Przede wszystkim jednak przeklinał bawiących się w bogów Aldenat’, których intrygi wysyłały Lud na kolejne odrażające światy.
— Bezmyślni, aroganccy, zadufani — mruczał. — Głupi, próżni i lekkomyślni…
Athenalras usłyszał ciche chrząknięcie, chociaż żaden człowiek nie skojarzyłby tego dźwięku z chrząkaniem. W posleeńskim wydaniu przypominało raczej charczenie ptaka wypluwającego kamienie trawienne.
— Panie? — zagadnął Ro’moloristen.
— O co chodzi, pisklaku? — warknął starszy Posleen, wyciągając palec i naciskając przycisk. Na jego ekranie wysoka czteronożna metalowa wieża o trudnym do odgadnięcia przeznaczeniu zaczęła się chwiać i topić. Athenalras chrząknął z zadowoleniem; kolejny przykład przyprawiającej o mdłości estetyki tubylców odszedł w nicość.
— Meldunki z ludzkiej prowincji Francji są jak najbardziej pomyślne. Nasze tyły w Hiszpanii są już prawie całkowicie zabezpieczone. Z drugiej strony Polska stawia zaciekły opór, ale nie ma wątpliwości, że padnie, i to niedługo.
— Doskonale — zasyczał wódz. — A jak idzie nasz program kontrolowanego rozrodu w centrum?
— Niejednoznacznie — odparł Ro’moloristen. Prawdę mówiąc, nie wiedział na pewno, czy Athenalrasowi chodzi o postępy w podboju, czy w eliminowaniu głupich podwładnych. Młodszy Wszechwładca pomyślał, iż całkiem możliwe, że wódz ma na myśli i jedno, i drugie.