Ale głowa pełna miękkiego mózgu? To nie może się zmarnować. Pracujący przy rozbiorze ciał Posleen przerwał pracę. Potem podniósł bladą, bezkrwistą głowę Gudrun za jasne włosy. Nie zauważył — a nawet gdyby zauważył, nie przejąłby się tym — że brakuje jednego kosmyka. Rozłupana na pół, odcięta od ciała głowa pozwalała dobrze się pożywić.
Czoło powietrznej falangi Posleenów sunęło ostrożnie nad horyzontem. Najwyraźniej wyczuło uciekającego Tygrysa 103, bo nagle przyspieszyło, by doścignąć ofiarę. Reszta, czy może raczej resztki, pierwotnych sił powietrznych Posleenów, jakieś siedemnaście C-Deków i Minogów, również ruszyła do ataku. Skupiając uwagę na szybko jadącym, łatwym do wykrycia Tygrysie, obcy nie zauważyli nieruchomych, czających się na jałowym biegu pozostałych dziewięciu czołgów.
— Feuer! — krzyknął Brasche na kanale ogólnym, kiedy tylko upewnił się, że wszyscy Posleeni wpadli w jego pułapkę. Dziewięć trzydziestopięciocentymetrowych armat zagrzmiało jak jedna, trafiając i rozsadzając w oślepiających błyskach antymaterii siedem okrętów.
— Strzelać bez rozkazu.
Pozostało jedenaście. Wszystkie zaczęły się ostrzeliwać ładunkami energii kinetycznej, promieniami plazmy i hiperszybkimi rakietami. Ale przewaga była po stronie ludzi. Przelatując nad grzbietem wzgórza, Posleeni przynajmniej chwilowo znaleźli się w zasięgu ich sensorów i celowników.
A ciężkie pancerze Tygrysów mogły wytrzymać wszystkie trafienia, oprócz wyjątkowo pechowych. Posleeńskie okręty nie mogły zaś wytrzymać żadnego trafienia z ich armat.
Zagrzmiała druga salwa, niemal tak samo jednocześnie jak pierwsza — ostatecznie masowo produkowane wytwory mechaniki precyzyjnej pozostawały niemiecką specjalnością. Mimo ostrzeliwania się i uników kolejnych pięć okrętów zostało zdmuchniętych z nieba. Pozostało jeszcze sześć.
Dla obcych, przywykłych do tego, że mają przewagę — liczebną technologiczną i w sferze morale — tego było już za wiele. Spróbowali ucieczki.
Na widok uciekającego wroga — a był to widok bardzo miły sercu — Hans Brasche mógł wydać tylko jeden rozkaz.
— Rozpocząć pościg.
INTERLUDIUM
— Ci threshkreen ścigają nasze okręty, jakby same były thresh — mruknął Athenalras. — To… to… nieprzyzwoite!
Ro’moloristen stłumił posleeńskie parsknięcie śmiechem; nie było sensu irytować swego dowódcy i pana. Młody kessentai na pewno był inny niż jego przełożony. Sam siebie uważał za mniej bezwzględnego. Odważniejszego? Tego nie wiedział.
Poczuł się jednak odważny, kiedy odpowiadał.
— Robią dla swojego ludu to samo, co my dla naszego. Tak, mają wiele obrzydliwych zwyczajów. Tak, ich architektura jest absurdalna, ich przemysł i nauka prymitywne. Tak, nie walczą tak jak my, na otwartym polu, żeby wszyscy towarzysze ich widzieli, a Pamiętający mogli opiewać. Ale, mój panie, walczą zaciekle i dobrze. I jest coś wzruszającego w tym, jak ich starsi poświęcają życie dla młodszych, ich samce dla samic.
Athenalras spojrzał na Ro’moloristena tak, jakby młody Wszechwładca zupełnie oszalał; oddanie życia przez ludzkiego samca za samicę było tym samym, co oddanie życia przez Wszechwładcę za normalsa. Dla szanującego się Wszechwładcy była to największa możliwa nieprzyzwoitość.
Ro’moloristen szybko się wycofał.
— Nie powiedziałem, że to pochwalam, mój panie. Po prostu taka odwaga jest wzruszająca. Jakby te pomniejsze istoty, samice i pisklaki, ucieleśniały jakąś nieskończoną wartość, której nie możemy się nawet domyślać.
9
Dieter Schultz nie porzucał nadziei, nawet kiedy doszły go wieści o upadku Giessen i masakrze mieszkańców. Ale w miarę jak mijały kolejne dni bez wiadomości od jego ukochanej Gudrun, zaczął wierzyć, że była to płonna nadzieja.
Każdy dzień przynosił Korps i 501. Schwere Panzer Batalion (Michael Wittman) nowe starcie. Każdy dzień przynosił też nowe straty. Batalion stopniał do ośmiu Tygrysów, potem siedmiu. Wraz z każdą straconą maszyną dwudziestu trzech dzielnych ludzi gasło jak świece na wietrze.
Strzelec Dieter miał przywilej malowania na lufie armaty Anny oznaczeń zestrzeleń — osiemdziesięciu ośmiu zestrzeleń — ośmiu szerokich i ośmiu wąskich pasków. Ponieważ jednak nie miał wieści od Gudrun, malowanie było dla niego niewdzięcznym, a nawet przykrym zadaniem.
Potem przyszła chwila wytchnienia, kiedy w szeregi batalionu wstąpiły jeden nowy i dwa odzyskane Tygrysy. Później jednak znów zaczęły się straty, nigdy nie uzupełniane w całości. Brasche dowodził zaledwie pięcioma czołgami, kiedy ze środkowych Niemiec usuwano ostatnie ognisko posleeńskiej zarazy, dowodzone przez starszego Wszechwładcę. Fulungsteeriota i tkwiące wokół rozwłóczonych ruin miasta Giessen.
Dieter Schultz przeżył chwilę radości, kiedy do przemieszczającego się batalionu Tygrysów dotarła wreszcie poczta. Koperta zawierała coś wspaniałego: małe zdjęcie Gudrun, która wyglądała na nim tak samo jak tamtego wieczora, kiedy się spotkali, krótki, delikatnie perfumowany list i mały kosmyk złotych, jedwabistych włosów. Dieter z całego serca pragnął, by nie była to wiadomość zza grobu.
To było jak zejście do grobu. Ze świata na powierzchni, ożywającego wraz z nadejściem wiosny, ze świeżego powietrza pachnącego kwiatami Isabelle i jej synowie zeszli przez łukowate betonowe przejście do słabo oświetlonego, wilgotnego i cuchnącego kanału, pełnego po brzegi ludzkich odpadów.
Z każdym krokiem w głąb fortecy Isabelle coraz mocniej podupadała na duchu. Z obu stron, ze stłoczonych łóżek polowych upchniętych pod zawilgłymi ścianami, patrzyły na nowo przybyłych puste, beznamiętne twarze pozbawionych nadziei ludzi. Isabelle czuła na plecach zimny dreszcz, nie mający nic wspólnego z chłodem podziemi.
A chłód podziemi przypomniał jej inne, gorsze zimno.
Samochód dawno już wyzionął ducha z braku paliwa. Wojsko miało oczywiście benzynę, ale twardo odmawiało choćby litra błagającym uciekinierom, którzy musieli iść dalej pieszo. Isabelle przeszło przez myśl, żeby sprzedać się za trochę benzyny i uratować chłopców. Ale zaraz potem, uświadamiając sobie, że młodsze kobiety i dziewczyny mogły zaoferować więcej niż ona, odrzuciła ten pomysł. Zamiast tego cała rodzina porzuciła samochód przy drodze i zabierając ze sobą zupełne minimum zaopatrzenia, ostatnich kilkaset kilometrów przeszła na piechotę.
Zimno było z początku straszne. Były chwile, kiedy na widok dygoczących chłopców Isabelle myślała, by skrócić ich cierpienia. Przecież wśród minimum zaopatrzenia był pistolet. Chociaż jako liberał gorliwie popierała kontrolę posiadania broni, a jej mąż jako lekarz miał głęboko zakorzeniony wstręt do wszystkiego, co służyło krzywdzeniu łudzi — zatrzymali pistolet jej dziadka z pierwszej wojny światowej, ignorując wszystkie wezwania do jego zwrotu.