W końcu jednak matczyny imperatyw okazał się silniejszy niż zwykłe poczucie nieszczęścia. Jej chłopcy muszą przeżyć. Żeby tak się stało, ona też musi przeżyć. Nie użyła pistoletu.
Co ciekawe, nie przyszło jej do głowy — kiedy jeszcze mogło coś z tego być — że za pistolet, prędzej niż za swoje ciało, mogłaby zdobyć trochę paliwa. Nie raz brnąc przez mróz i śnieg, przeklinała samą siebie, że o tym nie pomyślała.
Ściskając w ręku świeże upomnienie, Tir przeklinał Niemców tak mocno, jak tylko pozwalał mu na to lęk przed lintatai.
Czy Ghin nie widzi, że to nie jest zwykły przeciwnik? Zasępił się. Cóż, została mi jeszcze jedna rzecz, którą mogę wykorzystać.
Jak dotąd Tir był bardzo oszczędny, jeśli chodzi, o wybór informacji uzyskanych od Guntera i wpuszczanych do Sieci — innymi słowy, udostępnianych Posleenom. W jakiś sposób — Tir sam nie rozumiał szczegółów tego mechanizmu — był odcięty od kontroli. Dlatego w głębi serca obawia! się, że wypuszczenie wszystkich informacji za jednym zamachem skłoni Niemców — zawsze dość podejrzliwych — do szukania przecieków tam, gdzie dotąd się ich nie spodziewali. Ale okoliczności były dramatyczne. Ghin groził obcięciem premii, wycofaniem obiecanych opcji zakupu, zmniejszeniem pensji… zdegradowaniem z rangi Tira do de’Tira.
Tir zadrżał, przejęty groźbą hańby i utraty dochodów.
Mógłby udostępnić resztę informacji. Oczywiście kosztowałoby go to utratę Guntera. Ale z drugiej strony jego przydatność i tak prawdopodobnie już się kończyła.
Nawet wśród Darhelów łamanie umów było uważane za praktykę w złym guście. Jednak jedyną obietnicą, jaką złożono Gunterowi, było ewakuowanie jego rodziny poza planetę. Nigdy nie było mowy — on też o to nie prosił — o zapewnieniu bezpieczeństwa jemu samemu. Rodzina dawno już przebywała na innej planecie, z dala od groźby najazdu.
Niech więc tak będzie, postanowił Tir. Posleeni dostaną wszystkie informacje, które posiadam. Mam tylko nadzieję, że ci durnie będą potrafili je wykorzystać.
Przebywający w zbudowanym przez thresh, przypominającym grobowiec, schronie Fulungsteeriot zaklął. Upaść tak nisko, kiedy się było tak wysoko, to istna tragedia.
Ale nic nie można na to poradzić; wróg opasał szczelnym pierścieniem tę małą enklawę posleeństwa. Ściągnięte z Sieci informacje opisywały ścianę ognia i stali, nawet w tej chwili zaciskającą się na gardle Ludu. Zrujnowane obrzeża miasta były w większej części z powrotem w rękach tubylców. A tubylcy sprawiali wrażenie wyjątkowo sprawnych i chętnych do wykurzenia Posleenów co do ostatniego. Zupełnie jakby podchodzili do tej całej sprawy osobiście!
Trzy razy Fulungsteeriot wysyłał swój Lud przeciwko więżącemu ich pierścieniowi stali. Żadna z prób wyrwania się z matni nie powiodła się, a ostatnie natarcie nie dotarło nawet do linii znienawidzonych thresh, kiedy zostało rozbite przez ich artylerię.
Wszechwładca pomyślał, że może powinien był oszczędzić niektórych thresh, których tu pojmał. Być może udałoby się oddać ich w zamian za bezpieczne przejście, tresh bowiem w zupełnie niepojęty sposób troszczyli się oswoję pisklaki i samice.
Ale przyszło mu to do głowy o wiele za późno. Który Wszechwładca w pierwszym porywie zwycięstwa myślałby o ewentualnej klęsce albo odmawiał swojemu ludowi owoców wiktorii? Fulungsteeriot na pewno taki nie był. Thresh z miasta zostali zjedzeni co do ostatniego cuchnącego pisklaka.
Ani jednemu — Wszechwładca był o tym przekonany — nie pozwolono uciec.
Teraz zaś nie było ucieczki w kosmos, nawet dla starszego Wszechwładcy, jakim był Fulungsteeriot. W swoim gniewie i nienawiści odziani na szaro thresh nie tylko okrążyli całe miasto, ale sprowadzili wystarczająco dużo machin wojennych zwanych przez nich „Tygrysami”, by uniemożliwić Posleenom wszelkie ruchy w pionie. W okolicy leżało co najmniej siedem radioaktywnych wraków okrętów, ofiar ludzkich czołgów. Ucieczka do góry była niemożliwa.
Będąc do końca realistą, Fulungsteeriot nie próbował tworzyć iluzji nadziei, chociaż zaplanował jeszcze jedną próbę wyrwania się z mami, wykorzystując wszystkich pozostałych mu wojowników. Wiedział jednak, że przy zmasowanym ostrzale artylerii, roznoszącym jego Lud na strzępy mięsa i skóry, może oczekiwać jedynie końca.
Do Wszechwładcy podszedł ostrożnie kenstain; kiedy walczyli o życie, wszyscy Posleeni byli niebezpieczni, nawet normalst Zatrzymując się w wyrażającej szacunek odległości, kenstain wydał z siebie posleeński odpowiednik kaszlnięcia, coś w rodzaju zduszonego charczenia.
— Panie? Jest coś, co musisz zobaczyć, coś, co właśnie zauważyłem, unoszące się w eterze.
— Tak? Co to takiego? — spytał z irytacją Wszechwładca. — Panie, spośród otaczających nas threshkreen jedna grupa to niedobitki tych, których nasz Lud wyrżnął w pobliżu miejsca zwanego przez ludzi „Marburgiem”.
Dieter rozpaczliwie chwytał się resztek złudzeń. Jednak widok przepatrywanego przez celownik — w każdym możliwym spektrum — pozostawionego przez Posleenów pustkowia niweczył ostatki jego nadziei.
Brasche pogładził schowane w kieszeni na piersi zdjęcie. Współczuł chłopakowi tak samo jak prawie cała załoga.
— Dlaczego? — spytał Dieter. — Dlaczego?
— Bo jakaś cipa w mundurze uciekła, chłopcze — odparł ostro z miejsca kierowcy Krueger, który nie czuł żadnego współczucia. — Poczytaj meldunki z akcji, są w Sieci. Jakiś gnojek dał nogę zamiast stawić czoła niebezpieczeństwu i dlatego twoja dziewczyna nie żyje. Nie wiemy, kto to był. Nie wiemy, gdzie dokładnie to się zaczęło. Ale ktoś uciekł i wywołał panikę. To było zresztą do przewidzenia po tym, jak zasrani politycy związali ręce wszystkim oprócz nas.
Schultz spojrzał na dowódcę. Chociaż Brasche nie znosił swojego kierowcy, musiał przyznać mu rację.
— Tak, Dieter.
— Ale co można na to poradzić? — spytał Schultz żałośnie.
— Zabijać tych, którzy uciekają, chłopcze — odparł Krueger. — Nie dać im innego wyjścia niż zostać i walczyć. Wieszać tchórzy i patrzeć, jak wierzgają i tańczą, jeśli ma się trochę czasu. Jeśli nie, po prostu zastrzelić.
Krueger poczuł lekki dreszczyk rozkoszy na wspomnienie wierzgających stóp szesnastoletniego tchórza z Volksgrenadierów, okrutnie powieszonego trzydzieści centymetrów nad ziemią, z pętlą zadzierzgniętą na karku, żeby widział, jak jest blisko ocalenia. Zaśmiał się tak samo jak wtedy, z radością niezatartą przez czas.
Brasche pokiwał głową, niechętnie zgadzając się z Kruegerem, ale wiedział, że Schultz musi się tego dowiedzieć.
— To prawda, Dieter. Zgnilizna musi zostać wycięta, kiedy tylko się wda. Czasami jeśli są dobrze wyszkoleni, nie pojawia się bardzo długo, może nawet przez całą wojnę. Ale kiedy ma się do czynienia z taką hałastrą w mundurach, jaką wystawiły dzisiaj Niemcy, nie można postąpić inaczej, niż użyć ostrych środków zapobiegawczych.
Dieter zrozumiał.
— Bo jeśli nie — powiedział — giną niewinne i piękne dziewczyny.
Pod kanonadą straszliwej artylerii thresh Fulungsteeriot i podlegli mu Wszechwładcy nie zdołali ustawić swoich zdziesiątkowanych oolt’pos w cokolwiek przypominającego szyk do natarcia. Co gorsza, straty w tym, co thresh nazwaliby „łańcuchem dowodzenia”, nie ułatwiały stworzenia skutecznego planu. Fulungsteeriot i jego podwładni musieli posyłać swoich oolt’os w tryby maszynki do mielenia mięsa, dając im jedynie ogólne wytyczne.