Выбрать главу

Nawet odgłos upadku jego rozczłonkowanego ciała został stłumiony przez świeży śnieg. Pieter nic nie usłyszał.

* * *

W niewygodnym zamknięciu swojego okrętu dowodzenia Fulungsteeriot głośno się radował; wokół ryczeli jego podwładni. To na cześć Athenalrasa i jego samobójczej misji, której celem był środek tego kontynentu. Thresh, budzący grozę thresh w szarości, byli w panice, uciekali we wszystkie strony. Fulungsteeriot poczuł ukłucie żalu; im więcej ich uciekło, tym mniej żywności mogli zapewnić jego hordzie.

Ale — mniejsza z tym! Przed nimi leżało pełne thresh miasto Giessen. Miasto, tego kessentai był pewien, w którym roiło się od młodego i jędrnego mięsa. Horda naje się do syta tego dnia… i przez wiele następnych dni.

INTERLUDIUM

Ro’moloristen patrzył na scenę z piekła rodem, chociaż dla niego nie była bardziej przerażająca, niż widok rzeźni dla człowieka. W pobliże okrętu dowodzenia Athenalrasa spędzono ze wszystkich stron ludzi, którzy mieli służyć jako zapasy żywności. Tak samo jak w rzeźni, ludzi tych sprawnie i bezwzględnie przerabiano najedzenie.

Kessentai patrzył, jak z ramion człowieka — samicy, sądząc po dziwnych wypustkach na piersi — wydarto pisklę. Człowiek wydał niezrozumiały, zawodzący wrzask, kiedy pisklę najpierw pozbawiono głowy, a potem porąbano na sześć kawałków.

To niepojęte, pomyślał Wszechwładca. Przecież to tylko pisklę.

Lepiej pojmował, dlaczego człowiek próbował uniknąć własnego końca, wijąc się i szarpiąc. W końcu posleeński normals zmęczył się i zirytował zabawą. Złapał człowieka za grzywę na czubku głowy i odrąbał mu nogi. Wrzaski przez chwilę były głośniejsze, a potem nagle ucichły, kiedy normals odciął głowę.

Reszta ludzi stała się po tym jakby bardziej skłonna do współpracy, klękając i pochylając głowy na wydany gestem rozkaz.

Ro’moloristen zauważył, że wielu z nich wciąż mamrocze te same słowa: „To niemożliwe… To się nie może dziać naprawdę”. Uznał, że to bardzo ciekawe, że jakakolwiek myśląca istota zaprzecza czemuś, co nie tylko jest możliwe, ale właśnie ma miejsce.

— Interesujący gatunek — mruknął, odwrócił się od rzezi i wrócił na swoje stanowisko na pokładzie okrętu.

8

Hammelburg, Niemcy, 29 marca 2007

Brasche nerwowo bębnił palcami o poręcz fotela dowódcy. Minęło już trochę czasu od ostatniego doniesienia o zestrzeleniu wroga czy nawiązaniu z nim walki.

— Ciekaw jestem, lc, ilu zaliczyliśmy?

Oficer wywiadu odwrócił się na swoim fotelu.

— Herr Oberst, do tej pory batalion zaliczył czterdzieści dziewięć zestrzeleń. Ale wszystkie czołgi meldują to samo: przed nami nie ma więcej jednostek wroga.

— Myśli pan, że się na nas zaczaili, Herr Oberst? — spytał Schultz.

— Nie wiem, Dieter. Ale myślę, że można by na to postawić. Brasche zastanawiał się przez chwilę, a potem dotknął przycisku łączności na poręczy fotela.

— Wszystkie Tygrysy — rozkazał. — Wszystkie Tygrysy, zatrzymać się i utworzyć koło w obecnym punkcie. Kompania pierwsza, macie sektor od godziny szóstej do dziesiątej. Druga — od dziesiątej do drugiej. Trzecia — od drugiej do szóstej. Dwa tysiące metrów między czołgami.

Wszyscy trzej dowódcy kompanii jednocześnie potwierdzili otrzymanie rozkazu. Brasche z zadowoleniem patrzył, jak kompanie szybko zaczynają przemieszczać się na jego wyświetlaczu taktycznym. I wtedy…

Napięcie w głosie dowódcy kompanii było wyczuwalne nawet przez radio.

— Batalion, tu kompania jeden. Jedynka do batalionu. Wróg jest… Za dużo… Scheisse, Scheisse, Scheisse![36]Obróć ten cholerny czołg, ty…

Brasche natychmiast zareagował.

— Wszystkie jednostki, zwrot w lewo. Ruszać się, chłopcy, jedynka ma kłopoty.

Nie czekając na rozkaz, Krueger z przekleństwem na ustach przekręcił kolumnę sterową najmocniej jak się dało. Przy obu gąsienicach obracających się w przeciwnych kierunkach z niemal maksymalną prędkością zwrot Tygrysa był prawie natychmiastowy. Nawet w głębi centrum dowodzenia żołnierze usłyszeli wizg udręczonych gąsienic. „Boże, nie pozwól, żeby któraś pękła”, mruknęło kilku.

Nagły zwrot wyrzucił Harza z fotela na metalową podłogę i czołgista potoczył się po pokładzie. Aż sapnął z bólu, kiedy wyrżnął w przeciwległą ścianę przedziału. Udało mu się podnieść na kolana, ale wtedy Krueger wykonał następny manewr — niespodziewanie pchnął czołg w nowym kierunku. Tym razem Harz potoczył się do tyłu.

Brasche spojrzał w dół, gdzie oszołomiony żołnierz zatrzymał się na podwyższeniu fotela dowódcy.

— Z powrotem na stanowisko, Harz.

Potrząsając głową, by dojść do siebie, Harz — wciąż na czworakach — ruszył do swojego fotela. Kiedy tam dotarł, radio znów zatrzeszczało.

Głos w słuchawkach był nienaturalnie spokojny.

— Batalion, tu Leutnant Schiffer. Tygrys 104 oraz prawdopodobnie Hauptmann Wohl i jego załoga nie żyją. Przejąłem dowodzenie.

— Co się stało z Wohlem, Schiffer? — spytał Brasche. — Nieważne, opowiecie mi później — rozmyślił się. — Jak wasze położenie?

— Mam sześć sprawnych Tygrysów i dwanaście do osiemnastu okrętów wroga, które próbują nas załatwić. Widoczność jest gówniana, nawet przy termowizji. Każdy Tygrys dostał przynajmniej raz. Przedni pancerz trzyma się nieźle. Czołg dowódcy dostał z tyłu jakąś bronią kinetyczną. To go unieruchomiło i wróg mógł się zebrać i przerobić go na złom.

Wyobraźnia podsunęła Braschemu obraz jednego z jego Tygrysów, bezradnego, podczas gdy lądowniki obcych niespiesznie rozwalały go na kawałki.

— Gdyby nie zatrzymali się, żeby dokończyć 104-kę — ciągnął Schiffer — mogliby załatwić nas wszystkich.

Hans pokiwał głową. Widywał już takie rzeczy.

— Ustawiłem kompanię frontem do wroga i jadę tyłem do was, Herr Oberst, ale przeciwnik jest cholernie trudny do namierzenia w tej pogodzie, kiedy wie, że tu jesteśmy. Są w stanie wykryć nas z większej odległości niż my ich. Gdyby nie przedni pancerz, już wszyscy bylibyśmy martwi.

— Dobra robota, Schiffer — odparł Brasche. — Jedziemy do was, synu.

— Tak jest. Dziękuję. Ale… lepiej się pospieszcie.

Giessen, Niemcy, 29 marca 2007

— Naprzód, moi wojownicy — radował się Fulungsteeriot. — Szybko, moje dzieci, bo thresh nam umkną.

Niczym żółta fala, szeroka i głęboka, horda Posleenów rozdzieliła się, omijając skałę Giessen. Co jakiś czas normals, albo nawet Wszechwładca, upadał — thresh robili co mogli, by zatrzymać natarcie. Ale fala nie zwalniała. Niedługo miała okrążyć Giessen… a potem wlać się do środka… i thresh mieli w niej utonąć.

Fulungsreeriot obserwował obojętnie drogę na południu zapchaną uciekającymi thresh i panikę, która wybuchła, kiedy jego pierwsi wojownicy dorwali stado wlokące się w dziwnych i prymitywnych pojazdach kołowych. Wkrótce zaczęła się kośba.

вернуться

36

Cholera, cholera, cholera!